środa, 18 października 2017

52/2017 Ambasadoria, China Miéville


Ambasadoria to miasto sprzeczności położone na krańcach zbadanego wszechświata. Avice Benner Cho jest nawigatorką na statku podróżującym w wiecznym nurcie, morzu czasoprzestrzeni rozciągającym się pod dnem codziennej rzeczywistości. Po wielu latach powraca na swoją rodzinną planetę. Ludzie nie są tu jedyną inteligentną rasą, a Avice nawiązuje niewytłumaczalną więź z Gospodarzami – tajemniczymi istotami niezdolnymi do kłamstwa. Jedynie niewielka grupka genetycznie zmodyfikowanych Ambasadorów włada ich językiem, umożliwiając kontakt pomiędzy dwoma społecznościami. Jednak gdy na planetę przebywa nowy Ambasador, krucha równowaga zawisa na włosku. By zapobiec tragedii i nieuchronnej wojnie ras, Avice musi osobiście porozumieć się z Ariekenami, dobrze wiedząc, że to niemożliwe…
Opis z okładki książki. 
To już trzecia książka tego autora, którą udało mi się przeczytać, i jak dotąd wszystkie były dobre, chociaż całkowicie się od siebie różniły. Miasto i miasto to poważna i skłaniająca do refleksji fantastyka połączona z powieścią detektywistyczną, Kraken to szalone urban fantasy dostarczające mnóstwo frajdy, a Ambasadoria jest kawałkiem dobrej hard sf z ciekawymi pomysłami dotyczącymi podróżowania w kosmosie i porozumiewania się pomiędzy różnymi gatunkami. To, co łączy te książki, to oryginalność i niesamowita wyobraźnia autora. 

Teraz może pojawić się trochę spoilerów, bo bez nich ciężko byłoby mi napisać cokolwiek o tej powieści, ale postaram się je ograniczyć do niezbędnego minimum, żeby nie psuć wam przyjemności z czytania, jeśli się na to zdecydujecie. Zacznę może od samego miejsca akcji: Ambasadoria to (w większości) ludzkie miasto położone na planecie Obcych. Jest kolonią imperium Bremen. Znajduje się na obrzeżach poznanego świata, w miejscu pozornie pozbawionym znaczenia, ale będącym dobrą bazą wypadową w razie konieczności podjęcia misji badawczych w nieznane, dlatego też Bremen czuwa i nie chce wybicia się Ambasadorii na niepodległość. Miasto utrzymuje się głównie z wymiany handlowej z miejscowymi, którzy mają bajerancką, mega zaawansowaną biotechnologię, jest też ośrodkiem badań naukowych nad ich przedziwnym językiem. Porozumieć można się z nimi tylko wtedy, kiedy dwoje ludzi psychicznie blisko ze sobą związanych, wręcz mających wspólny umysł, przemówi jednocześnie - inaczej słyszą tylko bełkot, który w ogóle nie kojarzy im się z próbami komunikacji. Dlatego też w Ambasadorii hoduje się idealne klony, dodatkowo połączone ze sobą za pomocą technologii, które zostają Ambasadorami i prowadzą wszelkie rozmowy z Obcymi Ariekenami. Ambasadoria wydaje się być samowystarczalna i zaczyna olewać Bremen, co niezbyt podoba się metropolii i skutkuje przysłaniem nowego Ambasadora, który jest inny i swoimi specyficznymi właściwościami doprowadza do tragedii. Ogólnie autor poświęcił mnóstwo miejsca na rozważania o lingwistyce, i to tak szczegółowe, że czasami nie łapałam, o co dokładnie chodzi. Brawa za research, mały minus za przystępność.

