poniedziałek, 24 października 2016

38/2016 "Wygnana królowa" Cinda Williams Chima (Siedem Królestw tom II) - recenzja


Han Alister wędruje na południe, by rozpocząć naukę w Mystwerku w Oden's Ford. Wyjazd z Fells nie oznacza jednak, że nie grozi mu już niebezpieczeństwo. Każdy jego krok śledzą Bayarowie, potężna rodzina czarowników, pragnąca odzyskać stary amulet. Także w Mystwerku czają się zagrożenia. Han poznaje tam Kruka, tajemniczego czarownika, który zgadza się uczyć go tajników czarnej magii. Czy Han tego nie pożałuje?
Tymczasem księżniczka Raisa ana'Marianna ucieka przed małżeństwem z przymusu w towarzystwie swojego przyjaciela Amona i jego drużyny kadetów. Najbezpieczniejszym dla niej miejscem jest Wien House, akademia wojskowa w Oden's Ford. Jeżeli księżniczce uda się uchodzić tam za zwykłą kadetkę, uczelnia zapewni jej zarówno schronienie, jak i wykształcenie potrzebne do tego, by podołać roli kolejnej królowej z dynastii Szarych Wilków. Wszystko się zmienia, gdy ścieżki Hana i Raisy krzyżują się w tej epickiej baśni o niepewnych przyjaźniach, bezwzględnej polityce i nieodpartej sile uczuć.
Opis fabuły z okładki książki.
Znalazłam w bibliotece drugi tom tego młodzieżowego fantasy (recenzja pierwszego tomu tutaj) i muszę przyznać, że chętnie zabrałam się za lekturę. Nie jest to jakaś literatura najwyższych lotów, ale można się nią cieszyć kiedy przymknie się oko na pewne niedociągnięcia.

W drugim tomie wszyscy nasi nastoletni bohaterowie lądują w szkole. Księżniczka udaje zwykłą kadetkę i uczęszcza na zajęcia  z historii wojskowości, stosunków międzynarodowych i innych tego typu nauk, które na pewno przydadzą jej się w przyszłych rządach. Uczelnia znajduje się na terenie innego państwa i jest to pewna ochrona przed jej nieco szaloną matką. Były bandzior Alister okazuje się być czarodziejem, więc podjęcie przez niego nauki czarów również jest logicznym posunięciem. Podoba mi się, że autorka dość długo trzymała tę dwójkę osobno, a i inne postaci również (do czasu) nie wpadały na siebie. Pomogła w tym sama kreacja uniwersytetu, który znajdował się nad rzeką. Na jednym jej brzegu usytuowano wydział magiczny i artystyczny, na drugim wojskowy, ekonomiczny i techniczny; a i studenci z obu brzegów tradycyjnie nie darzyli się wielką sympatią. Autorka ma talent do opisów miejsc i dzięki temu mogłam dokładnie wyobrazić sobie wszystkie przedstawione w książce lokacje. Gorzej jest już z wydarzeniami. Chociażby lekcje czarów, taki wdzięczny temat, a niestety opisane bez polotu. Słabo wypadają też postaci trzecioplanowe i epizodyczne, nikt za bardzo nie zapada w pamięć. Czytając porównywałam sobie te aspekty z "Harrym Potterem" i niestety to porównanie nie wypadło zbyt dobrze. 

Nie znajdziemy tu szybkiej i spektakularnej akcji, ten tom jest chwilą oddechu i przygotowaniem przed nadchodzącymi wydarzeniami. Raisa musiała się gdzieś ukryć i przeczekać, a Alister poznać podstawy magii. W kolejnych tomach na pewno będzie walczył z prawdziwymi czarodziejami i głupio byłoby, gdyby dawał sobie radę tak bez żadnego przygotowania. Plus dla autorki, że pomyślała o takich rzeczach. Wciąż nie podoba mi się przedstawianie historii wyłącznie z punktu widzenia nastolatków. Znów odwołam się do "Pottera": tam autorka dała radę opisać wszystko z perspektywy rożnych pokoleń, dzięki czemu obraz sytuacji był pełniejszy. Strasznie brakuje mi tego w "Siedmiu Królestwach". Już zresztą okazuje się, że niektóre wydarzenia z pierwszego tomu zostały przez naszą uroczą nastoletnią księżniczkę źle zrozumiane i teraz razem z nią dowiadujemy się prawdziwej prawdy. A mogliśmy wiedzieć od początku, gdyby tylko autorka rozszerzyła nieco swoją narrację...

