czwartek, 29 października 2015

19/2015 "Czarna Kompania" Glen Cook - recenzja


"Czarna Kompania"... Ciężko mi coś o tej książce napisać. Nie była rewelacyjna, porywająca, nie odmieniła mojego życia. Nie jest to również straszny gniot, którego radziłabym unikać jak ognia. Ba, ona nawet nie jest przeciętna. Chyba najlepiej powiedzieć, że to książka strasznie nierówna. 

Są w tej powieści elementy, które podobają mi się, chociażby sam pomysł - kompania najemników walcząca po stronie "tych złych". Pierwszoosobowa narracja także daje radę. Fajni bohaterowie, tacy ludzcy, prości. Autor to były żołnierz, więc postarał się o dopracowanie militarnych szczegółów. Porządnie wymyślony fantastyczny świat - widzicie, da się "Czarną Kompanię" za coś pochwalić, i to całkiem zasłużenie. 

Ale mimo wszystko ta książka nie do końca przypadła mi do gustu.. Główna wada to strasznie rwana akcja. W kolejnym rozdziale możemy znaleźć się w zupełnie innym miejscu, tydzień lub więcej po wydarzeniach z poprzedniego. I dostaniemy max dwa zdania wyjaśnienia. Strasznie mnie to denerwowało i skutecznie zabijało przyjemność płynącą z lektury. I jeszcze coś. Niepokojąco realistycznie przedstawiona przemoc - w tym przemoc seksualna. Nie jest to żadnym głównym wątkiem, wręcz przeciwnie, narrator rzuca tylko jakieś sugestywne zdanie to tu, to tam. Nie wiem, dlaczego zwróciłam na to uwagę i dlaczego to tak na mnie wpłynęło, ale przez te niepokojące fragmenty po lekturze "Czarnej Kompanii" pozostał mi pewien niesmak i na pewno nie sięgnę po kolejne tomy. Chyba robię się zbyt wrażliwa na stare lata...

18/2015 "Domek z kart" Michael Dobbs - recenzja


Książka na podstawie której powstał kultowy już w pewnych kręgach serial "House of cards". Nie będę ich tu ze sobą porównywać, gdyż serial jest bardziej oparty na motywach powieści niż jej wierną ekranizacją.

Wielka Brytania, przełom lat 80. i 90. Niezwykle przebiegły polityk Francis Urquhart postanawia zdobyć władzę za pomocą wszelkich dostępnych środków, w tym tych mniej etycznych i mniej legalnych. Mamy więc tu oszustwa, szantaże, kombinacje, manipulacje i czyste przestępstwa. Szkoda, że często autor nie przedstawia nam kulis działania głównego bohatera a jedynie skutki jego poczynań. Myślę, że przez to książka nieco traci, a spokojnie mogłaby być kilkadziesiąt stron dłuższa. Niektóre wątki są przedstawione szczegółowo i są to najjaśniejsze strony powieści.

Jako konsumenci kultury dobrze znamy amerykański system polityczny. Pojawia się on w wielu filmach, serialach i książkach (chociażby w powieściach znakomitego Jeffreya Archera). W "Domku z kart" mamy rzadką okazję przyjrzeć się światu brytyjskiej polityki, Dla mnie to wielki plus, zawsze chętnie dowiem się czegoś nowego, a przy lekturze tej książki zmuszona byłam doszukiwać się kilku informacji w necie.

Możecie przeczytać "Domek z kart". To sprawnie napisane political fiction. Jeszcze raz ostrzegam jednak fanów serialu: książka jest inna, możecie więc poczuć się zawiedzeni, A co gdybym miała wybierać pomiędzy nimi?... Jednak za lepszy uznaję serial.

wtorek, 27 października 2015

17/2015 "Dzienniki gwiazdowe" Stanisław Lem - recenzja


Czytałam "Solaris" (piękne pod względem językowym i metaforycznym), czytałam "Eden" (fajnie opisany pierwszy kontakt z obcą cywilizacją). Te książki Lema podobały mi się, ale "Dzienniki gwiazdowe" biją je na głowę. Są niesamowite. Poruszające. Pouczające. Wybitne.

Zaczyna się bardzo dobrze: dostajemy kosmiczne opowieści, w których autor z humorem piętnuje ludzkie wady i polityczne systemy totalitarne. Przypomina to nieco styl Terry'ego Pratcheta, który również lubił wyśmiewać nasze przywary. Ale potem jest jeszcze lepiej - autor zaczyna poruszać tematy religijne i filozoficzne. Przypadły mi do gustu zwłaszcza religijne koncepty Lema, zainspirowały mnie do poszerzenia wiedzy w tym zakresie. 

