piątek, 31 marca 2017

15/2017 Jedwabnik, Robert Galbraith


Pisarz Owen Quine zaginął. Jego żona zleca sprawę prywatnemu detektywowi Cormoranowi Strike’owi. Kobieta sądzi, że mąż potrzebował kilku dni dla siebie, jak to zdarzało się już wcześniej. Strike ma go odnaleźć i sprowadzić do domu. W trakcie śledztwa okazuje się, że powód zniknięcia Quine’a może być znacznie poważniejszy niż podejrzewa żona. Pisarz właśnie ukończył rękopis będący jadowitym portretem niemal wszystkich jego znajomych. Gdyby książka została opublikowana, zrujnowałaby niejedno życie, więc wielu osobom mogło zależeć na uciszeniu autora. A kiedy ten zostaje odnaleziony – brutalnie zamordowany w dziwacznych okolicznościach – rozpoczyna się wyścig z czasem, by zrozumieć motyw bezwzględnego zabójcy, zabójcy, jakiego Strike do tej pory nie spotkał…
Opis fabuły z okładki książki. 
Na początku jeszcze przypomnę (choć raczej nie ma już czytających osób, które by o tym nie wiedziały), że Robert Galbraith to tylko pseudonim, pod którym ukrywa się J. K. Rowling, która chciała spróbować swoich sił w innym gatunku literackim. Jedwabnik to drugi z jej kryminałów i, tak jak w przypadku pierwszego Wołania kukułki, jest to książka bardzo udana.

Nie ma tutaj akcji pędzącej na łeb na szyję, za to jest zasypany śniegiem Londyn, zwłoki pisarza i boląca noga Cormorana Strike'a. Bardzo podobał mi się ten klimat i żmudne detektywistyczne śledztwo. Potencjalnych morderców było wielu i z każdym z nich trzeba było porozmawiać - i to nie raz. Widziałam, że niektórzy w swoich recenzjach narzekali na tę wolno rozkręcającą się fabułę, ale dla mnie była to duża zaleta.

O dziwo, podobało mi się również obyczajowe tło powieści, czyli prywatne życie detektywa Strike'a oraz jego asystentki Robin. Duża w tym zasługa kunsztu pisarskiego Rowling, która potrafiła umiejętnie zrównoważyć wątki kryminalne i obyczajowe, a nawet je połączyć (np. w miejscu, gdzie Strike prosi o pomoc w śledztwie swojego przyrodniego brata). 

Rowling zasługuje też na pochwałę za tematykę swoich kryminałów. Akcja pierwszej części oscyluje wokół show biznesu i paparazzich, tutaj zaś mamy literackie środowisko Londynu. W obu przypadkach są to tematy, które autorka zna z autopsji i posiada na ich temat pewną wiedzę. Pozwoliło jej to uniknąć syndromu Katarzyny Michalak (to ja wymyśliłam tę nazwę), czyli: nie znam się na niczym, napiszę książkę o wszystkim. Mam gorącą nadzieję, że w kolejnej części ta tendencja dobrego rozeznania w realiach i porządnego researchu zostanie utrzymana.

Nie znalazłam w tej powieści jakichś większych wad czy niedociągnięć. Jest przyjemna w czytaniu, a intryga naprawdę wciąga. Prawdziwy morderca od pewnego momentu był na mojej liście podejrzanych, ale i tak nie byłam do końca pewna, kto zabił. Jedwabnik to książka godna polecenia. Ode mnie dostaje 4/5, a kolejnej części będę z niecierpliwością wypatrywać w bibliotece.

