czwartek, 31 grudnia 2015

31/2015 "Piąta fala" Rick Yancey (tom 1 i 2) - recenzja



"Piąta fala" to w założeniu trylogia, ale ostatni tom nie został jeszcze wydany. Wkrótce ma się pojawić ekranizacja pierwszej książki i chciałam się wcześniej zapoznać z literackim pierwowzorem. Jest to kolejna pozycja z gatunku young adult, tym razem utrzymana w konwencji sf. Ziemia staje się celem ataku kosmitów, którzy próbują wybić ludzkość. Atakują falami - impuls elektromagnetyczny smażący elektronikę, olbrzymie tsunami, zaraza, obcy w ludzkiej formie polujący na niedobitki.... Ostatni ocaleni zastanawiają się czym będzie piąta fala i czy ktoś ją w ogóle przeżyje.

Niezbyt przepadam za tym gatunkiem ("Igrzyska śmierci" spoko, ale seria "Niezgodna" to wg mnie straszna chała, a "Zmierzch" to totalna kupa). W "Piątej fali" znajduję jednak trochę pozytywów. Przede wszystkim sam pomysł: niby nie jest oryginalny, bo mieliśmy już mnóstwo dzieł popkultury z motywem inwazji z kosmosu, ale mimo wszystko jest jak najbardziej wiarygodny i do przyjęcia. Książki są napisane lekko i bardzo szybko się je czyta - mnie zajęło to właściwie jeden dzień. Głównymi bohaterami jest grupa nastoletniej młodzieży i dzieci. Postacie młodzieży są nieźle napisane - tzn. trochę mnie wkurzają, ale ja jestem już w takim wieku, że młodzież trochę mnie irytuje, więc zakładam, że to jest ok. 

Wątek miłosny... Tak, nie mogło go tu zabraknąć. Jest straszny. Rozumiem, że jakaś nastolatka mogłaby mieć takie przemyślenia jak bohaterka książki, ale jest to tak bardzo stereotypowe... Autor naprawdę mógłby się bardziej postarać. Na szczęście tych beznadziejnych momentów nie ma zbyt wiele. Jeszcze większym minusem jest zachowanie kosmitów - od pewnego momentu chyba przestają myśleć. Dawno mogliby wybić ludzkość i mieć spokój, ale nie, trzeba kombinować i robić jakieś dziwne rzeczy, chyba tylko po to, żeby dać bohaterom szanse na przetrwanie. Cóż, zobaczymy jaki będzie pod tym względem ostatni tom.

Generalnie mogę polecić te książki fanom gatunku oraz tym, którzy chcieliby przeczytać jakieś bardzo lekkie sf. I potrafią przymknąć oko na pewne głupotki i nieścisłości.     

wtorek, 29 grudnia 2015

30/2015 "Zaginiona dziewczyna" Gillian Flynn - recenzja


"Zaginiona dziewczyna" nie mogła długo czekać na półce. Przeczytałam ją w ciągu dwóch dni. Jest to kolejna dobra powieść Gillian Flynn, chociaż myślę, że poprzednie były trochę lepsze. W "Ostrych przedmiotach" i "Mrocznym zakątku" roiło się od świrów i psychopatów, a tutaj mocno nienormalna jest jedynie Amy. Jej mąż Nick jest zaledwie beznadziejnym mężczyzną, a jego siostra Margo to ktoś, kogo mogłabym polubić w prawdziwym życiu. 

Jednak odchyły Amy w zupełności wystarczą. Sama potrafi nieźle namieszać. Wszyscy muszą spełniać jej oczekiwania i starać się jej nie zdenerwować. Jeśli jej podpadniesz - biada ci. Wymyśli diaboliczny plan i zniszczy ci życie odhaczając z uśmiechem kolejne punkty z listy. Mąż zdążył już ją trochę poznać i może to pozwoli mu uniknąć strasznej zemsty...

Prawie równo rok temu ogladałam ekranizację tej książki (swoją drogą bardzo dobrą i wierną oryginałowi), więc rozwój fabuły nie był dla mnie zaskoczeniem. Trochę szkoda, bo fajnie byłoby przeczytać "Zaginioną dziewczynę" naprawdę pierwszy raz. Mimo to książka mnie mocno wciągnęła. Szkoda, że autorka nie opisała szerzej tła wydarzeń, miejsca akcji. Brakuje trochę klimatu. Mocno skupiła się na relacjach pomiędzy mężem i żoną i całokształt na tym nieco ucierpiał. 

Szkoda też, że Gillian Flynn zabrała się teraz za pracę dla telewizji, bo to oznacza, że na jej kolejną powieść będę musiała poczekać.

piątek, 25 grudnia 2015

Prezenty Gwiazdka 2015


W tym roku dostałam dwupak Gillian Flynn: "Ostre przedmioty" i "Zaginioną dziewczynę" oraz space operę Pawła Majki "Niebiańskie pastwiska". To całkiem udany połów :)

"Ostre przedmioty" czytałam już dwa razy, ale lubię tę książkę na tyle, że pewnie jeszcze kiedyś do niej wrócę. Zresztą fajnie będzie po prostu mieć ją na półce. "Zaginiona dziewczyna" to coś, co bardzo chcę przeczytać, nie wiem, czy zaraz się za nią nie wezmę.

Czytałam kilka pozytywnych recenzji "Niebiańskich pastwisk" i myślę, że będę zadowolona z lektury tej książki. Na razie jednak jestem świeżo po "Przebudzeniu Lewiatana", więc może dam sobie na jakiś czas spokój ze space operami. Ale na tę książkę też przyjdzie kolej, a wtedy na pewno ją tu zrecenzuję.