"Wygnana królowa" jest pełna wątków romansowych. Praktycznie wszystkie postaci zakochują się, są w związkach czy randkują, Nie jestem fanką romansów, więc te fragmenty trochę mnie nudziły. Ale nie było tak najgorzej i dało się to przeczytać. Zakończenie tego tomu jest mocne i wydaje mi się, że kolejny będzie lepszy. Tymczasem oceniam tę książkę na 3/5. Było nieźle, może trochę słabiej niż w tomie otwierającym serię, ale ta historia wciąż mi się podoba i będę rozglądać się w bibliotece za kolejną częścią. 

czwartek, 13 października 2016

37/2016 "Moja piątka z Cambridge" Yuri Modin - recenzja


1947 rok. Modin, zaledwie dwudziestopięcioletni agent, jest już uznawany za asa radzieckiego wywiadu. Wraz z rodziną zostaje oddelegowany do Wielkiej Brytanii, gdzie ma pracować jako oficer prowadzący tak zwanej piątki z Cambridge - Burgessa, Philby'ego, Macleana, Blunta i Cairncrossa - najniebezpieczniejszej siatki szpiegowskiej w historii Zjednoczonego Królestwa. Modin opisuje sposoby werbowania szpiegów do KGB, skomplikowane zadania, jakim musieli podołać agenci, ich motywacje, poglądy oraz życie prywatne - niełatwe ze względu na wykonywaną pracę. Po zdemaskowaniu grupy pomaga w ucieczce trzech z nich do ZSRR.
Opis fabuły z okładki książki.
Dobrze czyta mi się książki, w których autor opowiada o swoim udziale w wydarzeniach historycznych. Tutaj autorem jest Yuri Modin, szpieg KGB. W swojej książce przedstawia nam swoich podopiecznych: pięciu Brytyjczyków, którzy z powodu ideologii postanowili współpracować z ZSRR dostarczając im ważne strategicznie materiały. Nie było to dla nich specjalnie trudne, gdyż zajmowali wysokie stanowiska w brytyjskiej administracji państwowej, dyplomacji czy wręcz w służbach wywiadowczych. Kim Philby został nawet szefem jednej z sekcji brytyjskiego kontrwywiadu! To wręcz niesamowita sytuacja, wyobraźcie sobie tylko jak wartościowe dla Rosjan były informacje, które mógł dostarczyć im ktoś zajmujący taką pozycję.

Książka zaczyna się wspomnieniami Modina dotyczącymi jego młodości, edukacji, wybuchu II wojny światowej i początków pracy w radzieckim wywiadzie. Potem następuje charakterystyka wszystkich pięciu szpiegów i opis ich działalności. Na końcu autor omawia problemy związane z rozszyfrowaniem przez Amerykanów starych telegramów wysyłanych przez radziecki wywiad, co doprowadziło do dekonspiracji czwórki agentów i zakończyło się ucieczką trzech z nich do ZSRR. Najlepiej czytało mi się pierwszą część książki, w której Modin poruszył wątki autobiograficzne. Potem, kiedy przechodzi do swoich podopiecznych, ton jego narracji staje się suchy i encyklopedyczny, na czym powieść dużo traci. Wstawki o życiu w Londynie czy o stosunkach z żoną od razu ją ożywiają. Żałuję też, że nie opowiedział o swojej pracy w słynnej "szkole szpiegów", w której nauczał po zakończeniu czynnej kariery zawodowej.