piątek, 24 marca 2017

14/2017 Ślepowidzenie, Peter Watts


W 2082 ludzkość dowiaduje się o istnieniu obcej cywilizacji: rój niewielkich sond obserwacyjnych otoczył Ziemię i uległ spaleniu w atmosferze. Przypadkowo zostaje wykryty zmierzający w stronę Ziemi statek kosmiczny. Na jego spotkanie zmierza ziemska ekspedycja na pokładzie statku kosmicznego „Tezeusz”, którego kapitanem jest wampir. W Obłoku Oorta, ponad płaszczyzną ekliptyki, napotykają olbrzymi pojazd obcych identyfikujący się jako „Rorschach”.
Opis fabuły: wikipedia
Jest to moje drugie podejście do tej książki, po raz pierwszy przeczytałam ją ponad trzy lata temu. Wtedy nie byłam nią specjalnie zachwycona, chociaż przecież Ślepowidzenie zdobyło wiele branżowych nagród literackich. Teraz odbiór powieści trochę mi się zmienił, pewne elementy doceniam bardziej, ale co do niektórych wciąż nie jestem przekonana.

Tym, co podoba mi się najmniej, są retrospekcje z Ziemi dotyczące życia głównego bohatera Siriego Keetona i historia jego związku z kobietą. Przez tę miłość nie mogę patrzeć na  niego inaczej niż jak na ostatniego palanta, gdyż w stosunku do swojej dziewczyny zachowywał się on strasznie nie fair i nie widział w tym nic złego. Owszem, Siri ma wycięte pół mózgu i przez to jest inny, ale mógł nie angażować się w związek skoro wiedział, że nie będzie w stanie dać szczęścia swojej partnerce. Nie kupuję też wizji życia za te sześćdziesiąt parę lat, autor poszedł tu w stronę technologicznego ekstremum.

Jednak główną osią fabularną powieści jest pierwszy kontakt z istotami pozaziemskimi. To stały numer w repertuarze literatury science fiction, ale ja niezmiennie lubię ten motyw. Obcy w Ślepowidzeniu są naprawdę obcy i pomimo badań tak naprawdę nic o nich nie wiemy. Nie ma żadnych jednoznacznych danych, wszystko to tylko spekulacje solidnie oparte o przeróżne naukowe teorie i hipotezy. Tutaj brawa dla autora, gdyż odwalił on naprawdę kawał solidnej roboty aby swoją powieść mocno osadzić na faktach. Dołączył nawet do książki krótki dodatek, który wyjaśnia część zawartych w niej naukowych zagadnień, oraz spis źródeł - w razie, gdyby jakiś dociekliwy czytelnik zechciał poszerzyć swą wiedzę.

Przy drugim czytaniu Ślepowidzenia zwróciłam większą uwagę na jego filozoficzny aspekt, a dokładnie na rozważania o inteligencji i samoświadomości. Dobre sf powinno zmuszać do myślenia, i tu właśnie tak się dzieje. Ale dlaczego umknęło mi to za pierwszym razem? Ano dlatego, że książka napisana jest strasznie trudnym i mało przystępnym językiem. Nie da się jej czytać ot, tak sobie, ona potrzebuje całej naszej uwagi. Do tego dochodzi jeszcze wspominane już przeze mnie mnóstwo naukowych teorii, które miejscami ocierają się już o technobełkot.

Nie znam innych książek tego autora (chociaż mam zamiar wkrótce przeczytać Echopraksję, która jest kontynuacją omawianego przeze mnie Ślepowidzenia), ale raczej nie jest on mistrzem słowa pisanego i myślę, że bardziej utalentowany autor napisałby tę powieść o wiele przystępniej. Poza tym boli mnie niewykorzystanie potencjału wampira Jukki Sarastiego, to mogła być taka świetna postać... W każdym razie moja ocena to 3/5. W swoim podgatunku hard sf może i jest to dzieło wybitne, ale dla mnie, takiego przeciętnego czytelnika, jest jednak zbyt twarde. Polecam, ale jedynie fanatykom gatunku.