środa, 23 grudnia 2015

29/2015 "Przebudzenie Lewiatana" James S. A. Corey - recenzja



Przy tej książce ważna jest cyfra dwa. Są dwa tomy - chociaż oryginalne wydanie jest jednotomowe i podział nastąpił tylko dlatego, że wydawnictwo jest pazerne i chce, by kupujący zapłacili podwójnie za jedną książkę. Jest dwóch autorów - Daniel Abraham, Ty Franck - chociaż na okładce widzimy tylko jedno nazwisko będące ich pseudonimem literackim. Powieść ma dwóch głównych bohaterów: młodego pilota Holdena i starego, cwanego glinę Millera. Są też dwa wątki: polityczno-militarna rywalizacja między Ziemią, Marsem i mieszkańcami pasa asteroid oraz walka z dziwnym organizmem z kosmosu, który może być zagrożeniem dla całej ludzkości.

"Przebudzenie Lewiatana" chce być space operą w starym, dobrym stylu. Moim zdaniem całkiem nieźle mu to wyszło, chociaż sporo mu brakuje do serialu "Babylon 5", który jest dla mnie arcydziełem w tej kategorii. Wszystkie kosmiczne wątki są prowadzone sprawnie, polityka zdaje się być realistyczna, a kosmiczne zagrożenie jest groźne, chociaż może tylko dlatego, że ludzkość nie potrafi zrozumieć przekazu obcych?...

Powieść ta ma dalsze części, które jednak nie były wydane w Polsce. A szkoda, bo uniwersum, które stworzyli autorzy, jest ciekawe i oferuje dużo możliwości rozwoju. Na szczęście od kilku tygodni możemy oglądać serial "The Expanse", który powstał na podstawie całej serii książek. Obejrzałam trzy pierwsze odcinki i jest ok. Może jeśli serial odniesie sukces zmobilizuje to Fabrykę Słów do przetłumaczenia i wydania reszty? Chciałabym, żeby tak się stało.


niedziela, 13 grudnia 2015

28/2015 "Serce Europy" Norman Davies - recenzja


Kolejna książka historyczna Normana Daviesa w tym roku. Tym razem jest to całościowe ujęcie dziejów Polski napisane w oryginalny sposób: autor zaczyna od historii najnowszej i cofa swoją narrację w czasie aż do powstania państwa polskiego. Po omówieniu każdej z epok zwraca uwagę na te wydarzenia, których skutki są odczuwalne do dziś, i na te postawy, które wciąż oddziałują na Polaków.

"Serce Europy" powstało na początku lat 80. i ze względu na komunistyczną cenzurę nie mogło być oficjalnie wydane w Polsce. Pojawiło się jednak w nieoficjalnym obiegu, było też popularne wśród Polonii za granicą. Z biegiem czasu książka była wznawiana i aktualizowana, finalnie obejmuje okres do 1999 roku. Po upadku komunizmu została w Polsce bestsellerem, trafiła też na listę najważniejszych książek tysiąclecia.

"Serce Europy" czyta się bardzo dobrze, jednak ze względu na zaburzoną chronologię nie jest to najlepszy podręcznik dla początkujących. Żeby się nie zgubić w wątku przyczynowo-skutkowym warto znać historię naszego kraju w co najmniej podstawowym stopniu. Trochę szkoda, że autor najwięcej miejsca poświęcił Polsce pod zaborami i w czasach komunizmu, a inne epoki nie zostały opisane aż tak szczegółowo. Widocznie Davies ma sentyment do szeroko rozumianego polskiego romantyzmu i zrywów narodowowyzwoleńczych. 

Zawsze fajnie mi się czyta o historii Polski z punktu widzenia obcokrajowca. Siłą rzeczy zwróci on uwagę na zupełnie inne aspekty niż my i inaczej rozłoży akcenty. I z tego innego spojrzenia można dowiedzieć się czegoś nowego - a ja lubię się uczyć nowych rzeczy, więc była to książka jak najbardziej dla mnie.

niedziela, 29 listopada 2015

27/2015 "Metro 2033" Dmitry Glukhovsky - recenzja


"Metro 2033" to powieść kultowa. Została wydana w 2005 roku, a już jest obdarzona własnym uniwersum, w którego skład wchodzą kontynuacje, książki napisane przez innych pisarzy oraz gry komputerowe. Można jej nie lubić, ale jest to swojego rodzaju fenomen. 

Moim pierwszym kontaktem z tym uniwersum była gra. Grał w nią mój narzeczony, a ja sobie patrzyłam - bardzo lubię to robić. Gra jest luźno oparta na motywach powieści, więc nie miałam zbyt wielu spoilerów. Książkę dostałam jakiś czas temu, odstała swoje na półce, aż w końcu przyszła na nią pora. Na początku oczekiwałam czegoś innego, bardziej w stylu post-apo, bardziej logicznego i osadzonego w rzeczywistości. Ale "Metro 2033" jest inne. To nie zwykła powieść lecz przypowieść, w której fabuła i świat przedstawiony są tylko pretekstem do snucia religijnych i filozoficznych rozważań. Ogólnie fabułę tej grubej (ponad 500 stron) książki da się streścić w kilku zdaniach: po katastrofalnej w skutkach III wojnie światowej niedobitki ludności Moskwy próbują żyć w tunelach i na stacjach metra, które zapewnia jako taką ochronę przed promieniowaniem i mutantami. Społeczność Metra jest odbiciem dawnych ziemskich porządków: ludzie tworzą mikropaństewka oparte na najróżniejszych ideologiach, które wchodzą ze sobą w sojusze lub toczą wojny. Jedna ze stacji leżących na uboczu jest atakowana przez czarnych - mutantów z powierzchni. Uratować może ją tylko młody chłopak Artem, który w tym celu musi podjąć się niebezpiecznej wyprawy na drugi koniec metra. 

Nie spodziewajcie się jednak akcji i spektakularnych walk z mutantami, bo tego jest w książce tyle co kot napłakał. Autor skupia się na budowaniu klimatu - o tak, klimat w "Metrze 2033" wyszedł chyba najlepiej. W książce roi się też od dyskusji na tematy filozoficzno-egzystencjalne. Artem spotyka podczas swojej podróży rozmaitych ludzi i z każdym z nich musi porozmawiać o sensie życia i takich tam. Nie wyciągniemy z tego jakiś rewolucyjnych czy odkrywczych wniosków, bo to wszystko już gdzieś było, ale dość miło się to czyta. Rozumiem, że niektórym taki typ powieści może się nie spodobać, mnie akurat powolnie tempo i dużo "przegadanych" momentów nie odstraszyło.

