czwartek, 28 lutego 2019

Nowe książki: luty 2019


Luty to krótki miesiąc, więc na pewno nie kupię dużo książek... Tak mi się tylko wydawało :) Zebrało mi się sześć sztuk i żadna z nich nie była planowana.

Kosmiczne zachwyty dostałam od męża na walentynki, świetny prezent. Książki o kosmosie zawsze na propsie :) Królewska Talia wpadła mi w łapy w antykwariacie, a że chciałam już od jakiegoś czasu zapoznać się z twórczością Marcina Mortki, to ją wzięłam.Cała reszta została wygrzebana w koszach w Tesco. Czerwona kraina to moja ulubiona książka Abercrombiego, więc ją wzięłam. Może mąż przeczyta, dark fantasy powinno mu się spodobać, a ja sobie kiedyś przypomnę. Wiatrogon aeronauty też miałam na uwadze, ale Osama i Laguna to dwie wielkie niewiadome. Wzięłam je dlatego, że MAG wydał je w ramach serii Uczta Wyobraźni - może akurat będą spoko. Jak nie, to przeczytam i sprzedam. Mam jednak nadzieję, że obejdzie się bez rozczarowań.

niedziela, 24 lutego 2019

4/2019 Wrota Abaddona, James S. A. Corey (Expanse tom III)

Od pokoleń Układ Słoneczny - Mars, Księżyc, pas asteroidów - był pograniczem ludzkości. Aż do teraz. Obcy artefakt wykonujący swój program pod pokrywą chmur Wenus wyłonił się stamtąd, tworząc olbrzymią strukturę poza orbitą Urana wrota prowadzące w bezgwiezdny mrok. 
Jim Holden i załoga Rosynanta są elementem wielkiej flotylli statków naukowych i okrętów wojennych wysłanych do zbadania artefaktu. Jednak w ukryciu rozgrywa się skomplikowana intryga, której celem jest zniszczenie Holdena. Podczas gdy emisariusze ludzkości starają się odkryć, czy wrota stanowią okazję, czy zagrożenie, okazuje się, że największe niebezpieczeństwo przywieźli ze sobą. 
Opis z okładki książki.
I po trzeciej części Expanse, jak ten czas szybko leci... Tym razem Holden ze swoją załogą został wplątany w galaktyczną intrygę wbrew swojej woli, ale skoro już znalazł się na miejscu, to oczywiście wszystko zaczęło kręcić się wokół niego. Okazało się, że bez Holdena i pewnej pani pastor ludzkość zostałaby zgładzona. Na szczęście zamiast tego przed ludzkim gatunkiem otworzyły się (dosłownie) nowe możliwości. Gdzieś tam czai się również wielkie niebezpieczeństwo, ale to już temat na kolejne tomy.

Niestety mam kilka zastrzeżeń do Wrót Abaddona. Absolutnie nie jest tak, że książka jest pod jakimś względem zła, o nie. Po prostu serial zrobił kilka rzeczy lepiej i ciężko mi się z tym pogodzić. Chodzi mi przede wszystkim o sytuację na Behemocie, statku Pasiarzy. W książce niby wszystko jest ok, historia ma sens i kończy się bardzo podobnie, ale postać kapitan Ashforda jest, moim zdaniem, schrzaniona. Autorzy kreują go na niekompetentnego idiotę, który uległ podszeptom religijnego radykała. Serialowy Ashford to charyzmatyczny i inteligentny przywódca przedstawiony tak, że rozumiemy jego postępowanie nawet gdy się z nim nie zgadzamy. I nikt nim nie manipuluje. Brakuje mi też marsjańskiej marine Bobby, której w książkach chyba już nie zobaczymy. Za to pastor Anna jest ciekawsza i bardziej sympatyczna. Wiem, że niektórzy widzowie nie lubili jej w serialu i uważali, że jest zbędna. Mi była ona obojętna, ale teraz lubię ją bardziej.

Poza tymi moimi małymi żalami książkę czytało się oczywiście bardzo dobrze. Wielki kosmiczne wrota zbudowane przez pochodzącą od obcej cywilizacji protomolekułę to dobry punkt wyjścia dla fabuły. Co jest po drugiej stronie? Czy to zagrożenie, czy raczej szansa dla ludzkości? Tego nie we nikt. Nic dziwnego więc, że wrota przyciągnęły przedstawicieli wszystkich ośrodków politycznych, czyli Ziemi, Marsa i Pasa. Niestety akcja trochę zwolniła w stosunku do poprzednich tomów. Można nawet powiedzieć, że Wrota Abaddona cierpią na tzw. syndrom drugiego tomu często spotykany w trylogiach. Cóż, akcję trzeba jakoś dowieźć do tych bardziej emocjonujących momentów w całej opowieści. Nie ma więc tu wielkiego rozmachu i epickości, ale na nudę nie można narzekać, Jest to skromniejsza, skupiona na załogach kilku statków historia, która podejmuje takie tematy jak relacje międzyludzkie, władza, fanatyzm religijny, strach czy zemsta. Sporo tego, ale są one rozegrane z wyczuciem i dobrze komponują się z całą ogólną fabułą Expanse.

Pomimo drobnych uwag i tak daję Wrotom Abaddona 5/5. Nie są gorsze od dwóch poprzednich tomów, ale po prostu inne. Mnie ta inność pasuje i będę czytać Expanse dalej, niezależnie od tego, czy będzie miał klimat bardziej epicki, czy bardziej kameralny.

