niedziela, 30 września 2018

Nowe książki: Wielkie Płaszcze tom I i II


Słyszałam wiele dobrego o tym cyklu: że świetnie się czyta, że to fajna przygoda, że nowa wersja Trzech muszkieterów Dumasa. Pomyślałam, że w końcu go przeczytam, ale nie miałam zamiaru kupować tych książek. Jednak cena, którą zaproponowała Biedronka, mnie przekonała: 30 złotych bez grosza za dwie pełnowymiarowe książki to naprawdę niewiele. Uwielbiam takie okazje.


Drugi tom jest o wiele grubszy od pierwszego. To dziwne, zwykle wieloczęściowe sagi są pisane w taki sposób, że książki wchodzące w ich skład są mniej więcej równe.


Niską cenę może tłumaczyć fakt, że na okładce drugiego tomu napisy nieco rozminęły się z tłoczeniami. To bardzo mały błąd, ledwo go zauważyłam, i na pewno nie będzie przeszkadzać w czytaniu.


Jest i kot. Z małym fochem, ale pozuje. Tym razem sam nie przyszedł, położyłam go tu.


I jeszcze raz Anakin, tym razem z głupią miną. Ale za to ładnie widać jego zimową grzywę. Jak widać daleko nie uciekł.


I na koniec bonusowy Anakin z jeszcze głupszą miną :)

czwartek, 20 września 2018

26/2018 Twarzą w twarz (antologia)

22 ulubieńców czytelników thrillerów. Nie mieli prawa się spotkać, a jednak stają twarzą w twarz. 
Jack Reacher, samotnik z powieści Lee Childa, spotyka się w bostońskim barze z prywatnym detektywem Nickiem Hellerem, wykreowanym przez Josepha Findera. A potem robią to, w czym obaj są najlepsi.  
John Rebus, kultowy inspektor z thrillerów Iana Rankina, i Roy Grace, stworzony przez Petera Jamesa, różnią się jak ogień i woda - wiekiem, pochodzeniem, a przede wszystkim metodami stosowanymi w śledztwie. Co może wyniknąć z ich współpracy? Lepiej nie pytać... 
Harry Bosch, detektyw Michaela Connelly'ego, i Patrick Kenzie, który wyszedł spod pióra Dennisa Lehane'a, występują razem w słusznej sprawie... Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. 
Komandor Gray Pierce z cyklu Sigma Force Jamesa Rollinsa i Cotton Malone z powieści Steve'a Berry'ego. No, to się musi skończyć czystą demolką! 
To tylko kilka przykładów tego, co znajdziecie na stronach tej książki. Każde opowiadanie jest poprzedzone wstępem przybliżającym autorów, ich bohaterów i historię powstania tekstu. Czeka was prawdziwa literacka uczta. Nie traćmy więc czasu i stańmy twarzą w twarz z bohaterami.
Opis z okładki książki. 
Twarzą w twarz jest zbiorem opowiadań napisanych przez członków International Thriller Writers, w którym ich najbardziej znani  bohaterowie i bohaterki mogli spotkać się ze sobą i narobić zamieszania. Co ciekawe książka ta jest sposobem stowarzyszenia na zarabianie pieniędzy, gdyż nie pobiera ono żadnych składek od swych członków.

Pomysł na crossovery jest bardzo dobry, ludzie je lubią - o czym świadczy chociażby popularność różnego rodzaju fanfików. Jeśli znasz większość postaci występujących w tej książce, to będziesz bawić się świetnie. Ja znałam dwie, a i tak było całkiem fajnie. Spodobały mi się te krótkie wprowadzenia przed każdym opowiadaniem, były naprawdę potrzebne. Same utwory generalnie są spoko, ale mają dwie główne wady: są krótkie, a ich protagoniści zlewają się ze sobą. Nie przepadam za historiami, które kończą się zanim zaczęły dobrze się rozkręcić, a tutaj właściwie każda taka jest. Ja tam lubię wielotomowe cykle, w których pojedyncza część ma co najmniej 500 stron. Można przywiązać się do bohaterów i naprawdę przejąć ich losem. W tym przypadku pierwszy raz czytałam o większości postaci i miałam z nimi problem, gdyż byli do siebie bardzo podobni. To zwykle emerytowani lub czynni zawodowo, wojskowi, policjanci czy agenci rządowi, czasem dorabiający jako prywatni detektywi. Obeznani z bronią, zawsze w dobrej formie, zawsze mają dobre pomysły. Rozumiem, że to taka konwencja i że bohater thrillera musi spełniać pewne kryteria, inaczej nie nadawałby się do tego gatunku, jednak kiedy czyta się te opowiadania jedno za drugim to podobieństwo jest uderzające.