Niektórzy w swoich recenzjach tej książki podkreślali ważną rolę zakończenia - że najlepsze, zaskakujące, wzruszające itp. Ja aż tak się nie zachwyciłam. Owszem, zakończenie jest fajne i dość niespodziewane, ale większy efekt wow wywołała u mnie chociażby "Gra Endera".

Bardzo nie podobają mi się postaci kobiece, a właściwie ich brak. Kobiety pojawiają się tylko jako postaci epizodyczne i to zawsze w roli matki, żony lub robotnicy. Więcej miejsca zostało poświęcone nieżyjącej już matce głównego bohatera, ale to tylko wyidealizowane wspomnienia. Rozumiem, że ciężkie życie w Metrze sprzyja powrotowi do tradycyjnego podziału ról, nie jestem też z tych przesadnie poprawnych politycznie, którzy wymagają, aby wśród bohaterów obowiązkowo był Murzyn, Azjata, Arab, Żyd i ze dwie kobiety, a przy tym przynajmniej jedna z tych osób była homoseksualna, ale naprawdę, Artem lezie przez całe Metro, spotyka kupę ludzi, a wśród nich nie było żadnej postaci kobiecej? Sztuczne to i bez sensu.

Myślę, że jest to jedna z tych książek, którą trzeba przeczytać, żeby móc sobie wyrobić zdanie na jej temat. Mogą ci ją polecać wszyscy znajomi, a ty usiądziesz, przeczytasz i stwierdzisz, że to kupa. Albo odwrotnie, może wydawać ci się, że to nie jest absolutnie lektura dla ciebie, a po kilku stronach wsiąkniesz w świat metra na dobre. Ja trochę wsiąkłam i generalnie podobała mi się ta powieść z rosyjską nostalgiczną duszą, ale przeczytałam kilka recenzji kolejnej części i jak na razie nie mam zamiaru się za nie brać. 

środa, 25 listopada 2015

26/2015 "Rycerz Siedmiu Królestw" George R. R. Martin - recenzja


Trzy historie ze świata "Gry o tron" - głosi napis na okładce i tym właśnie jest ta książka. Są to minipowieści, których akcja rozgrywa się na długo przed wydarzeniami opisanymi w znanej sadze. Ich bohaterami są wędrowny rycerz Dunk i jego giermek Jajo - niby zwykła opowieść rycerska, lecz rycerz stanie się legendarnym dowódcą Gwardii Królewskiej, a Jajo to tak naprawdę podróżujący incognito Aegon Targaryen - książątko z bocznej linii panującego rodu, który na skutek dziwnych zbiegów okoliczności zostanie królem, i to jednym z tych lepszych. Na razie jednak są młodzi i nieco naiwni, podróżują po Westeros, a my możemy w tej wędrówce towarzyszyć.

"Rycerz Siedmiu Królestw" to Martin w świetnej formie, Martin, którego dobrze znamy i lubimy (bądź nie). Dlatego myślę, że jeśli komuś nie spodobała się "Gra o tron", to po lekturze "Rycerza..." również nie przekona się do tego autora. Klimat tej książki jest trochę lżejszy, a autor zajmuje się sąsiedzkimi zatargami a nie poważnymi wojnami, ale i tu znajdą się spiski i cienie z przeszłości. To pozycja skierowana głównie do fanów sagi, mocno naszpikowana różnego rodzaju nawiązaniami. Czytelnik niezaznajomiony z Westeros może zagubić się w gąszczu nazw i nazwisk. Nawet mnie było momentami ciężko się połapać, chociaż czytałam "Grę..." dwukrotnie. Jednak miło jest wrócić do tego świata i spędzić w nim trochę czasu w oczekiwaniu na "Wichry zimy".

poniedziałek, 23 listopada 2015

25/2015 "Mroczny zakątek" Gillian Flynn - recenzja


Przeważnie nie przepadam za książkami napisanymi przez kobiety, ale Gillian Flynn jest super. Jej debiut - "Ostre przedmioty" - niesamowicie mi się podobał i polecam go wszystkim znajomym. "Mroczny zakątek" dostałam i długo zwlekałam z przeczytaniem, gdyż miałam listę innych lektur. Teraz żałuję, bo straciłam czas na kilka badziewnych książek, a taka perełka kurzyła się na półce...

Można powiedzieć, że to kryminał albo thriller. Ale dla mnie jest to po prostu znakomicie napisana historia. Czyta ją się jak najlepsze powieści Kinga. Niby prosta sprawa - wiele lat temu w małym amerykańskim miasteczku doszło do tragedii. Piętnastolatek zabił matkę i dwie siostry, jednej siostrze udało się przeżyć i swoimi zeznaniami obciążyła brata. Po latach ocalona wraca do sprawy i wina brata nie wydaje jej się już tak oczywista. Historię tę poznajemy z dwóch perspektyw czasowych: współcześnie i tuż przed masakrą oraz z punktu widzenia różnych osób. Najlepszym punktem książki jest dla mnie właśnie opis postaci. Każdy bohater powieści jest człowiekiem z krwi i kości, znakomicie przemyślanym i wykreowanym. Poznajemy mnóstwo szczegółów, które pozwalają nam lepiej poznać daną postać i zrozumieć jej motywację. Ogólnie szczegółów i opisów w książce jest dużo, ale uwierzcie mi, żaden z nich nie jest zbędny. Wszystkie składają się na skomplikowany, ale logiczny i spójny świat.

