wtorek, 31 grudnia 2019

Nowe książki: grudzień 2019


Ostatnio nic nie kupowałam, z dwóch powodów: mało było nowości wydawniczych, które chciałam mieć już teraz (generalnie słabo w tym roku z nowościami, albo kupuję jakieś starsze książki do kolekcji, albo kontynuacje serii); oraz nie mogłam kupić wcześniej pewnych rzeczy, bo wiedziałam, że dostanę je w prezencie. Oto i one: siódma część cyklu Expanse i drugi tom trylogii Mroczne materie.

Siódmy tom jest utrzymany w odcieniach żółci, brązu i zgniłej zieleni. Ładnie, bardzo ładnie to wygląda - jak cała seria zresztą.
Wzlot Persepolis będzie moją następną lekturą, niech tylko skończę to, co czytam teraz. Niedawno skończyłam oglądać czwarty sezon serialu na podstawie Expanse, systematycznie przez cały rok czytałam cały cykl od początku, siedzę więc mocno w tym uniwersum i ciekawość mnie zżera, cóż tam się wydarzy u Holdena i reszty ekipy... Zrobiłam sobie maluteńki spoiler, ale lepiej zatrzymam go dla siebie :)


Delikatny nóż jest jednak ładniejszy. To złoto i piórka, nie mogę się napatrzeć.

Delikatny nóż jest równie piękny jak pierwsza część trylogii. Widziałam też projekt okładki finałowego tomu, jak one będą rewelacyjnie razem wyglądać... Te książki również zostały ostatnio zekranizowane, również w formie serialu, który również mi się bardzo podobał. Scenografia, kostiumy, efekty komputerowe, wreszcie sam casting - wszystko tam wygląda naprawdę super. Wiadomo, książki są innym medium, i nie da się ich idealnie odtworzyć, ale ten serial znakomicie uchwycił ducha oryginału.

czwartek, 19 grudnia 2019

31/2019 Sezon burz, Andrzej Sapkowski

Miecze wiedźmina. 
Miecz pierwszy jest stalowy. Stal syderatowa, ruda pochodząca z meteorytu. Kuta w Mahakamie, w krasnoludzkich hamerniach. Długość całkowita czterdzieści i pół cala, sama głownia długa na dwadzieścia siedem i ćwierć. Wspaniałe wyważenie, waga głowni precyzyjnie równa wadze rękojeści, waga całej broni poniżej czterdziestu uncji. Wykonanie rękojeści i jelca proste, ale eleganckie. 
Miecz drugi, podobnej długości i wagi, srebrny. Na jelcu i całej klindze znaki runiczne i glify. 
Cena wywoławcza tysiąc koron za komplet. 
Opis z okładki książki.
To moje drugie spotkanie z tą książką, i od razu uczciwie zaznaczam, że tym razem było o wiele lepiej. Nie wiem dlaczego, ale za pierwszym razem Sezon burz jakoś mi nie podszedł. Teraz stwierdzam, że nawet nie pamiętam, co wtedy mi się nie podobało. Przecież to całkiem porządne wiedźmińskie czytadło nie odstające klimatem od reszty cyklu.

Pomimo lepszych wrażeń i tak uważam, że Sezonu burz mogłoby nie być, bo niczego nie wnosi do opowieści o Geralcie. Ot, wiedźmin przeżywa kilka dodatkowych przygód, poznajemy go odrobinę lepiej. Traktuję tę książkę tak samo jak Wiatr przez dziurkę od klucza Stephena Kinga, która jest uzupełnieniem serii Mroczna Wieża. Obie te pozycje dodają coś do środka opowieści, ale w żaden znaczący sposób nie wpływają na odbiór całości.

Te białe krawędzie to nie odbicia światła, ale przetarcia dobrze widoczne na czarnym tle.

A i rogi trochę ucierpiały, chociaż książka przeważnie leży na półce. Ale tak to jest, kiedy miękka okładka nie ma skrzydełek...
Mam wiele uwag na temat fizycznej wersji tej książki. Grafika na okładce jest bardzo ładna, ale jakość wydania jest straszna. Mój egzemplarz był czytany cztery razy przez ludzi, którzy raczej szanują książki i starają się ich nie uszkodzić. Mimo tego czarny kolor na krawędziach się wyciera, a miękka okładka nie ma nawet skrzydełek i jej rogi już się rozwarstwiają. Sam papier jest marnej jakości, żółty i niezbyt gruby. No i jeszcze największy absurd, czyli ostatnia strona. W żadnej innej książce nie widziałam czegoś takiego. Tekst kończy się na dosłownie ostatniej stronie, tej przyklejonej do tylnej okładki. Normalne książki mają w tamtym miejscu pustą stronę, ewentualnie reklamy innych pozycji wydawnictwa. W tym przypadku SuperNowa sobie mocno przyoszczędziła na właściwie wszystkim, a, o ile dobrze pamiętam, bo na moim egzemplarzu nie ma ceny, Sezon burz po premierze kosztował coś koło pięćdziesięciu złotych. Taniej można kupić chociażby książki z wydawnictwa Powergraph, które wydaje wszystko w twardej oprawie i na pięknym, białym papierze.

