piątek, 31 sierpnia 2018

Nowe książki: Mustaine oraz Top Gear od środka czyli And on That Bombshell


Te dwie książki powyżej to moje ostatnie książkowe zakupy (chociaż nie do końca, bo autobiografię Dave'a Mustaine'a mój mąż dostał od brata na urodziny). Tym razem to nie fantastyka ani science fiction, lecz coś bliższego naszej rzeczywistości, co jednak wciąż pozostaje w sferze moich zainteresowań. 

Dave Mustaine to założyciel i wokalista jednego z najsłynniejszych trash metalowych zespołów świata, czyli Megadeth. Zespół bardzo lubię, Dave'a już mniej, bo jest on osobą... cóż, specyficzną. Jego autobiografia będzie na pewno ciekawą lekturą, bo któż opisze szalone życie muzyka lepiej niż on sam? Mąż już ją przeczytał i twierdzi, że jest o wiele bardziej udana, niż książka o Metallice, którą kiedyś oboje czytaliśmy.


Mustaine ma ciekawy krój liter i ogólnie całą szatę graficzną. I mnóstwo zdjęć Dave'a.

Są też zdjęcia kolorowe, na których jest mnóstwo ludzi z charakterystyczną dla lat 80. fryzurą na pudla.
Książkę o programie Top Gear kupiłam dzisiaj, wygrzebałam ją z kosza w Tesco, a jej cena to tylko 10 zł bez grosza. Jak na taką wygrzebana pozycję mój egzemplarz jest w bardzo dobrym stanie, widywałam bardziej zniszczone książki stojące na półce w Empiku. Jej autorem jest scenarzysta programu i bardzo liczę na ciekawostki zza kulis i zabawne anegdotki o Jeremym, Jamesie i Richardzie. Swego czasu uwielbiałam Top Gear, obejrzałam naprawdę wiele odcinków, poza ostatnią serią i The Grand Tour, bo to nie było już to samo. Najfajniejsze według mnie serie to te z lat 2003 -2007, i może jeszcze niektóre odcinki specjalne z następnych lat. W pewnym momencie program zrobił się za bardzo wyreżyserowany i czuć było od niego sztuczność, miałam wrażenie, że te dobre pomysły już się skończyły. Mimo tego mam do niego olbrzymi sentyment i chętnie czytam książki napisane przez jego prezenterów (np. ta książka Jamesa Maya, czy ta książka Richarda Hammonda).


Top Gear też ma kolorowe zdjęcia, a na jednym z nich wypatrzyłam kultowy sweterek Jamesa Maya :)

Moje nabytki. Czy już mogę nazwać je stosikiem?

wtorek, 21 sierpnia 2018

24/2018 Gildia magów, Trudi Canavan (Trylogia Czarnego Maga tom I)

Co roku magowie z Imardinu gromadzą się, by oczyścić ulice z włóczęgów, uliczników i żebraków. Mistrzowie magicznych dyscyplin są przekonani, że nikt nie zdoła im się przeciwstawić, ich tarcza ochronna nie jest jednak tak nieprzenikniona jak im się wydaje. Kiedy bowiem tłum bezdomnych opuszcza miasto, młoda dziewczyna, wściekła na traktowanie jej rodziny i przyjaciół, ciska w tarczę kamieniem - wkładając w cios całą swoją złość. Ku zaskoczeniu wszystkich świadków kamień przenika przez barierę i ogłusza jednego z magów. Coś takiego jest nie do pomyślenia. Oto spełnił się najgorszy sen Gildii: w mieście przebywa nieszkolona magiczka. Trzeba ją znaleźć - i to szybko, zanim jej moc wyrwie się spod kontroli, niszcząc zarówno ją, jak i miasto.
Opis z okładki książki. 
Jestem już w takim wieku, że zamiast wczuwać się w historię i kibicować głównej bohaterce tylko kiwałam głową z politowaniem i uśmiechałam się pod nosem. Nie zapałałam do Sonei jakąś szczególną sympatią, bo uważam ją za typową przedstawicielkę gatunku nie znam się, a się wypowiem, ale ogólnie jako całość Gildia magów mi się podobała. Książka powstała w 2001 roku, a założę się o wszystkie pieniądze, że jest lepsza od wielu dziś wydawanych young adult w dekoracjach fantasy. Owszem, jest prosta i dość przewidywalna, ale nie głupia (chociaż są momenty, w których próbowała traktować mnie jak idiotkę, ale nie aż tak, bym poczuła się na serio oburzona).