"Moja piątka z Cambridge" jest ciekawą lekturą dla ludzi interesujących się historią, Do jej pełnego zrozumienia potrzebna jest przynajmniej podstawowa wiedza z zakresu historii XX wieku. Należy pamiętać, że autorem jest agent KGB i nie przedstawi on obiektywnej prawdy o wydarzeniach tamtego okresu. Czy Brytyjczycy zdradzili swój kraj tylko dlatego, że wierzyli w komunizm? Może na początku, w latach 30. i 40. owszem, widzieli w ZSRR jedyną przeciwwagę dla faszyzmu i nazizmu. Potem Związek Radziecki był sojusznikiem Wielkiej Brytanii, a przekazywane przez nich informacje dotyczyły głównie wojsk niemieckich, można więc to zrozumieć. Ale później, kiedy zaczęła się zimna wojna i rywalizacja amerykańsko-rosyjska, nie wierzę, że ich komunistyczne idee i proradzieckie poglądy pozostały niezmienne. Myślę, że raczej bali się kompromitacji i aresztowania po ujawnieniu ich współpracy z KGB. Może nawet radzieckie służby posunęły się do jakiegoś szantażu? Ciężko stwierdzić, nie zagłębiałam się bliżej w tę tematykę, ale na pewno nie było tak cukierkowo jak opisywał to Modin.

W książce nie znajdziemy też krytyki totalitarnego systemu komunistycznego czy chociażby osoby Stalina, który przecież był ludobójcą. Chociaż w tej sprawie trudno się dziwić Modinowi, w końcu ten system dał mu wykształcenie, dobrze płatną pracę, którą bardzo lubił, umożliwił mu zagraniczne wyjazdy. Yuri trochę narzeka na polityków radzieckich z lat 60. i późniejszych, ale to tylko takie marudzenie. Krytykował też niektórych swoich szefów, ale stwierdził też, że agenci KGB byli intelektualną elitą Związku Radzieckiego i to oni powinni sprawować władzę. A teraz taka ciekawostka: od pracy w KGB w późnych latach 80. zaczynał swoją karierę nie kto inny jak obecny rosyjski prezydent Władimir Putin.

Generalnie "Moja piątka z Cambridge" trochę mnie zawiodła i ocenię ją na 3/5. Chętniej przeczytałabym autobiografię Modina, w której opowiedziałby więcej o swoim życiu, a mniej miejsca poświęcił swoim brytyjskim podopiecznym. Yuri wydaje się być całkiem miłym człowiekiem, ale przecież to agent, pewnie tego go uczyli na kursach. W jego opowieści walka brytyjskiego i radzieckiego wywiadu jest rodzajem gry, pojedynkiem wybitnych umysłów, taką sztuką dla sztuki. Nie można jednak zapominać jaki był cel tego całego szpiegowania: zdobycie przewagi w ewentualnej wojnie, do której obie strony prowadziły intensywne przygotowania. Wojnie, w której tereny Polski i Niemiec miały zostać prewencyjnie zarzucone dużą ilością bomb atomowych, aby uniemożliwić szybkie przejście wojsk lądowych i czołgów. Tak więc nie Yuri, nie byłeś miłym człowiekiem.

czwartek, 6 października 2016

36/2016 "Wołanie kukułki" Robert Galbraith - recenzja


Ciało supermodelki Luli Landry zostaje znalezione pod oknem balkonu jej londyńskiej rezydencji. Policja stwierdza samobójstwo, ale brat celebrytki w to nie wierzy, dlatego zatrudnia prywatnego detektywa, Cormorana Strike’a. 
Strike jest weteranem wojennym, podczas służby w Afganistanie ucierpiał i fizycznie i psychicznie. Ma kłopoty finansowe i właśnie rozstał się z kobietą swojego życia. Sprawa Luli jest dla niego szansą na odbicie się od dna, ale im bardziej detektyw wikła się w skomplikowany świat wyższych sfer, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo.
Wciągająca, elegancka intryga zanurzona w atmosferze Londynu - od spokojnych uliczek Mayfair, przez ciasne bary East Endu, aż po zgiełk Soho - sprawia, że "Wołanie kukułki" jest nadzwyczajną książką.
To pierwsza powieść z Cormoranem Strikem napisana przez J. K. Rowling pod pseudonimem "Robert Galbraith".
Opis fabuły: lubimyczytac.pl
Od dawna wiedziałam, że autorką tej i kolejnych książek z cyklu jest pani Rowling. Nie czytałam jej "Trafnego wyboru", ale kryminały wydane pod pseudonimem miałam już wciągnięte na listę. Pierwszą część znalazłam w bibliotece i okazała się być całkiem ciekawą i wciągającą historią z trupem w tle.