Nie jest to książka dla każdego: pod płaszczykiem przygód gwiezdnego wędrowca ukrywa się wiele społecznych, religijnych i filozoficznych problemów. "Dzienniki gwiazdowe" wymagają od czytelnika skupienia i fundamentalnej wiedzy z różnych dziedzin. Odbiorcy zbyt młodemu lub niedostatecznie wykształconemu umknie wiele istotnych nawiązań, a niektóre treści mogą być niezrozumiałe. 

16/2015 "Marsjanin" Andy Weir - recenzja


Długo czekałam na przeczytanie tej książki. Czaiłam się na "Marsjanina" właściwie od momentu jego wydania i chciałam zdążyć z lekturą przed premierą filmu (którego jeszcze nie oglądałam, ale mam to w planach). Zachęciła mnie przypadkowo przeczytana w necie recenzja. I było warto, książka super mi podpasowała i wchłonęłam ją w dwa wieczory.

Niedaleka przyszłość, misje załogowe na Marsa. W wyniku nieszczęśliwego wypadku jeden z kosmonautów zostaje uznany za zmarłego a reszta załogi w pośpiechu opuszcza czerwoną planetę. Nasz dzielny odkrywca kosmosu Mark Watney jednak ocalał i teraz musi przetrwać do momentu, w którym będzie się dało go w jakiś sposób uratować.

Akcja powieści płynie wartko, jesteśmy świadkami różnych perypetii Marka, jego wojny o przetrwanie każdego dnia i walki z pojawiającymi się nader często przeciwnościami. Wszystko to okraszone jest fenomenalnym poczuciem humoru i naukową (aczkolwiek w pełni zrozumiałą dla kogoś, kto w gimnazjum nie spał na fizyce) otoczką.

Książka ma formę wpisów do dziennika - co nie dziwi, gdyż autor początkowo publikował ją na blogu - jednak w miarę rozwoju akcji pojawiają się także fragmenty zwykłej prozy opisujące to, co dzieje się na Ziemi, głównie w sztabie NASA. Jest to oryginalna forma pisania, która dobrze pasuje do całokształtu "Marsjanina".

Niektórzy uważają humor i lekkie, optymistyczne podejście głównego bohatera za wadę. Twierdzą, że przedstawiona w "Marsjaninie" sytuacja idealnie nadaje się do przedstawienia dramatycznej walki o przetrwanie, samotności jednostki w kosmicznej pustce, pytań o istotę ludzkości, bla, bla, bla... Nieprawda. Czy naprawdę tak trudno jest wyobrazić sobie, że ktoś może stawiać czoła nieszczęściu z uśmiechem na ustach? Że mimo wszystkich problemów wręcz masowo na niego spadających może zachować optymizm, bo wie, że ma wiedzę i umiejętności, które pozwolą mu przetrwać? Strasznie się cieszę, że autor dał swojemu głównemu bohaterowi właśnie taki charakter. Niech żyje Król Marsa!


poniedziałek, 26 października 2015

15/2015 "Orzeł biały, czerwona gwiazda" Norman Davies - recenzja


A tym razem książka historyczna traktująca o wojnie polsko-bolszewickiej z lat 1919-1921. Autor to brytyjski historyk specjalizujący się m. in. w historii polski, Znany ze swojego świetnego, niepodręcznikowego stylu pisania. Jeśli interesujecie się historią ale nie lubicie suchych, encyklopedycznych opracowań, to naprawdę mogę polecić wam jego książki.

"Orzeł biały, czerwona gwiazda" została wydana po raz pierwszy w 1972 r. i jest przeznaczona dla zachodnioeuropejskiego odbiorcy. Są to właściwie dwie największe wady tej książki. Od lat 70. stan wiedzy historycznej znacznie się poprawił, teraz dostępne są chociażby rosyjskie źródła. Zdarzają się też przekłamania:

1) NAZISTOWSKIE NIEMIECKIE KŁAMSTWO O SZARŻY POLSKICH UŁANÓW NA CZOŁGI W 1939R. - jest to propagandowe kłamstwo stworzone przez Niemców i podtrzymywane w czasach PRL - niestety nawet w recenzjach tej książki na tym portalu są czytelnicy powtarzający to kłamstwo (pewnie nieświadomie) za N. Daviesem.
2) pisanie o przybyciu do Polski w 1920r. 10 tysięcy żołnierzy Brygady Syberyjskiej - faktycznie było to tylko niecałe tysiąc żołnierzy (z 5 DSP).
3) pisanie, że Ukraińcy zajmowali przez 9 miesięcy Lwów (1918/19) podczas gdy zajmowali (i to niecały) przez 22 dni.
4)pisanie, że pomysł sojuszu z Petlurą powstał w kwietniu 1920r. podczas gdy pertraktacje były prowadzone od jesieni 1919r.
5) pisanie o przerwaniu linii kolejowej Warszawa -Gdańsk przez Armię Czerwoną 17.08.1920 podczas gdy nie miało to miejsca,
6) tendencyjne nazywanie zajęcia Wilna w kwietniu 1919r. przez WP jako okupację a nienazywanie tak okresu zajmowania go przez Niemców, Litwinów czy Rosjan. 
Również pod kątem wojskowości książka prezentuje się słabo - taktyka lub główne operacje opisane są bardzo powierzchownie, brak jest opisu przyczyn, przebiegu i skutków operacji wojskowych.

(cyt. za użytkownikiem 1985Korsak, portal lubimyczytac.pl link )


Dla nas, Polaków, pewne rzeczy przedstawione w książce są oczywiste, Davies jednak musi wytłumaczyć je swojemu zachodniemu czytelnikowi. Jak dla mnie historia wojny polsko-bolszewickiej mogłaby być też bardziej szczegółowa.

Chciałabym, żeby Norman Davies napisał tę książkę jeszcze raz, w oparciu o aktualny stan wiedzy i zaserwował ją nam  napisaną swoim cudownym, potoczystym stylem, który znam z jego innych dzieł.

14/2015 "Pamięć, smutek i cierń" (trylogia) Tad Williams - recenzja




Pisałam już kilkukrotnie o schematach w literaturze fantasy. Jeśli je lubicie to "Pamięć, smutek i cierń" jest właśnie dla was :) Znajdziecie tu mnóstwo oklepanych motywów fantasy, ale są one podane w  świetny sposób. Tak jakbyśmy znowu mieli na obiad schabowego, ale jest to naprawdę pyszny kotlet. Mamy więc królestwo, dwóch braci walczących o władzę, magiczne miecze i tajemniczy lud wcale-nie-elfów. Głównym bohaterem jest młodzieniec, obowiązkowo rudowłosy.

Pierwszy tom spodobał mi się na tyle, aby kontynuować lekturę. Chociaż sam początek nie nastrajał zbyt optymistycznie - do akcji zostaje wprowadzony jeden z głównych złych bohaterów i w pierwszej scenie ze swoim udziałem rozdeptuje szczeniaczka - żeby czytelnikowi czasem nie przeszło przez myśl, że ta postać może wcale nie jest taka zła. Na początku główny bohater jest też strasznie szablonowy i mdły. Na szczęście później dostajemy więcej wątków, a nasz grający pierwsze skrzypce rudowłosy młodzian wyrabia się i przestaje wkurzać.

Nie jest to książka wybitna, ale zapewnia godziwą rozrywkę na długie godziny - autor rozpisał się i każdy kolejny tom jest coraz dłuższy. Nie gubimy się jednak w wielowątkowej akcji, a wszystkie główne postaci spotykają się w wielkim finale - oczywiście te, którym było dane do tego finału doczekać. Lubię takie fantasy i "Pamięć, smutek i cierń" czytało mi się wyjątkowo dobrze.

niedziela, 18 października 2015

13/2015 "Tigana" Guy Gavriel Kay - recenzja


Jeden kraj podbija drugi, ale nie wszyscy akceptują ten stan rzeczy i przez kilkanaście lat walczą o wyzwolenie - fabułę "Tigany" można podsumować jednym zdaniem. I jeśli wiedzielibyście o tej książce tylko tyle plus to, że jest to fantasy, moglibyście założyć, że to jeszcze jedna z grona wielu książek fantasy pełna jakże dobrze wszystkim nam znanych schematów. I byłoby to założenie całkowicie błędne. 