Podoba mi się sposób zapisu telepatycznych dialogów: kursywą, z tyldą na początku. Jeszcze takich nie widziałam. Ale autorka znalazła jeszcze jedno, okropne zastosowanie dla kursywy...
Mamy tutaj tylko dwa wątki: Sonea próbuje za wszelką cenę uniknąć schwytania przez magów oraz magowie próbują za wszelką cenę schwytać Soneę, która pozostawiona sama sobie zacznie zagrażać całej okolicy - to tylko kwestia czasu. Gdzieś w tle książka próbuje podejmować tematykę społeczną mówiąc o konfliktach na linii biedni - bogaci, a także o odpowiedzialności władzy, ale średnio to wychodzi, a pojawiające się gdzieniegdzie pochwały złodziejstwa mnie zniesmaczyły. Muszę przyznać, że po wszystkich modnych obecnie wielowątkowych historiach z mnóstwem bohaterów (takich jak Gra o tron, Droga królów, czy cykl Cienie pojętnych, który teraz czytam) obcowanie z taką prostą fabułą było dla mnie dziwnym doświadczeniem. Książka nie jest cienka, ma ponad pięćset stron, ale odczuwam po niej duży niedosyt jeśli chodzi o informacje o świecie przedstawionym. Niby autorka opisała miasto i kraj, w którym dzieje się akcja, organizację Gildii magów i masę innych rzeczy, ale użyła do tego typowych dialogów i scenek ekspozycyjnych. Ok, rozumiem, Sonea jest nowa w świecie magii i trzeba jej wiele rzeczy wytłumaczyć, ale to tak bardzo widać... aż oczy bolą... Zdecydowanie wolę gdy autor rzuca informacje o stworzonym przez siebie świece gdzieś tam mimochodem i to czytelnik ma je sobie poskładać do kupy. Tutaj tej prostej ekspozycji było trochę za duże, myślę, że w niektórych miejscach można było odpuścić i zamienić ją na coś subtelniejszego.


Nie wiem po co, ale czasem autorka wyróżnia niektóre słowa kursywą, jakby chciała podkreślić ich znaczenie. Dzięki pani Canavan, ale mam swój rozum i potrafię sama zinterpretować tekst,
Gildia magów zawodzi pod względem opisów. Niby jakieś są, ale jak na mój gust suche takie i mało plastyczne. O wiele lepiej jest z kreacją bohaterów, może dlatego, że nie mają jakiś szczególnie rozbudowanych charakterów. Niemniej postaci skonstruowane są dobrze i nie miałam problemów z odróżnieniem od siebie tych wszystkich magów ze skomplikowanymi imionami. Sonea jest naiwna i na pewno nie zostanie moją ulubienicą, ale nadaje się na główną bohaterkę tej historii. Ma w sobie wewnętrzny konflikt: z jednej strony Gildia kojarzy się jej ze wszystkim, co najgorsze, a z drugiej tylko magowie mogą nauczyć ją kontrolować swoją moc tak, żeby nikomu nie zagrażała. Świetne były te momenty, w których mag Rothen gasił Soneę celnymi spostrzeżeniami, a ona musiała skonfrontować swój czarno-biały pogląd na świat z nowymi informacjami, które nieco się z nim gryzą. To takie urocze patrzeć na młoda kobietę, która właśnie dowiaduje się, że nie ma monopolu na prawdę i być może się myli, bo nie wie wszystkiego o świecie :) Tak jak wspominałam wcześniej: może nie będę jej kibicować, ale na pewno z ciekawością będę śledzić jej dalsze losy. 