Największą siłą tej książki są dobrze wykreowane postaci, Każdy z bohaterów, nawet drugoplanowych, jest "jakiś". Prywatny detektyw Cormoran Strike to były wojskowy z ciekawą przeszłością i sytuacją rodzinną. Nie jest jakiś mega przystojny, ale za to potężną posturą i twarzą boksera wzbudza respekt. Jego sekretarka Robin to miła dziewczyna, która przypadkiem zaczęła pracę w agencji detektywistycznej. Jest ciekawska, spostrzegawcza i dobrze zorganizowana i coraz mniej podoba jej się perspektywa zmiany tej tymczasowej pracy na  karierę w korporacji. Postać Robin jest trochę mniej rozwinięta, ale mam nadzieję, że w kolejnych tomach poznam ją bardziej.

Dobrym posunięciem było umieszczenie akcji w środowisku londyńskich celebrytów. Supermodelki, projektanci, muzycy, miło czytało mi się o tym świecie, który jest jakże odmienny od mojej przeciętnej codzienności. Podobało mi się jak została opisana sesja zdjęciowa: to wielogodzinna praca sztabu osób, a nie pięć minut pykania fotek, jak jeszcze myślą niektórzy.

Sam wątek kryminalny jest dobry. Może niezbyt odkrywczy, bardziej klasyczny, ale całkiem solidnie rozpisany. Kandydatów na morderców znalazłoby się kilku i ciężko jest stwierdzić, kto naprawdę zabił, a kto kłamie tylko dlatego, żeby zatuszować swoje inne ciemne sprawki. Bardziej lubię inny typ kryminału, w którym od razu znamy mordercę i obserwujemy wysiłki organów ścigania zmierzające do jego aresztowania. Ale i to klasyczne ujęcie było bardzo w porządku.

Jedynym poważniejszym minusem tej powieści jest scena rozmowy z mordercą, w której zostają dokładnie omówione jego motywy i cały przebieg zbrodni. Jest to zabieg bardzo łopatologiczny i kojarzy mi się ze starszymi filmami, w których "ten zły" zawsze pod koniec wygłasza swoją mowę. Pani Rowling, nie wierzę, że nie dało się tego napisać subtelniej. W niektórych recenzjach pojawiły się zarzuty, że akcja rozwija się zbyt wolno i przez to w niektórych momentach wieje nudą, ale ja czegoś takiego zupełnie nie zauważyłam.

"Wołanie kukułki" czytało mi się lekko i przyjemnie. Gdyby nie to, że ostatnio czasu na lekturę miałam jakby mniej, to myślę, że śmiało mogłabym się uwinąć z tą książką w jeden dłuższy popołudniowieczór. Wystawię jej ocenę 4/5, bo to solidna rozrywka, aczkolwiek bez żadnych fajerwerków.


Anakin jako miękka, podgrzewana podkładka pod książkę. Nie powiem, czytało mi się z nim bardzo wygodnie.


wtorek, 4 października 2016

Nowe książki" "Buntowniczka" i "Dezerterka" Mike Shepherd


Ostatnio jakoś często się zdarza, że kupuję książki w Media Markt. No ale jak można przejść obojętnie obok koszy pełnych przecenionej literatury? Dziś udało mi się upolować dwa tomy młodzieżowego science-fiction. Z tego gatunku czytałam jedynie "Piątą falę" (recenzja), którą uważam za średnią w porywach do słabej, ale po szybkim przeglądzie opinii na lubimyczytac.pl stwierdziłam, że to może być coś lepszego. Zresztą ostatnio miło zaskoczyło mnie młodzieżowe fantasy "Król Demon" (recenzja), więc nastawiam się do tych książek pozytywnie i sądzę, że niedługo się za nie zabiorę.