Ostatnia strona. Może już pozostawię to bez komentarza.
Od zawsze Sezon burz był dla mnie dodatkiem, od teraz będzie miłym dodatkiem. Wiem, że niektórzy fani Wiedźmina udają, że ta ósma część nie istnieje, ale ja zawsze byłam daleka od tak radykalnych stwierdzeń. Daję tej książce 4/5 i na pewno nie będę jej pomijać przy następnej wiedźmińskiej powtórce.

środa, 11 grudnia 2019

30/2019 Krew świętego, Sebastien de Castell (Wielkie Płaszcze tom III)


Jak zabić świętego? Falcio, Kest i Brasti niedługo się tego dowiedzą, ponieważ ktoś właśnie znalazł na to sposób. I żeby było ciekawiej, na jedną ze swoich pierwszych ofiar wybrał ich przyjaciółkę.
Książęta już od jakiegoś czasu zachodzą w głowę, jak nie dopuścić, by Aline zasiadła na tronie. Tymczasem zaczynają ginąć święci, a cała Tristia aż huczy od plotek, że jej koronacji przeciwni są sami bogowie. W odpowiedzi na narastający chaos duchowni przywracają zbrojne zakony żołnierzy, asasynów, a przede wszystkim Inkwizytorów. Aby powstrzymać zakusy kapłanów dążących do wprowadzenia w Tristii teokracji, Falcio musi znaleźć mordercę, a jedyny wiodący do niego trop to przerażająca żelazna maska, która sprawia, że święci popadają w obłęd i stają się bezbronni. Ale odszukanie zbrodniarza to tylko połowa sukcesu - będzie trzeba jeszcze zmierzyć się z nim w walce. Z jej wygraniem może być jednak pewien problem, bo zapowiada się pojedynek, w którym każdy szermierz - nawet najbardziej wytrawny - jest bez szans.
Opis z okładki książki.
Zdziwiło mnie, że poprzednie części czytałam tak niedawno, a w sumie niewiele z nich zapamiętałam... Czuję, jakby minął rok, a to przecież było w wakacje. To nie brzmi jak dobra rekomendacja dla tego cyklu. Nie ma co udawać: Wielkie Płaszcze są tylko lekką rozrywką, napisaną tak sprawnie, by w trakcie czytania łatwo wczuć się w akcję i przeżywać wydarzenia razem z bohaterami; ale nie na tyle, by zostać w tym świecie na dłużej.

Największy problem mam tu z postaciami i światem przedstawionym. Coś mi tu zgrzyta od samego początku. Widzę, że autor się starał, ale mimo wszystko nie udało mu się na swoje dzieło nałożyć pozorów autentyczności. Wszystko jest zbyt przerysowane, bym mogła uznać przedstawioną tu historię za prawdopodobną. Traktuję ją raczej jak piękną bajkę o bohaterstwie i poświęceniu szlachetnych jednostek próbujących coś osiągnąć w pełnym strachu i zła świecie. Jak już wspominałam, spełnia to swoją rozrywkową rolę (a nawet udało mi się trochę wzruszyć), ale niestety nie jest niczym więcej.

W tym tomie Sebastien de Castell postanowił rozwinąć wątki religijne, a przy okazji wytłumaczyć czytelnikom jak w tym uniwersum działają bogowie i święci. To była dobra decyzja, bo w poprzednich tomach temat był zarysowany dość pobieżnie i chyba wszyscy czytelnicy chcieli więcej. Oczywiście nie obyło się bez wielkiego spisku mającego na celu obalenie świeżo przywróconej władzy królewskiej, a nasi bohaterowie musieli dać z siebie wszystko, by temu zapobiec. Może i brzmi sztampowo, ale czyta się przyjemnie.