Znalazłam w necie zarzuty, że książka jest trochę zbyt mroczna, a bohaterowie mają mało pozytywnych cech i nie dają się lubić. To prawda, ale mi w niczym to nie przeszkadzało. "Mroczny zakątek" po prostu taki jest, dokładnie taki miał być i nie wyobrażam sobie jakichkolwiek zmian. Dla mnie to jedna z tych książek, które są tak dobre, że bierzesz je ze sobą nawet do toalety (no, ja akurat nosiłam ją ze sobą do pracy). Uważam tę książkę za niesamowitą, autorkę za niezwykle uzdolnioną, a w najbliższym czasie zapewne przeczytam "Zaginioną dziewczynę". 

czwartek, 19 listopada 2015

24/2015 "Jankes na dworze króla Artura" Mark Twain - recenzja


W sumie to nie wiem do końca co mogłabym napisać o tej książce. Nie podoba mi się jej warstwa dosłowna: podróż w czasie do średniowiecza, XIX - sto wieczny Amerykanin odnajdujący się w świecie legend arturiańskich. Dzięki swojemu sprytowi i inteligencji udaje mu się zdobyć władzę i zaczyna wprowadzać do zacofanego świata nowinki technologiczne.

Ok, ktoś może powiedzieć, że w tej książce liczy się warstwa metaforyczna - triumf oświeconego ducha nad religijnym zacofaniem, pochwała techniki, higieny i gospodarki kapitalistycznej. No dobra, mogę się z tym zgodzić, tylko dlaczego jest to opisane w sposób aż tak beznadziejny?... Średniowieczni mieszkańcy Brytanii są przedstawieni jako zabobonni kretyni, a główny bohater jest wychwalany na każdym kroku. I teraz nie wiem, czy Twain rzeczywiście miał taką wiedzę dotyczącą życia w średniowieczu, czy celowo wyolbrzymiał. Niestety ja czytając tę książkę odniosłam wrażenie, że pisał ją jakiś idiota.

To krótka książka i chyba tylko dlatego doczytałam ją do końca. Cały czas miałam nadzieję, że wydarzy się coś fajnego i uratuje tę lekturę, ale to nie nastąpiło. 

sobota, 14 listopada 2015

23/2015 "Wyspa doktora Moreau" H.G. Wells - recenzja



"Wyspa doktora Moreau" to klasyczne dzieło sience fiction powstałe pod koniec XIX wieku. Porusza tematy rozwoju nauki, eksperymentów na zwierzętach, etyki i człowieczeństwa. Fabułę można opisać krótko: ocalały z katastrofy morskiej rozbitek trafia na wyspę, na której ekscentryczny lekarz eksperymentuje na zwierzętach próbując je uczłowieczyć przy pomocy chirurgii. 

Czy ta książka zachwyca? Niezbyt. Trochę zmusza do refleksji nad ludzką naturą, co zapewne było zamysłem autora, ale robi to nieudolnie, jak szkolne lektury: czyta się, ma to sens, ale nie ma przyjemności, którą książka powinna dostarczać. Być może dlatego, że "Wyspa doktora Moreau" jest stara. Ale "Wojna światów" tego samego autora również jest stara, a czytało mi się ją znacznie lepiej, z autentycznym zainteresowaniem. Więc jeśli chcecie przeczytać coś Wellsa - wybierzcie "Wojnę światów".

środa, 4 listopada 2015

22/2015 "Droga" Cormac McCarthy - recenzja



Powieść postapokaliptyczna. Spalony i martwy świat. Przez pustkowia Ameryki Północnej wędrują ojciec i syn. Idą na południe, gdyż nie mogliby przetrwać kolejnej ciężkiej zimy na północy. Każdy dzień to walka o przetrwanie. Bohaterowie szukają resztek jedzenia w zrujnowanych miastach. Muszą unikać band złowieszczych ludożerców. Ojca i syna łączy niezwykła więź pozwalająca im przetrwać w tym niegościnnym świecie.

Można się tą książką zachwycać. Może ona poruszyć czytelnika i wycisnąć łzy z jego oczu. Rozumiem, że w "Drodze" jest magia, ale na mnie ona nie zadziałała. Dlaczego? Ciągle się zastanawiałam coż to za kataklizm zniszczył świat. Nie wygląda to na wojnę atomową. Być może asteroida, kometa albo wybuch superwulkanu?... Wiem, że to nieistotne dla fabuły, ale niestety, takie pytania ciągle gdzies mi się pojawiały. Gdzie są karaluchy? Gdzie są szczury? Do Ziemi dociera trochę światła, więc gdzie są jakieś mchy i porosty? Dlaczego ludzie zorganizowali się tylko w "złe" ugrupowania ludożerców? A gdzie jakieś osady porządnych ludzi, którzy próbują wytwarzać energię i hodować w szklarniach roślinki? Eh... Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Te "techniczne" nieścisłości zepsuły mi lekturę "Drogi". Nie jestem aż tak uczuciowa, żeby porwała mnie  tylko dramatyczna historia głównych bohaterów. 

21/2015 "Uwikłanie" Zygmunt Miłoszewski - recenzja


W mojej pracy jest taka półka, na której stoją książki przyniesione przez pracowników. Można sobie wziąć z niej dowolną pozycję, tak jak z biblioteki. To właśnie z tej półki wzięłam "Uwikłanie". Słyszałam o filmie "Ziarno prawdy" na podstawie kolejnej powieści tego autora - że niby dobry - więc założyłam, że "Uwikłanie" też będzie niezłe...

Jest to kryminał - historia śledztwa w sprawie morderstwa, które prowadzi prokurator Teodor Szacki. Akcja dzieje się w Warszawie. Wątek kryminalny jest poprowadzony dobrze i interesująco. Ofiarą jest mężczyzna zamordowany podczas niekonwencjonalnej terapii psychologicznej. Psychologia zresztą odgrywa w książce dużą rolę. Potem pojawiają się też wątki komunistycznych służb specjalnych. które w III RP ewoluowały w coś w stylu mafii - i to także mi się podobało. 