Postacią, która ma największy potencjał, jest niewątpliwie Akkarin, czyli sam Wielki Mistrz. Ma olbrzymią moc magiczną, mimo dość młodego wieku cieszy się szacunkiem innych magów oraz posługuje się zabronioną magią krwi, co stawia go w pozycji nieco ukrytego czarnego charakteru - aczkolwiek uważam, że jest to ściema, i okaże się, że wszystkie jego posunięcia są dobrze umotywowane, albo po prostu wykonuje królewskie rozkazy. Ogólnie Akkarin po prostu nie może być zły i Sonea w końcu na to wpadnie - obstawiam, że w końcówce trzeciego tomu.

Mogę nazwać Gildię magów pozytywnym zaskoczeniem, bo jednak spodziewałam się czegoś słabszego. Jest to sprawnie napisane fantasy przeznaczone raczej dla młodszego/początkującego w tym gatunku odbiorcy. Jednak motyw nauki czarów jest jednym z moich ulubionych i zwykle jestem zainteresowana wszystkim, co go zawiera. Po prostu szkoły magii nigdy dość i tutaj też to na mnie działa - przynajmniej na razie. Założę się (a nie robiłam sobie żadnych spoilerów), że drugi tom będzie skupiał się na tym, jak Sonea radzi sobie z nauką, więc może podobać mi się jeszcze bardziej. Na razie daję Gildii magów 3/5. To niezła ocena, pozytywna, ale bez szału - czyli idealnie pasuje do tej książki. 


Dawno już nie wrzucałam zdjęć kotów... Było tak gorąco, że nie chciało im się nawet podejść do książek, którym robiłam zdjęcia. Tym razem to książka przyszła do kota, a on nawet nie raczył się ruszyć - otworzył tylko oko. Jedno...

czwartek, 16 sierpnia 2018

23/2018 Nie mamy pojęcia. Przewodnik po nieznanym wszechświecie, Jorge Cham, Daniel Whiteson

Już za chwilę dowiecie się o wszystkim, czego nie wiemy o naszym dziwnym i tajemniczym wszechświecie! Wiedza człowieka o otaczającym świecie pełna jest luk. I nie są to luki małe - takie, które można bez obaw zignorować. Mowa tu raczej o ziejących pustką otchłaniach! Tak! Aż do tego stopnia nie mamy pojęcia jak działa wszechświat! 
Ta książka to ilustrowany wstęp do największych nierozwikłanych tajemnic fizyki, ale to nie wszystko: to także pasjonująca lektura, która odczarowuje i wyjaśnia wiele rzeczy, o których bardzo dużo już wiemy: od kwarków i neutrin, przez fale grawitacyjne, aż do wybuchających czarnych dziur. Jorge i Daniel zachęcają, by spojrzeć na wszechświat jak na niezmierzony i niezbadany obszar, który wciąż możemy poznawać. A czynią to, pisząc niezwykle lekko, z ogromnym poczuciem humoru. 
Opis z okładki książki. 
Jestem pod wielkim wrażeniem: Nie mamy pojęcia to świetna książka popularnonaukowa. Koncentruje się właściwie tylko na budowie wszechświata, ale autorzy postarali się wyjaśnić to zagadnienie bardzo wyczerpująco, zarówno w skali mikro, jak i w makro. Strasznie podoba mi się to, że autorzy nie przedstawiają tu nauki jako prawdy objawionej (Hej, to jest takie i takie, a tamto dzieje się bo cośtam, i koniec, tak własnie jest, i już), ale potrafią pokazać starsze, nieaktualne już teorie, wyjaśnić obecny stan wiedzy oraz wskazać problemy i zagadnienia, które ciągle czekają na odkrycie, a na koniec stwierdzić jeszcze, że za kilkaset lat być może będziemy się śmiać z dzisiejszej nauki, bo okaże się, że wszechświat działa zupełnie inaczej, niż zakładaliśmy.


Złożone problemy fizyczne da się przedstawić za pomocą zabawnych rysunków lam...