Recenzje tomu pierwszego Przebudzenie Lewiatanastara i nowa.
Recenzja tomu drugiego Wojna Kalibana

poniedziałek, 11 lutego 2019

3/2019 Wojna Kalibana, James S. A. Corey (Expanse tom II)


Jak na kogoś, kto wcale nie zamierzał naruszać kruchej równowagi sił w Układzie Słonecznym, Jim Holden zrobił to naprawdę porządnie. 
Choć Ziemia i Mars przestały do siebie strzelać, ich sojusz legł w gruzach. Planety zewnętrzne i Pas nie czują się jeszcze pewne w świeżo zdobytej - być może tymczasowej - autonomii. 
I własnie wtedy na jednym z księżyców Jowisza atakuje pojedynczy superżołnież, mordując oddziały Ziemian i Marsjan, na nowo wzbudzając zarzewie wojny. Wszyscy starają się odkryć, czy to zapowiedź ataku obcych, czy tez niebezpieczeństwo kryje się znacznie bliżej domu.
Opis z okładki książki. 
No i drugi tom Expanse już za mną. Pochłonęłam go bardzo szybko, co oczywiście oznacza, że bardzo mi się podobało.

Zacznę może od szybkiego wyjaśnienia tytułu. W Przebudzeniu Lewiatana sprawa była względnie jasna, Lewiatan od razu kojarzy się z mityczną wielką bestią. To dobrze pasuje do planetoidy Eros opanowanej przez protomolekułę. To dość łatwa do załapania analogia (chyba, że dla kogoś Lewiatan to jedynie sieć sklepów). Z Kalibanem mogą być problemy, ja musiałam go sobie wygooglać. Miałam jakieś mgliste wspomnienia związane z X-menami, i rzeczywiście, był mutant o tym imieniu. Ale oryginalny Kaliban pochodzi z Burzy Szekspira i jest potwornie wyglądającym synem Wiedźmy. To miano dobrze pasuje do książkowej istoty, hybrydy człowieka i protomolekuły stworzoną do bycia superżołnierzem. 

Tym razem także nie mogłam powstrzymać się od porównywania tej książki do jej serialowej adaptacji. W przypadku tomu pierwszego jestem skłonna ogłosić remis, teraz jednak powieść nieco wysuwa się na prowadzenie. Ujęła mnie przede wszystkim lepiej poprowadzonymi postaciami Bobbie i Avasarali. Oglądając serial miałam problem z polubieniem Bobbie. Na początku kreowano ją na zaślepioną propagandą wierną żołnierką Marsa, dopiero później nastąpiła jej przemiana w samodzielnie myślącą, o wiele ciekawszą postać. Książkowa Bobbie od razu jest fajna i nie tak naiwna. Avasarala z kart powieści też bardziej do mnie przemawia, no i ma lepszą chemię z Bobbie. Na plus jest też cała sytuacja polityczna w Układzie Słonecznym, trochę bardziej pozytywna niż w serialu. Oczywiście ekranizacja jest dynamiczna, więcej w niej walk i akcji - i dobrze, bo takie rzeczy lepiej się ogląda. Ma też jedną postać zrobioną fajniej niż książka. Jest to Cotyar, ochroniarz Avasarali. Został przeniesiony z trzeciego na drugi plan, i  - o ile dobrze pamiętam - pojawiał się już od pierwszego sezonu.

Niestety w tym tomie też ciągle pojawia się to nieszczęsne dziwne ct i st, ale udało mi się jako tako do tego przyzwyczaić i od połowy książki przestałam zwracać na nie uwagę. Wciąż jednak uważam to za beznadziejne i nieestetyczne.

Co do samej fabuły książki: mamy ojca szukającego zaginionej córeczki, rywalizację polityczną i militarną pomiędzy Ziemią a Marsem i złe korpo zamieniające dzieci w maszyny do zabijania za pomocą protomolekuły. W to wszystko udaje się wplątać Jimowi Holdenowi i jego załodze. Generalnie wplątywanie się w dziwne sytuacje stało się już hobby Holdena - i dobrze, bo dzięki temu w Expanse ciągle coś się dzieje. Na końcu pojawia się stary znajomy detektyw Miller, który nie jest już całkiem sobą po bliskim spotkaniu z protomolekułą. Cieszy mnie to, bo lubię tę postać. Niby cynicznych detektywów było już w kulturze na pęczki i ten typ postaci może się znudzić, ale Miller nadal jest spoko i chcę o nim czytać.

Już niebawem sięgam po tomy numer trzy i cztery. Podobno w tym roku mają w Polsce wyjść jeszcze dwa (w oryginale jest na razie osiem, ale nie wiem, czy to już koniec cyklu). W Internecie zaczynają pojawiać się newsy z produkcji czwartego sezonu serialu. Zdecydowanie najbliższy rok-dwa będą bardzo Expansowe. I super, w końcu porównania tej serii do Gry o tron w kosmosie nie wzięły się znikąd.  Może nie jest to literatura wybitna, ale dostarcza sporo rozrywki i nie jest głupia. Wojna Kalibana dostaje solidne 5/5 - nie mogłabym ocenić jej inaczej po tym, jak dała mi tyle czytelniczej radości. 

Recenzje tomu pierwszego Przebudzenie Lewiatana: stara i nowa.