No i tu kończę pochwały, bo reszta książki to według mnie osiąga poziom zbliżony do dna, głównie ze względu na osobę głównego bohatera. Dawno nikt nie irytował mnie tak bardzo jak prokurator Szacki. W pewnym momencie "Uwikłanie" przestaje być kryminałem, a staje się czymś w rodzaju południowoamerykańskiej telenoweli. Na początku dowiadujemy się, że nasz bohater ma żonę i dziecko, dostajemy jakieś sceny z ich życia rodzinnego - standard, wiele książek, filmów i seriali tak robi. Prokurator wkręca się w romans z młodą dziennikarką - myślałam, że ona będzie go zwodzić, próbować wyłudzić informacje o śledztwie... Ale nie, jej rola zostaje sprowadzona do ładnej i głupiej kochanki, która włóczy się z prokuratorem po modnych lokalach, a potem uprawia z nim seks. W ogóle wątek zdrady... Strasznie spłycony i nieumiejętnie poprowadzony. Właściwie nie ma powodów, dla których Szacki zdradza żonę. Chyba tylko dlatego, że mu się nudzi. Dla przykładu jest taka scena - prokurator rozmyśla na temat nocnej bielizny żony. Nie podoba mu się, że sypia w starych podkoszulkach, ale stwierdza, że jeśli zwróci jej uwagę w tej sprawie to ona każe mu kupić nową bieliznę. A jego przecież nie stać... Ale na kawki z kochanką w drogich lokalach to ma kasę. Inny przykład wybitnych rozmyślań: po dwóch spotkaniach z przyszłą kochanką (jeszcze do niczego między nimi nie doszło) Szacki boi się o przyszłość swojego małżeństwa, o utrudnione kontakty z córką.... W mordę jeża, chłopie, jeszcze nawet jej nie dotknąłeś! Kojarzycie te momenty w telenowelach, kiedy bohater zostaje sam, wstaje i ciągnie bezsensowny monolog żeby widzowie mogli poznać jego myśli? W książce pełno jest takich momentów zupełnie bezużytecznej i niepotrzebnej rozkminy. Jakże mnie to irytowało...

Według statystyk w Polsce 30% osób w związkach zdradza. Być może to oni są targetem tej książki. Bo dla mnie prokurator Szacki to irytujący dupek uważający się za nie wiadomo kogo. Gdzieś od połowy książki miałam ochotę rzucić ją w kąt i nigdy do niej nie wrócić. Zrobiłabym to, gdyby "Uwikłanie" było dłuższe, ale nie zostało mi wiele i postanowiłam je dokończyć. Chociażby po to, żeby zobaczyć zakończenie śledztwa. Nawet to niezbyt wyszło autorowi - mam wrażenie, że  jest ono za mocno pokręcone.        

poniedziałek, 2 listopada 2015

20/2015 "Piknik na skraju drogi" A. i B. Strugaccy - recenzja


"Piknik na skraju drogi" to mój pierwszy kontakt ze światem stalkerów. Na motywach tej książki powstały liczne kontynuacje, ekranizacje i gry. Chyba cieszę się, że rozpoczęłam własnie od "Pikniku", bo coś wydaje mi się, że ta cała bardziej skomercjonizowana reszta nie dorasta mu do pięt.

Kosmici wpadają z wizytą na Ziemię. Jest ona bardzo szybka, a obcy zostawiaja po sobie bałagan i masę śmieci. Dla ludzi to bezcenne kosmiczne artefakty i zrobią wszystko by je dostać. Nie jest to takie proste, gdyż Strefy Lądowania to ekstremalnie niebezpieczne miejsca, w których nieostrożni i zbyt lekkomyślni badacze znajdują tylko śmierć. Naukowcy ze wszystkich krajów próbują zgłębić sekrety obcych. Prywatni kolekcjonerzy są w stanie zapłacić grube pieniądze za artefakty. Pod osłoną nocy do Stref wyruszają więc stalkerzy - nielegalni poszukiwacze ryzykujący swoje życie dla pieniędzy. 

Głównym bohaterem książki jest jeden ze stalkerów - Red Shoehart. Z jego perspektywy poznajemy dzieje Sterfy - akcja jest rozciągnięta w czasie, składa się z kilku części, w których ukazane są ważne momenty z życia naszego bohatera. Tak naprawdę jednak w "Pikniku" nie chodzi o akcję, tylko o cały klimat, który udało się stworzyć autorom. Ich świat i pomysły stwarzają tyle możliwości... Nic dziwnego, że na podstawie jednej, niezbyt grubej książki powstało całe uniwersum. 

Strasznie podoba mi się uniwersalność tej opowieści. Podczas czytania przeoczyłam gdzieś fragment, w którym autorzy informują nas o miejscu akcji. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, w sumie akcja mogła się toczyć w dowolnym kraju z tzw. zachodniego kręgu kulturowego. Podobnie jest z czasem - wydarzenia można umieścić od lat 40. do 80.

Nie potrafię dobrze opisać klimatu tej książki, chociaż tak bardzo mnie urzekł. Na pewno wpływ na to ma język, który jest specyficzny: dość prosty, niczym z rozmowy kumpli, ale jest w nim jeszcze coś... Jest to jedna z tych pozycji, które każdy powinien przeczytać sam i wyrobić sobie zdanie na jej temat. Ja kupuję ją w 100%, ale mam świadomość, że niektórym może się w ogóle nie spodobać.

Z pewnością bedę chciała przeczytać "Piknik na skraju drogi" jeszcze raz, a potem może jeszcze kilkukrotnie. Postaram się znaleźć tę pozycję w antykwariacie i mieć na swojej półce. 

czwartek, 29 października 2015

19/2015 "Czarna Kompania" Glen Cook - recenzja


"Czarna Kompania"... Ciężko mi coś o tej książce napisać. Nie była rewelacyjna, porywająca, nie odmieniła mojego życia. Nie jest to również straszny gniot, którego radziłabym unikać jak ognia. Ba, ona nawet nie jest przeciętna. Chyba najlepiej powiedzieć, że to książka strasznie nierówna. 

Są w tej powieści elementy, które podobają mi się, chociażby sam pomysł - kompania najemników walcząca po stronie "tych złych". Pierwszoosobowa narracja także daje radę. Fajni bohaterowie, tacy ludzcy, prości. Autor to były żołnierz, więc postarał się o dopracowanie militarnych szczegółów. Porządnie wymyślony fantastyczny świat - widzicie, da się "Czarną Kompanię" za coś pochwalić, i to całkiem zasłużenie. 