wtorek, 21 marca 2017

13/2017 Bohaterowie, Joe Abercrombie


Dla chwały... Dla zwycięstwa... Dla przetrwania... 
Powiadają, że Czarny Dow zabił więcej ludzi niż zima, i wspiął się na tron Północy po górze usypanej z czaszek.
Król Unii, wyjątkowo zawistny sąsiad, nie ma zamiaru przyglądać się z uśmiechem, jak Dow pnie się jeszcze wyżej. Wydał rozkazy i wojsko już brnie przez północne błota. Tysiące ludzi gromadzą się przy zapomnianych kamiennych kręgach, na bezwartościowych wzgórzach i w mało ważnych dolinach, a przy sobie mają mnóstwo ostrej stali.
Bremer dan Gorst, zhańbiony mistrz szermierczy, poprzysiągł odzyskać utracony honor na polu bitwy. Trawiony obsesją odkupienia i uzależniony od przemocy, dawno przestał dbać o to, jak wiele krwi przy tym przeleje. Nawet jeśli będzie to jego własna krew.
Księcia Caldera nie interesuje honor, a tym bardziej śmierć. Pragnie tylko władzy i jest gotów na każde kłamstwo, sztuczkę oraz zdradę, żeby ją zdobyć. Byle nie musiał własnoręcznie o nią walczyć.
Curndenowi Gnatowi, ostatniemu uczciwemu człowiekowi na Północy, wojaczka nie przyniosła niczego poza opuchniętymi kolanami i zszarganymi nerwami. Nie zależy mu na tym, kto wygra, po prostu chce czynić to, co właściwe. Ale czy uda mu się wybrać dobrą drogę, gdy świat wokół niego stoi w płomieniach?
 
Trzy dni krwawej bitwy zdecydują o losie Północy. Jednak gdy po obu stronach szerzą się intrygi, szaleństwo, kłótnie i małostkowa zawiść, trudno liczyć na to, że zwyciężą najszlachetniejsze serca, czy nawet najsilniejsze ręce...
Opis fabuły: lubimyczytac.pl 
Powyższy krótki opis fabuły przedstawia nam pokrótce kilka postaci z tej książki, ale jest to jedynie czubek góry lodowej. Bohaterów jest tam na pęczki i dzięki temu poznajemy dokładnie obie strony konfliktu: od świeżych rekrutów po najwyższe dowództwo. Ale chyba żadna z tych osób nie zasłużyła na miano prawdziwego bohatera.  

Przyzwyczaiłam się już do stylu autora i do jego sposobu kreowania postaci - nie należą one do specjalnie sympatycznych i niezbyt można brać z nich przykład, za to pięknie demonstrują nam pełne spektrum ludzkich wad i przywar. Cóż, taki to właśnie brudny i smutny świat wykreował nam Abercrombie. Żeby nie było tak depresyjnie: owszem, zdarzają się też osobnicy kierujący się bardziej szlachetnymi pobudkami, a całość okraszona świetnym, ironicznym humorem, który uwielbiam.

Jest to bardzo militarne fantasy, praktycznie cała książka to opis kilkudniowych zmagań wojsk Unii i Północy pod wzgórzem o nazwie Bohaterowie. Przy okazji z rozmów różnych postaci dowiadujemy się wiele o sytuacji w całym uniwersum Pierwszego prawa. Bohaterowie są bowiem kontynuacją tego cyklu. I to kontynuacją udaną, jak dla mnie najlepszą książką Abercrombiego ( z tych, które przeczytałam do tej pory). Trafiło do mnie jej antywojenne przesłanie: po co było to wszystko, skoro można było spotkać się kilka dni wcześniej i porozumieć się, zanim te tysiące ludzi zginęło?

Oceniam Bohaterów na mocne 4/5. Książka nie ma jakiś specjalnych wad, po prostu nie wywołała we mnie żadnych większych emocji, nie pozostawiła super wrażenia. Ot, porządna historia, którą dobrze się czyta. Na pewno dalej zostaję z autorem i w końcu przeczytam wszystkie jego książki.

niedziela, 19 marca 2017

Nowe książki: Opowieści z meekhańskiego pogranicza, Robert M. Wegner


Po prostu musiałam mieć te książki. Najlepsze fantasy, jakie udało mi się przeczytać w ostatnim czasie - tutaj moja recenzja. Całkiem ładnie wydane, w porządnych twardych okładkach. Teraz ciągnie mnie, żeby całość przeczytać jeszcze raz i pewnie zrobię to jeszcze w tym roku. 