Tak naprawdę w tej książce podobało mi się wszystko, od pojawiającego się co chwilę tytułowego stwierdzenia, przez przejrzyste i dobrze wyjaśnione zagadnienia fizyczne, do przyjemnego humoru i zabawnych ilustracji. Nie mamy pojęcia nie jest aż tak śmieszna, żeby trzeba było tarzać się po podłodze, ale w trakcie czytania uśmiech pojawiał się na mojej twarzy wielokrotnie. Pomimo lekkości i przystępności formy nie poleciłabym tej książki dzieciom, bo może okazać się dla nich po prostu zbyt trudna. Myślę, że młody człowiek w wieku licealnym może już śmiało po nią sięgać, pod warunkiem, że naprawdę interesuje się taką tematyką. Dla niezainteresowanych wszechświatem lektura Nie mamy pojęcia może być drogą przez mękę. Ja sama czasem dochodziłam do ściany, musiałam zatrzymać się, pomyśleć, przeczytać jeszcze raz albo cofnąć się do poprzednich rozdziałów. A wydawało mi się, że jestem całkiem nieźle zaznajomiona z kosmiczną tematyką... Okazało się jednak, że o ile skalę makro jako tako ogarniam, to przy mikro pojawiły się problemy, a od myślenia o kwarkach, bozonach i leptonach parował mi mózg. Panowie Jorge i Daniel są jednak tak dobrymi przewodnikami po świecie nauki, że ostatecznie udało mi się to pojąć - chociaż wiem, że za jakiś czas ta wiedza wyparuje, więc przydałoby się powtarzać tę książkę co parę miesięcy (zapewne będzie mi na to szkoda czasu). Nie mamy pojęcia zmieniło całkowicie moje błędne pojęcie o przestrzeni - podejrzewam, że było tak też w przypadku jakiś 95% czytelników.

... albo bardziej profesjonalnego diagramu (ale z zabawnym podpisem, żeby przypadkiem nie zrobiło się zbyt poważnie).
Nie mogę ocenić tej książki inaczej niż 5/5. Chciałabym, żeby powstawało więcej pozycji tego typu, żeby miała je każda biblioteka szkolna, żeby nauczyciele polecali je najbardziej zainteresowanym uczniom. I nie chodzi mi jedynie o fizykę, dobre książki popularnonaukowe przydałyby się przy nauce każdego przedmiotu.


Ależ bym nosiła taką koszulkę - oczywiście bez uprzedniej wizyty w czarnej dziurze.

środa, 1 sierpnia 2018

22/2018 Renegat, Magdalena Kozak (Wampiry w ABW tom II)

Kiedyś Jerzy Arlecki, nowy nabytek Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie chciał wierzyć w wampiry, ani tym bardziej w ich doborową jednostkę, chroniącą ludzi przed spragnionymi świeżej krwi renegatami. Kiedy jednak sam obudził się dla Nocy przysięgał i sobie i innym, że zawsze będzie po stronie tych dobrych i prawych. Czy zdoła dotrzymać swojej przysięgi? 
Ranny Vesper trafia w ręce renegatów, ci zaś próbują utrzymać go przy życiu. Młody nocarz jest przecież legendą, jest tym, który ośmielił się dokonać zamachu na samego Lorda Ultora. Renegaci nie mogą dopuścić, by zmarł w skutek odniesionych ran, poją go więc prawdziwą krwią. Vesper staje się pełnowymiarowym wampirem, uzależnionym od ludzkiej krwi. 
Życie w szeregach dotychczasowego przeciwnika stanowi nie lada wyzwanie. Dla jednych jest zdrajcą i mordercą, dla innych wrogiem, dla jeszcze innych niepokonanym desperado… 
Jak Vesper odnajdzie się w nowej roli? Kto kłamie a komu można zaufać, gdzie kończy się dobro a zaczyna zło? Sytuacja wydaje się bez wyjścia. Starzy przyjaciele dyszą żądzą zemsty, nowi przyjaciele to tak naprawdę starzy wrogowie, a ponad wszystkim stoją piękna kobieta i wielka polityka.
Opis fabuły: lubimyczytac.pl 
Powyższy opis dobrze streszcza fabułę tomu pierwszego oraz przybliża sytuację z tomu drugiego nie wyjawiając za wiele, ale ja niestety muszę przejść do szczegółów, więc uczciwie ostrzegam: będą spoilery.