Ale mimo wszystko ta książka nie do końca przypadła mi do gustu.. Główna wada to strasznie rwana akcja. W kolejnym rozdziale możemy znaleźć się w zupełnie innym miejscu, tydzień lub więcej po wydarzeniach z poprzedniego. I dostaniemy max dwa zdania wyjaśnienia. Strasznie mnie to denerwowało i skutecznie zabijało przyjemność płynącą z lektury. I jeszcze coś. Niepokojąco realistycznie przedstawiona przemoc - w tym przemoc seksualna. Nie jest to żadnym głównym wątkiem, wręcz przeciwnie, narrator rzuca tylko jakieś sugestywne zdanie to tu, to tam. Nie wiem, dlaczego zwróciłam na to uwagę i dlaczego to tak na mnie wpłynęło, ale przez te niepokojące fragmenty po lekturze "Czarnej Kompanii" pozostał mi pewien niesmak i na pewno nie sięgnę po kolejne tomy. Chyba robię się zbyt wrażliwa na stare lata...

18/2015 "Domek z kart" Michael Dobbs - recenzja


Książka na podstawie której powstał kultowy już w pewnych kręgach serial "House of cards". Nie będę ich tu ze sobą porównywać, gdyż serial jest bardziej oparty na motywach powieści niż jej wierną ekranizacją.

Wielka Brytania, przełom lat 80. i 90. Niezwykle przebiegły polityk Francis Urquhart postanawia zdobyć władzę za pomocą wszelkich dostępnych środków, w tym tych mniej etycznych i mniej legalnych. Mamy więc tu oszustwa, szantaże, kombinacje, manipulacje i czyste przestępstwa. Szkoda, że często autor nie przedstawia nam kulis działania głównego bohatera a jedynie skutki jego poczynań. Myślę, że przez to książka nieco traci, a spokojnie mogłaby być kilkadziesiąt stron dłuższa. Niektóre wątki są przedstawione szczegółowo i są to najjaśniejsze strony powieści.

Jako konsumenci kultury dobrze znamy amerykański system polityczny. Pojawia się on w wielu filmach, serialach i książkach (chociażby w powieściach znakomitego Jeffreya Archera). W "Domku z kart" mamy rzadką okazję przyjrzeć się światu brytyjskiej polityki, Dla mnie to wielki plus, zawsze chętnie dowiem się czegoś nowego, a przy lekturze tej książki zmuszona byłam doszukiwać się kilku informacji w necie.

Możecie przeczytać "Domek z kart". To sprawnie napisane political fiction. Jeszcze raz ostrzegam jednak fanów serialu: książka jest inna, możecie więc poczuć się zawiedzeni, A co gdybym miała wybierać pomiędzy nimi?... Jednak za lepszy uznaję serial.

wtorek, 27 października 2015

17/2015 "Dzienniki gwiazdowe" Stanisław Lem - recenzja


Czytałam "Solaris" (piękne pod względem językowym i metaforycznym), czytałam "Eden" (fajnie opisany pierwszy kontakt z obcą cywilizacją). Te książki Lema podobały mi się, ale "Dzienniki gwiazdowe" biją je na głowę. Są niesamowite. Poruszające. Pouczające. Wybitne.

Zaczyna się bardzo dobrze: dostajemy kosmiczne opowieści, w których autor z humorem piętnuje ludzkie wady i polityczne systemy totalitarne. Przypomina to nieco styl Terry'ego Pratcheta, który również lubił wyśmiewać nasze przywary. Ale potem jest jeszcze lepiej - autor zaczyna poruszać tematy religijne i filozoficzne. Przypadły mi do gustu zwłaszcza religijne koncepty Lema, zainspirowały mnie do poszerzenia wiedzy w tym zakresie. 

Nie jest to książka dla każdego: pod płaszczykiem przygód gwiezdnego wędrowca ukrywa się wiele społecznych, religijnych i filozoficznych problemów. "Dzienniki gwiazdowe" wymagają od czytelnika skupienia i fundamentalnej wiedzy z różnych dziedzin. Odbiorcy zbyt młodemu lub niedostatecznie wykształconemu umknie wiele istotnych nawiązań, a niektóre treści mogą być niezrozumiałe. 

16/2015 "Marsjanin" Andy Weir - recenzja


Długo czekałam na przeczytanie tej książki. Czaiłam się na "Marsjanina" właściwie od momentu jego wydania i chciałam zdążyć z lekturą przed premierą filmu (którego jeszcze nie oglądałam, ale mam to w planach). Zachęciła mnie przypadkowo przeczytana w necie recenzja. I było warto, książka super mi podpasowała i wchłonęłam ją w dwa wieczory.

Niedaleka przyszłość, misje załogowe na Marsa. W wyniku nieszczęśliwego wypadku jeden z kosmonautów zostaje uznany za zmarłego a reszta załogi w pośpiechu opuszcza czerwoną planetę. Nasz dzielny odkrywca kosmosu Mark Watney jednak ocalał i teraz musi przetrwać do momentu, w którym będzie się dało go w jakiś sposób uratować.

Akcja powieści płynie wartko, jesteśmy świadkami różnych perypetii Marka, jego wojny o przetrwanie każdego dnia i walki z pojawiającymi się nader często przeciwnościami. Wszystko to okraszone jest fenomenalnym poczuciem humoru i naukową (aczkolwiek w pełni zrozumiałą dla kogoś, kto w gimnazjum nie spał na fizyce) otoczką.

Książka ma formę wpisów do dziennika - co nie dziwi, gdyż autor początkowo publikował ją na blogu - jednak w miarę rozwoju akcji pojawiają się także fragmenty zwykłej prozy opisujące to, co dzieje się na Ziemi, głównie w sztabie NASA. Jest to oryginalna forma pisania, która dobrze pasuje do całokształtu "Marsjanina".