Książka ma solidną twardą oprawę i ładną biało-czarno-czerwoną kolorystykę, dobrze pasującą do jej tematyki.
Chciałam opisać po kolei moje wrażenia po każdym opowiadaniu, tak jak zrobiłam to w recenzji antologii Szpony i kły, ale stwierdziłam, że jest ich za dużo. Wybrałam więc trzy, które podobały mi się najbardziej, i teraz postaram się wyjaśnić dlaczego.

Jeździec na panterze, Steve Martini i Linda Fairstein

To opowiadanie różni się od innych historii z tego zbioru. Główni bohaterowie (kobieta i mężczyzna) są prawnikami, a cała sprawa toczy się wokół kradzieży i sprzedaży starożytnego dzieła sztuki, tytułowej figurki chłopca siedzącego na panterze. Mało tu akcji, jest za to fajnie skonstruowany przekręt, którego ofiarą stała się nawet dwójka pierwszoplanowych prawników. Przekręt był tak dopracowany, że głównemu złemu udało się uniknąć aresztowania. Na szczęście dzięki plotce umiejętnie wypuszczonej przez głównych bohaterów w końcu spotyka go przewrotna sprawiedliwość. Najbardziej spodobało mi się właśnie to zakończenie z ciekawą i trochę zabawną puentą - brakowało mi tego w innych opowiadaniach.

Piekielna noc, Heather Graham i F. Paul Wilson

W tym opowiadaniu również mamy starożytny przedmiot, który jest czymś w rodzaju magicznego artefaktu dającego jego posiadaczowi dostęp do myśli innych ludzi, Nie jest to fajna supermoc pomagająca zdobyć władzę i bogactwo, lecz raczej przekleństwo, nad którym nie da się zapanować. Ale właściciel artefaktu jeszcze o tym nie wie, więc wynajmuje dwóch najemników i napuszcza ich na siebie, by przemoc powstała w wyniku ich starcia aktywowała moc magicznego przedmiotu. Najemnicy jednak nie są głupi i domyślają się, że ze zleceniem jest coś nie tak. Właściciel w końcu dostaje swoją błyskotkę, która - jak wspomniałam - nie działa tak, jak oczekiwał. Opowiadanie kończy się w taki sposób, że spokojnie mogłoby być początkiem czegoś większego, cyklu pełnego magii, tajemnic i przygód. Myślę, że książka w tym klimacie spodobałaby mi się, zwłaszcza, że główni bohaterowie byli sympatyczni. A dodatkowo akcja toczyła się w magicznym Nowym Orleanie - ciekawa lokacja zawsze podnosi wartość opowiadanej historii.

Postój, Raymond Khoury i Linwood Barclay

W tym przypadku spodobał mi się dobór głównych bohaterów: jeden jest standardowym dla tego gatunku agentem federalnym, drugi zaś budowlańcem, dla którego najważniejsze jest bezpieczeństwo córki. Jest też terrorysta z bronią biologiczną albo brudną bombą - nie zostało to dokładnie określone - który porywa samochód z córeczką budowlańca w środku. Wywiązuje się z tego ciekawy pościg na autostradzie. Myślę, że wyglądałoby to dobrze na ekranie, gdyby nakręcił go utalentowany reżyser. O dziwo nie przeszkadzała mi postać cwanej i przemądrzałej dziewięciolatki, chociaż zwykle nie przepadam za takimi dziećmi. Ta mała była całkiem sympatyczna. Opowiadanie jest bardzo przewidywalne i myślę, że nie ma czytelnika, który źle obstawił zakończenie. Mimo to sprawdziłoby się jako prosty, typowo rozrywkowy film sensacyjny, wystarczyłoby dopisać z dwa, trzy wątki, bo materiału raczej nie starczyłoby na półtorej godziny ekranizacji.