Kolejnym ważnym elementem książki jest jej główna bohaterka, czyli Avice. W retrospekcjach poznajemy jej dzieciństwo i młodość, a potem towarzyszymy w ciężkich chwilach w czasach kryzysu. Jest całkiem zwyczajna, jako dziecko wzięła udział w językowej ceremonii Ariekenów, co dało jej pewne względy i szansę wyrwania się z rodzimej planety. Avice zostaje więc nawigatorem i spędza kilka lat na nawigowaniu statków kosmicznych w Nurcie. W międzyczasie poznaje mężczyznę, który jest lingwistą zafascynowanym językiem Ariekenów. Postanawiają pobrać się i wrócić do Ambasadorii, a potem zaczynają dziać się te wszystkie dziwne rzeczy. Na przykładzie przypadków z życia głównej bohaterki autor wyjaśnia czytelnikom kilka kwestii związanych z wykreowanym przez siebie uniwersum. Najciekawszy jest chyba Nurt, czyli coś w stylu podprzestrzeni umożliwiającej szybkie przemieszczanie się po Wszechświecie. Niestety opis jest dość mglisty i nie poznajemy szczegółowej mechaniki tego zjawiska. Biorąc pod uwagę, że Nurt jest pozostałością po dwóch poprzednich Wszechświatach, jest niebezpieczny, można z niego nie wyjść cało, a w najbardziej groźnych miejscach jakaś nieznana wszystkim rozumnym rasom cywilizacja poustawiała coś w rodzaju ostrzegawczych latarni morskich, czytałabym z wielką satysfakcją całą książkę poświęconą podróżom przez Nurt jakiegoś statku z fajną załogą. Ale niestety, Nurtu jest mało, za to lingwistyki nie brakuje. Druga rzecz, na którą chcę zwrócić uwagę, to szeroko rozumiana ludzka obyczajowość. Akcja Ambasadorii dzieje się w dalekiej przyszłości, tak dalekiej, że już niewielu pamięta, gdzie leży Ziemia, a liczenie czasu ziemskimi godzinami i latami uważane jest za przejaw niepotrzebnego ekscentryzmu, wszyscy normalni ludzie już dawno przerzucili się na standardowe kilogodziny. Można by przypuszczać, że przez tyle lat jakoś zmieniły się normy społeczne - i tak jest, ale te nowe, wymyślone przez autora, jakoś nieszczególnie do mnie przemówiły. W mieście Ambasadoria dzieci są niejako własnością państwa, ich wychowaniem zajmuje się specjalny ośrodek oraz tzw. rodzice zmianowi. Na pierwszy rzut oka oryginalne, ale skojarzyło mi się jakoś z państwowymi domami dziecka z ZSRR okresu stalinizmu :) Nie jest to powszechna praktyka, w większości Wszechświata potomstwem opiekują się biologiczni rodzice, więc żadna to innowacja. Podobnie rzecz ma się ze stosunkami damsko-męskimi: Avice zawarła ze swoim wybrankiem kontrakt małżeński, wspomniano też, że była w innych związkach małżeńskim z osobami obojga płci. Śluby i rozwody to i u nas nic dziwnego, może ich zawarcie wymaga trochę  więcej zachodu, ale jeśli ktoś chciałby mieć w życiu wiele mężów/żon, to generalnie nic nie stoi na przeszkodzie. Bycie mężatką nie przeszkodziło Avice zostać kochanką jednego z Ambasadorów, więc i pod tym względem książka nie jest szczególnie odkrywcza, takie rzeczy zdarzały się od zawsze. I będą się zdarzać, więc może China Miéville poszedł tym tropem? Nie wiem, gdyż nie poświęcił sprawom życia codziennego i rodzinnego za wiele miejsca, za to o lingwistyce rozpisywał się na wiele stron.