Niektórzy uważają humor i lekkie, optymistyczne podejście głównego bohatera za wadę. Twierdzą, że przedstawiona w "Marsjaninie" sytuacja idealnie nadaje się do przedstawienia dramatycznej walki o przetrwanie, samotności jednostki w kosmicznej pustce, pytań o istotę ludzkości, bla, bla, bla... Nieprawda. Czy naprawdę tak trudno jest wyobrazić sobie, że ktoś może stawiać czoła nieszczęściu z uśmiechem na ustach? Że mimo wszystkich problemów wręcz masowo na niego spadających może zachować optymizm, bo wie, że ma wiedzę i umiejętności, które pozwolą mu przetrwać? Strasznie się cieszę, że autor dał swojemu głównemu bohaterowi właśnie taki charakter. Niech żyje Król Marsa!


poniedziałek, 26 października 2015

15/2015 "Orzeł biały, czerwona gwiazda" Norman Davies - recenzja


A tym razem książka historyczna traktująca o wojnie polsko-bolszewickiej z lat 1919-1921. Autor to brytyjski historyk specjalizujący się m. in. w historii polski, Znany ze swojego świetnego, niepodręcznikowego stylu pisania. Jeśli interesujecie się historią ale nie lubicie suchych, encyklopedycznych opracowań, to naprawdę mogę polecić wam jego książki.

"Orzeł biały, czerwona gwiazda" została wydana po raz pierwszy w 1972 r. i jest przeznaczona dla zachodnioeuropejskiego odbiorcy. Są to właściwie dwie największe wady tej książki. Od lat 70. stan wiedzy historycznej znacznie się poprawił, teraz dostępne są chociażby rosyjskie źródła. Zdarzają się też przekłamania:

1) NAZISTOWSKIE NIEMIECKIE KŁAMSTWO O SZARŻY POLSKICH UŁANÓW NA CZOŁGI W 1939R. - jest to propagandowe kłamstwo stworzone przez Niemców i podtrzymywane w czasach PRL - niestety nawet w recenzjach tej książki na tym portalu są czytelnicy powtarzający to kłamstwo (pewnie nieświadomie) za N. Daviesem.
2) pisanie o przybyciu do Polski w 1920r. 10 tysięcy żołnierzy Brygady Syberyjskiej - faktycznie było to tylko niecałe tysiąc żołnierzy (z 5 DSP).
3) pisanie, że Ukraińcy zajmowali przez 9 miesięcy Lwów (1918/19) podczas gdy zajmowali (i to niecały) przez 22 dni.
4)pisanie, że pomysł sojuszu z Petlurą powstał w kwietniu 1920r. podczas gdy pertraktacje były prowadzone od jesieni 1919r.
5) pisanie o przerwaniu linii kolejowej Warszawa -Gdańsk przez Armię Czerwoną 17.08.1920 podczas gdy nie miało to miejsca,
6) tendencyjne nazywanie zajęcia Wilna w kwietniu 1919r. przez WP jako okupację a nienazywanie tak okresu zajmowania go przez Niemców, Litwinów czy Rosjan. 
Również pod kątem wojskowości książka prezentuje się słabo - taktyka lub główne operacje opisane są bardzo powierzchownie, brak jest opisu przyczyn, przebiegu i skutków operacji wojskowych.

(cyt. za użytkownikiem 1985Korsak, portal lubimyczytac.pl link )


Dla nas, Polaków, pewne rzeczy przedstawione w książce są oczywiste, Davies jednak musi wytłumaczyć je swojemu zachodniemu czytelnikowi. Jak dla mnie historia wojny polsko-bolszewickiej mogłaby być też bardziej szczegółowa.

Chciałabym, żeby Norman Davies napisał tę książkę jeszcze raz, w oparciu o aktualny stan wiedzy i zaserwował ją nam  napisaną swoim cudownym, potoczystym stylem, który znam z jego innych dzieł.

14/2015 "Pamięć, smutek i cierń" (trylogia) Tad Williams - recenzja




Pisałam już kilkukrotnie o schematach w literaturze fantasy. Jeśli je lubicie to "Pamięć, smutek i cierń" jest właśnie dla was :) Znajdziecie tu mnóstwo oklepanych motywów fantasy, ale są one podane w  świetny sposób. Tak jakbyśmy znowu mieli na obiad schabowego, ale jest to naprawdę pyszny kotlet. Mamy więc królestwo, dwóch braci walczących o władzę, magiczne miecze i tajemniczy lud wcale-nie-elfów. Głównym bohaterem jest młodzieniec, obowiązkowo rudowłosy.

Pierwszy tom spodobał mi się na tyle, aby kontynuować lekturę. Chociaż sam początek nie nastrajał zbyt optymistycznie - do akcji zostaje wprowadzony jeden z głównych złych bohaterów i w pierwszej scenie ze swoim udziałem rozdeptuje szczeniaczka - żeby czytelnikowi czasem nie przeszło przez myśl, że ta postać może wcale nie jest taka zła. Na początku główny bohater jest też strasznie szablonowy i mdły. Na szczęście później dostajemy więcej wątków, a nasz grający pierwsze skrzypce rudowłosy młodzian wyrabia się i przestaje wkurzać.

Nie jest to książka wybitna, ale zapewnia godziwą rozrywkę na długie godziny - autor rozpisał się i każdy kolejny tom jest coraz dłuższy. Nie gubimy się jednak w wielowątkowej akcji, a wszystkie główne postaci spotykają się w wielkim finale - oczywiście te, którym było dane do tego finału doczekać. Lubię takie fantasy i "Pamięć, smutek i cierń" czytało mi się wyjątkowo dobrze.

niedziela, 18 października 2015

13/2015 "Tigana" Guy Gavriel Kay - recenzja


Jeden kraj podbija drugi, ale nie wszyscy akceptują ten stan rzeczy i przez kilkanaście lat walczą o wyzwolenie - fabułę "Tigany" można podsumować jednym zdaniem. I jeśli wiedzielibyście o tej książce tylko tyle plus to, że jest to fantasy, moglibyście założyć, że to jeszcze jedna z grona wielu książek fantasy pełna jakże dobrze wszystkim nam znanych schematów. I byłoby to założenie całkowicie błędne. 