Nie dam Twarzą w twarz najwyższej oceny, bo według mnie zasługuje na takie solidne 3/5. To dobra książka do poczytania przed snem: opowiadania są rozrywkowe, poprawne i krótkie. Więcej frajdy będą mieć wielbiciele thrillerów, którzy znają autorów tej antologii i ich sztandarowe postaci.

poniedziałek, 10 września 2018

25/2018 Klęska ważki, Adrian Tchaikovsky (Cienie pojętnych tom II)


Dziś nie zamieszczam opisu fabuły od wydawnictwa, bo nie jest on szczególnie ładny i ma za dużo spolierów. Jeśli jednak ktoś chciałby się z nim zapoznać, to zapraszam tutaj. Jednak ze względu na to, że Klęska ważki jest drugim tomem cyklu, w mojej recenzji mogą pojawić się mniejsze lub większe spoilery.

Po przeczytaniu drugiej części jestem już pewna: Cienie pojętnych zawładnęły moją wyobraźnią. Nawet znana i ceniona Droga królów Sandersona nie trafiła aż tak bardzo w mój gust czytelniczy. Ostatnią książką, której się to udało, były Opowieści z meekhańskiego pogranicza.

Co decyduje o tym, że książka aż tak do mnie przemawia? Przede wszystkim musi wywoływać emocje, efekt wow i chęć natychmiastowego przeczytania kolejnej strony. Lubię lekko patetyczne sceny militarne, których tutaj nie brakowało. No i bohaterowie, świetnie napisani. Pierwszy tom miał za zadanie ich przedstawić, a teraz zaczęła się już prawdziwa jazda. Każdy ma swój charakter, a jeśli pojawiają się stereotypy, to jestem pewna, że jest to celowy zabieg i w kolejnych tomach zostaną one twórczo wykorzystane. No i najważniejsze, czyli klimat. Klimat to taki termin, który dla każdego będzie oznaczać co innego i ciężko go zdefiniować, ale jeśli książka go ma, to czujemy go od pierwszej strony. Ja wyczuwam w Cieniach pojętnych olbrzymie ilości mojego ulubionego klimatu.

Cieszę się, że akcja cyklu zaczyna nabierać coraz większego rozmachu. Wojna na Nizinach jest już faktem, inwazja Imperium Os oficjalnie się rozpoczęła. Mieszkańcy Nizin się bronią, to oczywiste. Wojna przyciąga również uwagę sąsiadów, którzy chcieliby na niej jakoś skorzystać. Świat powieści rozszerza się i mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec, w następnych tomach poznamy nowe ziemie i nowe rasy. Jeśli chodzi o fabułę, to kręci się ona wokół dwóch oblężeń miast i jednej większej bitwy. We wszystkich tych wydarzeniach biorą udział główni bohaterowie znani z pierwszego tomu oraz kilka nowych postaci drugoplanowych. Odległości w świecie przedstawionym nie są (na razie) duże, da się je przebyć w kilka, kilkanaście dni, bohaterowie - no, większość z nich - wciąż podróżują, co owocuje zmianą ekip i mieszaniem się składów. Ten zabieg spowodował zwiększenie dynamiki akcji i dość szybki przepływ informacji. Na szczęście nie jest tak, jak w Grze o tron, gdzie postaci idą, idą, i idą latami, a spotkać się nie mogą - chociaż wszyscy byśmy chcieli, żeby wreszcie się to stało.