Właściwie wszystko, o czym pisałam dotychczas, dzieje się w pierwszej połowie książki i w retrospekcjach. Druga część książki robi się mroczniejsza, poważniejsza, porusza problemy postępowania w czasie kryzysu, walki o władzę, oraz oczywiście lingwistyki. Autor chyba naprawdę zafiksował się na punkcie języka i komunikacji, gdyż cała powieść jest na nich oparta. I mi się to nawet podoba, byłam w stanie to kupić i się wciągnąć, ale niestety nie do końca. Brakowało mi wyjaśnienia niektórych spraw - jeśli w książce pojawia się zdanie typu: Próbowaliśmy uprawiać seks, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, to jednak chciałabym dowiedzieć się, dlaczego było to tak oczywiste; zwłaszcza, że ta sama postać nie miała problemów z innymi partnerami. Jakaś niekompatybilność biologiczna? Nie mam pojęcia, autor już do tego nie wrócił. Dodatkowe 50 stron wyszłoby Ambasadorii na dobre (chociaż istnieje ryzyko, że te strony zostałyby zapełnione rozważaniami nad językiem). Ciężko było mi się wgryźć w świat przedstawiony, ze względu na często pojawiające się retrospekcje początkowo nie za bardzo wiadomo, o co chodzi, ale kiedy już się wkręciłam, to zrobiło się świetnie. Daję ocenę 4/5 i polecam wszystkim, którzy mają dość schematów w literaturze science fiction, chcą przeczytać coś naprawdę innego, no i nie boją się lingwistyki. 

czwartek, 5 października 2017

51/2017 Mroczniejszy odcień magii, V. E. Schwab (Odcienie magii tom I)


Witajcie w Szarym Londynie – brudnym i nudnym, pozbawionym magii, rządzonym przez szalonego króla Jerzego III. Istnieje też Czerwony Londyn, w którym w równej mierze szanuje się życie i magię, oraz Biały, miasto wycieńczone wojnami o magię. A niegdyś, dawno temu, istniał jeszcze Czarny Londyn... Teraz jednak nikt o nim nawet nie wspomina. 
Oficjalnie, Kell jest podróżnikiem z Czerwonego Londynu – jednym z ostatnich magów, którzy potrafią przemieszczać się pomiędzy światami – i działa jako posłaniec między Londynami i ambasador czerwonego królestwa rodziny Mareshów. Nieoficjalnie, uprawia przemyt – bardzo niebezpieczne hobby, o czym przekonuje się na własnej skórze, kiedy wpada w pułapkę wraz z zakazanym przedmiotem z Czarnego Londynu. Ucieka więc do Szarego, gdzie z kolei naraża się Lili Bard, złodziejce o wielkich aspiracjach. To właśnie z nią Kell wyrusza w podróż do alternatywnej krainy, której stawką jest uratowanie wszystkich światów…
Opis fabuły z okładki książki.  
Mroczniejszy odcień magii to książka, która w zeszłym roku przetoczyła się przez blogosferę i pozostawiła po sobie masę pozytywnych recenzji. Już wtedy postanowiłam ją przeczytać. I była to dobra decyzja. 

Książka sprawia wrażenia napisanej dla nieco młodszego odbiorcy. Główni bohaterowie mają około dwudziestu lat i mało skomplikowane charaktery. Pomysł na równoległe Londyny jest ciekawy, ale nie znajdziemy tu rozbudowanego światotwórstwa jak chociażby u Georga R. R. Martina. Nie są to jednak wady, przecież nie każda książka fantasy musi być 1000-stronicową cegłą z dziesiątkami postaci o super złożonej psychice. Autorce udało się zawrzeć interesujący pomysł na czterystu stronach. Jest to dobry wstęp do trylogii, która zapewne poszerzy naszą wiedzę o tym uniwersum.

Sama historia, choć dość prosta, jest niezmiernie ciekawa i wciągnęła mnie od razu. Koncept światów równoległych, magia, zmagania pomiędzy magami, a nawet zaczarowana wielostronna kurtka Kella - jakże mi się to spodobało! Mroczniejszy odcień magii jest wyrazisty i ma swój klimat, który bardzo przypadł mi do gustu.