Po pierwsze: odzyskanie wolności nie polega tu na znalezieniu magicznego miecza czy pojawieniu się Wybrańca na smoku. To ciężka, wieloletnia praca konspiratorów, tworzenie sojuszy, rozpracowywanie wroga. Jest to przedstawione mocno realistycznie i według mnie to najmocniejsza strona książki. Druga sprawa: postaci. Dostajemy sporo bohaterów, a każdy z nich jest "jakiś". Dla osiągnięcia swojego celu są gotowi na duże poświęcenia. Nie są też super hirołsami z super umiejętnościami w każdej dziedzinie, raczej każdy jest jakoś wyspecjalizowany (tak, to akurat jest schematyczne, ale nawet pasuje do książki). 

Żeby nie było tak cukierkowo: nie podoba mi się w tej książce przedstawienie spraw dotyczących seksu. Nie wiem ile swoich poglądów przemycił tu autor. Mam nadzieję, że niedużo, i są one wymyślone na użytek fikcyjnych postaci. Bo gdyby autor naprawdę myślał, że można kochać na zabój jedną super dziewczynę, młodą, dobrą i niewinną, a równocześnie pragnąć spędzić upojną noc z gorącą wdówką, znanym demonem seksu, który zaciąga do łóżka wszystko, co nosi portki - i to jest całkowicie w porządku i ok - to chyba jest tu coś nie tak. Albo ze mną jest coś nie tak, że uważam to za niewłaściwe. 

Generalnie przeczytajcie "Tiganę". To dobra książka, tylko czasami wywołuje u mnie niesmak.

12/2015 "Lata ryżu i soli" Kim Stanley Robinson - recenzja


I znów mamy historię alternatywną: otóż dżuma w średniowieczu wybiła niemalże wszystkich Europejczyków, w następstwie czego światem rządzą cywilizacje z Azji: Arabowie, Chińczycy, Hindusi i Japończycy. Brzmi całkiem nieźle, a ja, jak już kiedyś wspominałam, lubię alternatywną historię. Poznajemy ten świat poprzez historie grupy głównych bohaterów, którzy odradzają się w różnych miejscach i czasach i zwykle uczestniczą w ważnych wydarzeniach dzięki czemu możemy dobrze poznać ich świat i układ sił w nim panujący. Podoba mi się taka forma prowadzenia narracji. Trzeba też pochwalić autora za przemyślaną konstrukcję swojego dzieła i bardzo dobrą znajomość procesów historycznych.

Ale nie mogę nazwać tej powieści dobrą, przede wszystkim ze względu na jej małą oryginalność. Niby historia potoczyła się inaczej, ale naprawdę nic się nie zmieniło. Proszę, oto przykład. Mieliśmy Leonarda da Vinci? Spoko, podkradniemy jego wynalazki, niech teraz Leonardo żyje w Persji, Dwie wojny światowe? Ok, zróbmy jedną, za to dłuższą.  Podobnie jest też z odkryciem Ameryki (która oczywiście dostaje inną nazwę, nie pamiętam już jaką). Autor mógł zrobić wszystko, poprzestał jednak na przebraniu tego co już znamy w orientalne szaty. 

Nie będę odradzać przeczytania tej pozycji, zaznaczę tylko, że wskazana jest przynajmniej podstawowa znajomość historii świata.

11/2015 "Miasto permutacji" Greg Egan - recenzja


Po krótkim opisie fabuły nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona do tej lektury, ale na szczęście okazało się, że to książka z gatunku tych, które są lepsze niż początkowo wyglądają. "Miasto permutacji" to solidny kawał całkiem niezłego hard sf. Porusza problemy sensu ludzkiego istnienia i nieśmiertelności. Mamy też zagadnienia dotyczące budowy sztucznych wszechświatów i istnienia sztucznego inteligentnego życia. 

Tej książki raczej nie powinno czytać się na dworcu czy w pociągu - nie jest to zwykłe czytadło, wymaga skupienia się na treści i przynajmniej spróbowania zrozumienia wielu technicznych szczegółów, którymi raczy nas autor. Tak, mamy tu trochę technobełkotu, ale jeśli nawet ktoś nie nadąża za "naukową" stroną książki, nie zaszkodzi mu to w zrozumieniu fabuły.

W necie krążą różne opinie na temat "Miasta permutacji". Mnie ta książka się podobała, ale zdaję sobie sprawę, że nie jest to pozycja odpowiednia dla wszystkich. Jeśli nie jesteś fanem sf spokojnie możesz ją sobie odpuścić.