Przy poprzednim tomie trochę narzekałam na braki w opisach walki i większych potyczek, teraz sytuacja bardzo się poprawiła. Co prawda przy pojedynkach bywa jeszcze nieco niezdarnie i czasem gubiłam się w tym kto kogo kopnął, jak wyciągnął rękę, gdzie uderzył mieczem, itp., ale przy długich bitwach postęp jest ogromny. Wreszcie czuje się emocje, jest też trochę patosu. Znalazłam też jedno przemówienie, które nasunęło mi na myśl postać Johna Sheridana z serialu Babylon 5 - ależ on uwielbiał przemawiać! A jeśli porównuję coś do Babylonu, to świadczy o tym naprawdę dobrze, bo uważam ten serial za arcydzieło. Jest jeszcze jeden motyw, który mi się z nim skojarzył, a mianowicie jedna z postaci walcząca po stronie Imperium Os jest przekonana, że wojna jest w porządku, bo napędza rozwój technologiczny, co powoduje także rozwój społeczeństw. Silniejsi wygrają ten wyścig i jeszcze bardziej urosną w siłę, a słabsi, cóż, odpadną. Takie sami podejście miała rasa Cieni, potężnych kosmitów z uniwersum Babylonu.

Rozwój technologii militarnych jest świetnie opisany w Klęsce ważki i kojarzy mi się z naszą ludzką historią, a dokładniej z drugą połową XIX wieku aż po okres I wojny światowej. To były czasy szalonych pomysłów, ulepszania i rozwijania wszystkiego, nowości, innowacji i użytecznych prowizorek. Taki sam klimat ma książka, znajdą się tam tak fajne elementy jak np. rywalizacja genialnych wynalazców, gorączkowe przerabianie cywilnych urządzeń na potrzeby wojska, wprowadzanie do produkcji nowych rodzajów broni, sabotaż i szpiegostwo przemysłowe. Technologia tego uniwersum to misz-masz pary, elektryczności i dziwnych mechanizmów na sprężone powietrze. Mamy niby-samoloty, prawie-czołgi, tak jakby-karabiny i najprawdziwsze pociągi z parowymi lokomotywami. Gratuluję autorowi wyobraźni, bo wszystkie te dziwaczne machiny robią świetne wrażenie - zwłaszcza w połączeniu z oddziałami tradycyjnie wyposażonymi w miecze i tarcze. Trochę jakby ktoś grał w Civilizaton i miał jednostki na różnych poziomach, ale tu wszystko dobrze do siebie pasuje. Jeszcze większe gratulacje należą się Adrianowi Tchaikovskiemu za to, że nie zapomniał o takich drobiazgach jak logistyka, zaopatrzenie, zapasy surowców i warsztaty produkujące na potrzeby wojenne. To wszystko dowodzi, że ten świat jest naprawdę przemyślany i zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach. 

Ciekawą sprawą w uniwersum Cieni pojętnych jest magia. Większość w nią nie wierzy, uważa, że odeszła ze świata po rewolucji przemysłowej, że może jeszcze posługują się nią ci dziwni ciemcy, ewentualnie inne nieucywilizowane niepojętne ludy, które nie potrafią nawet obsłużyć kuszy, o żadnym bardziej skomplikowanym urządzeniu nie wspominając. Jeśli autor próbuje nam wmówić, że magia jest nieważna, to oczywiste jest, że odegra ona dużą rolę. I zaczynają się pojawiać tropy, które właśnie na to wskazują. Przede wszystkim, jest to potężny artefakt, który chcą zdobyć obie strony konfliktu, oraz postać z rasy moskitów, którą to rasę wszyscy uznawali za wymarłą. Mam swoje podejrzenia co do dalszego rozwoju magicznej sytuacji - czuję, że będzie się działo.

To drugi tom z dziesięciu, więc ciężko napisać coś o fabule. Książka raczej nie mogłaby być samodzielną całością, jest po prostu elementem czegoś większego. Tytułowa ważka to nowo wprowadzona postać drugoplanowa. Jej wątek może i będzie ważny w kontekście całości, ale w tym tomie nie poświęcono mu specjalnie dużo miejsca. Bardzo ciesze się, że przede mną jeszcze osiem części tej historii, nagły spadek jakości nie wydaje mi się prawdopodobny. Oprócz tych nieszczęsnych pojedynków, które mogłyby być opisane trochę lepiej, nie widzę w Klęsce ważki żadnych wad. To znaczy pewnie jakieś są, ale całość podoba mi się tak bardzo, że nie potrafię ich dostrzec. Moja ocena? Oczywiście 5/5, i polecam ten cykl każdemu, kto lubi fantasy, a jeszcze go nie czytał.

Recenzja tomu pierwszego Imperium Czerni i Złota