Muszę też pochwalić ilustrację na okładce, bo tym razem przedstawiony tam mężczyzna (trzyma dwa rapiery, więc to raczej Falcio, główny bohater i narrator) jest ubrany w coś, co faktycznie przypomina opisywany w książce płaszcz. Być może grafik wreszcie przeczytał tę książkę, albo przynajmniej ktoś wyjaśnił mu, o co chodzi :)

Krew świętego to nie jest najlepsze fantasy dostępne na rynku i podejrzewam, że niedługo zapomnę połowę opisywanych tam wydarzeń, ale przeczytałam ją w dwa dni z dużym zaangażowaniem, a to niewątpliwie już o czymś świadczy. Daję jej 4/5, czyli tyle samo, ile wcześniejszym częściom cyklu. Na pewno doczytam go do końca, bo jestem ciekawa rozwoju wydarzeń, ale wątpię by ta historia weszła do grona moich ulubionych.

Recenzja tomu I i II

czwartek, 5 grudnia 2019

29/2019 Wielki Mistrz, Trudi Canavan (Trylogia Czarnego Maga tom III)

Sonea wiele nauczyła się w Gildii Magów. W ciągu ostatniego roku Regin dał jej spokój, a pozostali nowicjusze zaczęli traktować ją z niechętnym szacunkiem. Dziewczyna nie może jednak zapomnieć tego, co widziała w podziemnej komnacie Wielkiego Mistrza Akkarina, ani też ostrzeżenia, że odwieczny wróg Kyralii obserwuje czujnie Gildię.W miarę jak Akkarin ujawnia coraz więcej swojej wiedzy, Sonea przestaje być pewna, komu ufać ani czego bać się najbardziej. Czy prawda może być aż tak przerażająca, jak przedstawia ją Wielki Mistrz? A może jest to podstęp, mający skłonić ją do uczestnictwa w jego mrocznych intrygach?
Opis z lubimyczytac.pl
Miałam nadzieję, że ta trylogia będzie lepsza, że będzie to ciekawa historia fantasy z magią w roli głównej. Niestety okazało się, że fabuła nie była zanadto wciągająca, a magii było mniej niż się spodziewałam. Jednakże uczciwie muszę stwierdzić, że i tak Wielki Mistrz jest najlepszą częścią tej serii.

Gdzieś tak do połowy książki naprawdę nie miałam się do czego przyczepić. Akcja płynie wartko, pojawia się ciekawy wątek tajemniczych morderstw dokonywanych przez kogoś z magicznymi zdolnościami. Sonea wreszcie dowiaduje się prawdy o Akkarinie (oczywiście w jego przypadku prawie wszystkiego domyśliłam się wcześniej) i zaczyna naukę czarnej magii. Ale potem, gdy oboje zaliczają spektakularną wpadę i zostają wygnani, tempo siada i nie podnosi się aż do końca. Opisy wygnania odnoszą się głównie do uczucia rodzącego się między głównymi bohaterami, a ja wielką fanką romansów nie jestem. Ostateczna konfrontacja ze złymi magami też nie zachwyca. Według mnie jest za bardzo rozciągnięta, przez co nie ma w niej dramatyzmu. Inna rzecz, że nie przywiązałam się zbytnio do postaci, więc było mi wszystko jedno, co się z nimi stanie.

Właśnie, postaci. Jedynie Akkarin jest pełnokrwistym bohaterem, a i tak nie nazwałabym go świetnie napisanym. Całkiem w porządku jest też ambasador Dannyl, homoseksualny mag, który musi stawić czoła uprzedzeniom. Spoko pomysł, ale co z tego, skoro jego wątek zupełnie nic nie wnosi do głównej fabuły? Serio, spokojnie można byłoby go wyciąć i nic by się nie stało. Sonea jest nijaka, wręcz przezroczysta. Może to specjalny trik, zastosowany po to, żeby czytelniczki mogły się z nią utożsamiać, ale na mnie to nie działa. W każdym razie nie mam o niej nic więcej do powiedzenia. Są jeszcze Złodzieje... To mnie chyba najbardziej wkurzało, gloryfikowanie bandytów, którzy niby są tacy dobrzy dla biednych, tak wszystkim pomagają, ale skąd wzięli pieniądze, to już autorki jakby nie obchodzi.

Myślałam, że polubię się z magicznym światem wykreowanym przez Trudi Canavan, ale tak się nie stało. Zostawię więc jej twórczość w spokoju i raczej do niej nie wrócę. Na pożegnanie daję Wielkiemu Mistrzowi 3/5, bo właśnie na tyle według mnie zasługuje.

Recenzja pierwszego tomu Gildia magów
Recenzja drugiego tomu Nowicjuszka