Po pierwsze: muszę się do czegoś przyznać. W trakcie czytania Nocarza nabrałam się na nocarską propagandę. Okazało się, że Lord Ultron wiele ukrywał przed swoimi podopiecznymi, a w niektórych kwestiach perfidnie kłamał. Nieźle też wykorzystywał młode wampiry i robił im wodę z mózgu. Paradoksalnie u renegatów panowała większa wolność. Prawdziwe ludożerne wampiry nie są też aż tak uzależnione od krwi jak ćpuni od mocnego towaru. Przez jakiś czas mogą się powstrzymywać, jedni krócej, inni dłużej, ale są w stanie jako tako funkcjonować bez rozrywania gardła każdego napotkanego człowieka. Cieszę się, że obie strony konfliktu nabrały odcieni szarości, bo zawsze lepiej czyta się skomplikowaną opowieść niż zwykłą walkę tych dobrych z tymi złymi. Oczywiście domyślałam się, że renegaci nie będą dokładnie tacy, jakimi przedstawia ich Ultron, ale i tak spodziewałam się krwiopijców, którym bliżej do horrorów niż do fantastyki. Zostałam zaskoczona i bardzo się z tego cieszę, bo w innych kwestiach książka jest bardzo przewidywalna - co nie jest w tym przypadku wadą, akurat w Renegacie przewidywalność dostarczyła mi tylko więcej rozrywki.

Obserwowanie wewnętrznych rozterek Vespera ze świadomością, że w końcu przegra każdą walkę i złamie wszystkie obietnice było dla mnie bardzo zabawne. Nigdy nie zabiję człowieka, będę nienawidzić wszystkich renegatów, przy najbliższej okazji wrócę do swoich - no jakoś mu się to nie udało. Potem przy końcu, gdy renegaci wyjawiają Vesperowi swój Wielki Zły Plan, też jest wiadomo, że doniesie o nim nocarzom (w sumie każdy, który zachował jeszcze odrobinę moralności, by to zrobił, bo plan naprawdę jest Zły i Wielki), chociaż nie wiem po cholerę robił to osobiście. Chyba jednak wiem: tylko po to, żeby dać się złapać i zrobić grunt pod wydarzenia z następnego tomu.

Dwa elementy, które najbardziej chwaliłam w pierwszym tomie: humor i dobrze oddane realia, nie zawodzą również w Renegacie. Cieszy mnie zachowanie wysokiej formy, bo lubię tak sprawnie napisane książki, które czyta się dobrze i lekko. Moim zdaniem ta książka ma tylko jedną poważniejszą wadę, a jest nią brak ciekawych postaci kobiecych. Są niby dwie wampirzyce, z czego jedna jest bardzo istotna dla fabuły, ale obie są napisane dość przeciętnie. Cóż, jeśli autorka nie potrafi stworzyć interesującej bohaterki, to właściwie lepiej, że skoncentrowała się na bohaterach.

Renegat dostanie ode mnie taką samą ocenę jak Nocarz, czyli 4/5. Drugi tom utrzymał wysoką jakość pierwszego, co daje nadzieję na równie dobre zakończenie trylogii i ten czwarty, dodatkowy, z dalszymi losami Vespera (cóż, zrobiłam sobie trochę spoilerów). Książki Magdaleny Kozak są dla mnie świetną rozrywką i będę je polecać wszystkim znajomym, którzy chociaż trochę lubią fantastykę i wampiry.

Recenzja tomu I - Nocarz

Nowa książka: Obudź się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia, Ian R. MacLeod


Ostatnio wychodzi jakoś tak, że więcej kupuję niż czytam. Ale jak mam tego nie robić, skoro takie książki walają się w Biedronce za 10 złotych (właściwie za 9,99 - magia dziewiątek). Porządny papier, twarda okładka, uznane wydawnictwo i seria wydawnicza, wzięłam więc w ciemno, zwłaszcza, że znam już jedną książkę tego autora. Jego Wieki światła bardzo mi się podobały. 

Ta książka to tak naprawdę jedna powieść i siedem opowiadań. Ich opis przypomina mi dawne czasy, w których nałogowo odwiedzałam bibliotekę i brałam wszystkie dziwne opowiadania science fiction jakie udało mi się wygrzebać na półce. Często były to rzeczy słabe, ale jest kilka takich, które mimo upływu lat siedzą mi w głowie, choć nie pamiętam już tytułu ani autora. Liczę, że tutaj również znajdę coś wartego zapamiętania.