Jak już wspominałam, postaci w tej książce nie są zbyt skomplikowane. Kell jest magiem, który posiada bardzo rzadką umiejętność - potrafi przechodzić pomiędzy światami. Z tego względu został wychowany przez rodzinę królewską z Czerwonego Londynu i zajmuje się przenoszeniem korespondencji do innych Londynów. Z tego powodu zdarza mu się strzelić focha - tak naprawdę jestem nikim, gdyby nie moja magia, to nie chcieliby mieć ze mną nic wspólnego, jestem tylko narzędziem - i w sumie ma wiele racji. Kell jest jeszcze młody, ma 21 lat, więc takie narzekanie jest uzasadnione, chociaż rodzina królewska traktuje go bardzo dobrze (no, może poza tym małym incydentem z wymazywaniem pamięci o prawdziwej rodzinie), a z księciem pozostaje w prawdziwie braterskiej relacji. Generalnie jednak bardzo polubiłam tę postać i nie mam do niej większych zastrzeżeń. No, może Kell odrobinę za szybko opanował magię bitewną, której wcześniej się nie uczył, ale to drobiazg, który mogę spokojnie zaakceptować.

Inaczej ma się sprawa z Lilą, główną postacią kobiecą. Jest ona mieszkanką Szarego Londynu, czyli tego najbardziej zwyczajnego, który zapomniał o magii. Oraz genialną, nieuchwytną złodziejką, której praktycznie wszystko się udaje. Jestem zdania, że autorka przedobrzyła z Lilą i zamiast pełnokrwistej bohaterki opisała jakąś heroinę. Rozumiem, że kiedy usłyszała o magii i światach równoległych, natychmiast zapragnęła dowiedzieć się o tym jak najwięcej, sama bym tak zrobiła. Ale świetnie kradnie, umie się bić, ma ciętą ripostę na każdą okazję, jest trochę chamska i bardzo niezależna - za dużo tego dobrego i już naprawdę niewiele dzieli w moich oczach Lilę od rasowej Mary Sue. Na szczęście ta granica nie została przekroczona i  mam wrażenie, że w kolejnych tomach Lila jeszcze się wyrobi i nabierze trochę głębi. Autorka zaspoilerowała mi już kilka istotnych części na jej temat (w tak subtelny sposób, że chyba tylko człowiek bez jednego oka by tego nie zauważył), więc jej powrót jest praktycznie pewny.

Inni bohaterowie są mocno drugoplanowi i pozbawieni ciekawych charakterów. Złe bliźniacze rodzeństwo rządzące Białym Londynem jest tak stereotypowe, że szkoda gadać. Rhy, książę Czerwonego Londynu, zapowiada się całkiem nieźle i także obstawiam rozbudowanie jego postaci w kontynuacjach Mroczniejszego odcienia magii. Okropnie razi mnie jednak dysproporcja pomiędzy liczbą postaci żeńskich i męskich. Kobiet, które mają jakiekolwiek kwestie mówione, jest zaledwie cztery. Pojawia się piąta, ale jest tylko wspomniana przez Kella. Za to mężczyzn tak na szybko naliczyłam piętnastu. Nie wiem skąd to wynika, ale przy czytaniu odniosłam wrażenie, że jest tylko Lila i otaczający ją tłum mężczyzn, co jest strasznie sztuczne i generalnie nie wiem, dlaczego autorka tak to rozegrała - zwłaszcza, że w żadnym z Londynów kobiety nie są dyskryminowane i zmuszane do siedzenia w domu, co w pewien sposób tłumaczyłoby taki stan rzeczy. Czekam na poprawę w kontynuacji.

O fabule nie będę się rozwodzić zbyt długo, bo łatwo byłoby o spoiler. Jest ona niezbyt skomplikowana, ale nie głupia. Wielu rzeczy można się szybko domyślić, ale przy takiej lekkiej rozrywkowej powieści nie jest to niewybaczalna wada. Duży plus za to, że Mroczniejszy odcień magii można przeczytać jako pojedynczą, zamkniętą historię, a drugi za to, że pokazuje, że można napisać niezłe fantasy mieszczące się na czterystu stronach.

Książka ta nie jest idealna, ale nie wywołała u mnie irytacji. Mogę ją polecić komuś, kto wcześniej nie miał styczności z fantasy, a chciałby przeczytać coś w tym klimacie. Oceniam Mroczniejszy odcień magii na 4/5. Światy, które stworzyła autorka, wciągnęły mnie i mam ochotę odkrywać je dalej.