Księgarnia internetowa dorzuciła mi do zamówienia jeszcze zakładkę, całkiem fajną, ale niestety kolory nie są w moim guście, więc chyba nie będę jej używać.


piątek, 17 marca 2017

12/2017 What if? A co, gdyby?, Randall Munroe


Miliony ludzi odwiedza stronę xkcd.com, aby czytać kultowy komiks Randalla Munroe. Jego rysunki dotyczące nauki, techniki, języka oraz miłości, jaki i wszechstronne odpowiedzi na pytania zadawane przez wielbicieli mają ogromną rzeszę oddanych zwolenników. Zapytania, jakie dostaje, czasami są tylko dziwne, a czasami diaboliczne: 
Co by się stało, gdybyśmy pływali w basenie z wypalonym paliwem jądrowym? 
Czy strzelające w dół karabiny maszynowe mogłyby działać jak plecak odrzutowy?
Co by się stało, gdyby w Nowym Jorku miało miejsce trzęsienie ziemi o sile 15 stopni w skali Richtera? 
Co by się stało z osobą, której DNA zniknęło? 
W poszukiwaniu odpowiedzi z radością przeprowadza on symulacje komputerowe, przekopuje się przez odtajnione notatki z wojskowych badań naukowych, zasięga porad operatorów reaktorów jądrowych, odmierza ze stoperem czas trwania scen z Gwiezdnych wojen, dzwoni do swojej matki i wyszukuje w Google'u naprawdę dziwacznie wyglądające zwierzęta. Jego odpowiedzi to dowcipne perełki. 
Z Randallem Munroe jako przewodnikiem nauka wyjątkowo szybko staje się wyjątkowo dziwna. 
Opis ze skrzydełka okładki.
W sumie ciężko napisać typową recenzję tej książki, jest to po prostu świetnie napisana, pełna humoru, porządna literatura faktu. No i jeszcze te smaczne nawiązania do popkultury...  Autor odwalił kawał dobrej roboty odpowiadając na te wszystkie absurdalne pytania w naprawdę naukowy sposób. Mało tego, całość jest doprawiona przezabawnymi ilustracjami, w których główne role grają ludziki-patyczaki.


Ilustracja do słynnego powiedzenia o pesymiście, optymiście i do połowy pustej/pełnej szklance.


I jeszcze nowa jednostka miary: znormalizowana żyrafa.

Na niektóre pytania da się odpowiedzieć za pomocą jednego prostego rysunku:



Kupiłam tę książkę w zeszłym roku jako prezent dla męża. On był zadowolony, ja przeczytałam ją dopiero teraz i również jestem zadowolona. Była to pierwsza książka od dłuższego czasu, dla której trochę zarwałam noc i brałam ją ze sobą nawet do łazienki. What if? ma jedną wadę: jest za krótka. Mam nadzieję, że wyjdzie jeszcze przynajmniej jedna część i na pewno ją kupię. Tymczasem daję 5/5 i serdecznie polecam wszystkim zainteresowanym nauką.

środa, 15 marca 2017

11/2017 Apostezjon, Edmund Wnuk-Lipiński

Trylogia o żyjących w totalitarnym zniewoleniu mieszkańcach Apostezjonu to klasyka polskiej fantastyki. Publikowana w latach 1979-89, była ostro cenzurowana i budziła niepokój wśród ówczesnych rządców Polski. Autor bezlitośnie pokazywał, do czego doprowadzić muszą wszelkie próby eksperymentowania na żywej tkance społecznej, demaskował mechanizmy manipulacji, zastraszania i ogłupiania wszechobecną propagandą. Bohaterowie jego powieści - a są nimi zarówno ludzie z najwyższych kręgów władzy, jak i zwykłe męty - powoli odkrywają prawdę o świecie, w którym przyszło im żyć, i podejmują próbę przeciwstawienia się wszechpotężnemu państwu.  
Opis fabuły z okładki książki.
Apostezjon to właściwie trzy minipowieści związane ze sobą fabularnie: Wir pamięci, Rozpad połowiczny i Mord założycielski. Książka przedstawia życie w totalitarnym państwie z perspektywy ludzi z różnych środowisk, znalazł się tam były członek sprawującego władzę Zespołu Ekspertów, są pracownicy Ośrodków Resocjalizacyjnych. do których trafiają osoby w jakiś sposób negujące porządek społeczny, są też przedstawiciele najniższych klas żyjący na marginesie. Obserwujemy kilka lat życia w totalitarnym państwie Apostezjon. Początkowo przeciw władzy buntują się tylko nieliczni i są oni sprawnie resocjalizowani lub marginalizowani. Większości obywateli odpowiada życie w głównym nurcie, zdają się być szczęśliwi i niczego im nie brakuje. W miarę rozwoju akcji buntowników jest coraz więcej, zaczynają też się sprawniej organizować, a państwo dopada kryzys i zaczynają się braki w zaopatrzeniu. To całkiem niezła fabuła, ale jak dla mnie jest to za duża kalka z historii PRL-u. Wszystkie systemy totalitarne są do siebie podobne, lecz tutaj nawiązania były tak boleśnie oczywiste... Byłoby o wiele ciekawiej, gdyby autor pokusił się o większą oryginalność.

Książkę tę czyta się dość ciężko. Początek jest najtrudniejszy, bo autor nie bawi się w żadne ekspozycje wyjaśniające świat, tylko my, czytelnicy wrzuceni na głęboką wodę, musimy się wszystkiego domyślić. Na początku miałam wrażenie, że akcja toczy się w dalekiej przyszłości gdzieś na innej planecie, a to cały czas była nasza poczciwa Ziemia i zaledwie okolice roku 2040. Nie potrafię jednak umiejscowić samego Apostezjonu. Wiemy, że jest to dość duża wyspa: może Wielka Brytania? Ciężko powiedzieć, raczej zakładałabym, że to fikcyjne miejsce.

Dużym plusem powieści jest to, że zmusza ona czytelnika do myślenia. Czytając o mechanizmach działania państwa automatycznie musiałam zastanowić się nad przedstawianymi tezami i poglądami. Przez to lektura książki szła mi powoli, ciężko było mi przeczytać więcej niż sto stron na raz. W trzeciej części, moim zdaniem najgorszej, pojawiają się elementy, których zupełnie nie kupuję: chociażby teza, że ludzie nie potrafią postępować moralnie dobrze, jeśli nie maja nad sobą jakiegoś boga, jakiegoś transcendentnego autorytetu; czy też zrobienie z Głównego Złego geja, żeby go jeszcze bardziej obrzydzić czytelnikom.

Polityka to tarzanie się w błocie. I każdy się musi ubrudzić - śpiewał Kazik, i tak również dzieje się w Apostezjonie: kiedy do władzy dochodzi nowa ekipa, zaczyna działać dokładnie tak samo jak poprzednia. Zaczyna się niby niewinnie, ot, zwykłe wykorzystanie propagandy do umocnienia nowego ustroju, ale mogę się założyć, że później zacznie się segregacja obywateli i rozdawanie przywilejów. Dokładnie tak, jak w życiu.

Nie jest to miła i łatwa w odbiorze książka, ma również sporo wad. Mogę ją polecić komuś, kto lubi dystopijne klimaty albo chce przeczytać coś ambitniejszego. Mnie jednak bardziej podobała się książka Zajdla dotykająca podobnej tematyki, a Apostezjon oceniam na 3/5.

czwartek, 2 marca 2017

10/2017 Toy Land, Robert J. Szmidt


To uniwersum, w którym kilka lat później osadzona została akcja noweli Pola dawno zapomnianych bitew. W Toy Landzie znajdziecie wiele elementów, które pojawiają się obecnie w powieściach z tego cyklu: Łatwo być Bogiem oraz Ucieczce z raju. Nie jest to jednak pełnokrwisty prequel, tylko opowieść z tego samego wszechświata, w którym niemal dwa wieki później działają Nike i Henryan. Jak słusznie głosi napis na okładce, jest to dzieło apokryficzne, ale skromnym zdaniem Autora - wcale nie gorsze.
Opis książki: strona wydawnictwa
Kiedyś już miałam tę książkę w ręku i prawie chciałam ją kupić (bardzo ładnie pasowałaby mi do innych dzieł Szmidta, które mam już na półce), ale stwierdziłam, że jednak najpierw przeczytam e-booka (który jest dostępny za darmo na stronie autora). I była to bardzo dobra decyzja, gdyż Toy Land zupełnie mnie nie oczarował. Moim zdaniem jest to powieść zupełnie inna i o wiele gorsza niż pełnokrwisty cykl Pola dawno zapomnianych bitew.

Na początku miałam ochotę rzucić to w cholerę i zająć się czymś ambitniejszym, gdyż bohaterowie to banda antypatycznych, szowinistycznych i bucowatych drani. Do tego są do bólu stereotypowi - zgadnijcie, kto płacze i mdleje? Oczywiście jedyna kobieta w fabule. Ach, i jeszcze rynsztokowy humor, którego nie znoszę (nie bawiłam się dobrze na Deadpoolu i Kingsmanie). Chociaż muszę przyznać, że raz nawet śmiechłam: żart z warszawskim metrem jest już może nieaktualny, ale był zabawny.

Kolejna rzecz, która tu mnie irytuje, to wszechobecne nawiązania do polskiego imperium. Owszem, pomysł zdobycia dominacji na świecie i w kosmosie przez nasz ojczysty kraj jest fajny, ale czytałam już kilka opowiadań Pilipuka i nie jest to dla mnie szczególnie oryginalne. Zresztą autor przesadza z tymi odniesieniami, zwłaszcza z tymi do polskich polityków.

Toy Land to opowieść o grupie najemników i jednej pani naukowiec, którzy próbują zbadać nowo odkrytą planetę zanim zrobią to wysłannicy innych korporacji. Planeta ta oficjalnie objęta jest wojskową kwarantanną. Nasi (anty)bohaterowie dokonują niezwykłego odkrycia: jest tutaj inteligentna forma życia, którą z jakiegoś powodu wojsko próbuje wymordować. Pani naukowiec wyprasza na dowódcy najemników ratunek dla grupki tych istot i ukrywa je na statku. Jednak nic dobrego z tego nie wyniknie... Fabuła całkiem niezła, ale styl w jakim to wszystko zostało opisane, jest straszny. Lepszy moment nadszedł gdzieś około połowy książki, gdzie pan Szmidt ulokował kilka scen rodem z Obcego. Są one napisane dynamicznie i trzymają w napięciu. Niestety końcówka już nie miała tak dobrego poziomu. I co najgorsze - zakończenie jest otwarte i sugeruje, że postaci z tej książki jeszcze mogą wrócić.

Niektórzy w recenzjach na lubimyczytac.pl podkreślają, że styl Toy Landu jest właśnie taki, bo jest to męska literatura. Nie cierpię podziału książek (i w sumie wszystkiego innego) na męskie i kobiece. Dziwnym trafem tak klasyfikowane książki zwykle okazują się strasznymi chałami. Ja uważam, że dobra literatura obroni się sama i trafi do zainteresowanego odbiorcy bez względu na jego płeć. 

Może gdybym nie czytała tej książki zaraz po wspaniałych Opowieściach z meekhańskiego pogranicza, które pełne są postaci, jakie uwielbiam, to może oceniłabym ją nieco wyżej. Ale niestety, daję 2/5. Doczytałam całość tylko dlatego, że nie była to gruba książka. Niezbyt polecam, ale z niecierpliwością czekam na kolejny tom prawdziwych Pół dawno zapomnianych bitew.