Po pierwsze: odzyskanie wolności nie polega tu na znalezieniu magicznego miecza czy pojawieniu się Wybrańca na smoku. To ciężka, wieloletnia praca konspiratorów, tworzenie sojuszy, rozpracowywanie wroga. Jest to przedstawione mocno realistycznie i według mnie to najmocniejsza strona książki. Druga sprawa: postaci. Dostajemy sporo bohaterów, a każdy z nich jest "jakiś". Dla osiągnięcia swojego celu są gotowi na duże poświęcenia. Nie są też super hirołsami z super umiejętnościami w każdej dziedzinie, raczej każdy jest jakoś wyspecjalizowany (tak, to akurat jest schematyczne, ale nawet pasuje do książki). 

Żeby nie było tak cukierkowo: nie podoba mi się w tej książce przedstawienie spraw dotyczących seksu. Nie wiem ile swoich poglądów przemycił tu autor. Mam nadzieję, że niedużo, i są one wymyślone na użytek fikcyjnych postaci. Bo gdyby autor naprawdę myślał, że można kochać na zabój jedną super dziewczynę, młodą, dobrą i niewinną, a równocześnie pragnąć spędzić upojną noc z gorącą wdówką, znanym demonem seksu, który zaciąga do łóżka wszystko, co nosi portki - i to jest całkowicie w porządku i ok - to chyba jest tu coś nie tak. Albo ze mną jest coś nie tak, że uważam to za niewłaściwe. 

Generalnie przeczytajcie "Tiganę". To dobra książka, tylko czasami wywołuje u mnie niesmak.

12/2015 "Lata ryżu i soli" Kim Stanley Robinson - recenzja


I znów mamy historię alternatywną: otóż dżuma w średniowieczu wybiła niemalże wszystkich Europejczyków, w następstwie czego światem rządzą cywilizacje z Azji: Arabowie, Chińczycy, Hindusi i Japończycy. Brzmi całkiem nieźle, a ja, jak już kiedyś wspominałam, lubię alternatywną historię. Poznajemy ten świat poprzez historie grupy głównych bohaterów, którzy odradzają się w różnych miejscach i czasach i zwykle uczestniczą w ważnych wydarzeniach dzięki czemu możemy dobrze poznać ich świat i układ sił w nim panujący. Podoba mi się taka forma prowadzenia narracji. Trzeba też pochwalić autora za przemyślaną konstrukcję swojego dzieła i bardzo dobrą znajomość procesów historycznych.

Ale nie mogę nazwać tej powieści dobrą, przede wszystkim ze względu na jej małą oryginalność. Niby historia potoczyła się inaczej, ale naprawdę nic się nie zmieniło. Proszę, oto przykład. Mieliśmy Leonarda da Vinci? Spoko, podkradniemy jego wynalazki, niech teraz Leonardo żyje w Persji, Dwie wojny światowe? Ok, zróbmy jedną, za to dłuższą.  Podobnie jest też z odkryciem Ameryki (która oczywiście dostaje inną nazwę, nie pamiętam już jaką). Autor mógł zrobić wszystko, poprzestał jednak na przebraniu tego co już znamy w orientalne szaty. 

Nie będę odradzać przeczytania tej pozycji, zaznaczę tylko, że wskazana jest przynajmniej podstawowa znajomość historii świata.

11/2015 "Miasto permutacji" Greg Egan - recenzja


Po krótkim opisie fabuły nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona do tej lektury, ale na szczęście okazało się, że to książka z gatunku tych, które są lepsze niż początkowo wyglądają. "Miasto permutacji" to solidny kawał całkiem niezłego hard sf. Porusza problemy sensu ludzkiego istnienia i nieśmiertelności. Mamy też zagadnienia dotyczące budowy sztucznych wszechświatów i istnienia sztucznego inteligentnego życia. 

Tej książki raczej nie powinno czytać się na dworcu czy w pociągu - nie jest to zwykłe czytadło, wymaga skupienia się na treści i przynajmniej spróbowania zrozumienia wielu technicznych szczegółów, którymi raczy nas autor. Tak, mamy tu trochę technobełkotu, ale jeśli nawet ktoś nie nadąża za "naukową" stroną książki, nie zaszkodzi mu to w zrozumieniu fabuły.

W necie krążą różne opinie na temat "Miasta permutacji". Mnie ta książka się podobała, ale zdaję sobie sprawę, że nie jest to pozycja odpowiednia dla wszystkich. Jeśli nie jesteś fanem sf spokojnie możesz ją sobie odpuścić.

środa, 30 września 2015

10/2015 "Żołnierz Arete" Gene Wolfe - recenzja


Powiem krótko: gniot, który przeczytałam tylko dlatego, że był na mojej liście i był krótki. Jest to drugi tom cyklu - nie rozumiem, dlaczego w necie na liście książek polecanych zamieścili drugi tom, ale cóż, pierwszego i tak czytać nie zamierzam. Rzecz dzieje się w starożytnej Grecji, a główny bohater stracił pamięć i musi odzyskać swoją tożsamość. W tym celu jeździ po Helladzie wplątując się w różne dziwne wydarzenia. Przy tym jest kimś w rodzaju wybrańca, a w jego losy wtrącają się greccy bogowie.    

Ta książka mogłaby mi się podobać dawno temu, w czasach późnej podstawówki, kiedy namiętnie oglądałam "Herkulesa" i "Xenę wojowniczą księżniczkę" i  byłam żywo zainteresowana grecką mitologią. Teraz "Żołnierz Arete" nie miał mi nic ciekawego do zaoferowania.

9/2015 "Kroniki królobójcy" (cykl) Patrick Rothfuss - recenzja



"Kroniki królobójcy", czyli jak sknocić coś, co mogło być świetną sagą fantasy. Pierwszy tom oceniam wysoko. Główny bohater, Kvothe, to genialny dzieciak pochodzący z wybitnie utalentowanej rodziny wędrownych artstów. W młodym wieku zostaje osierocony - jego rodzina zostaje zamordowana przez owiane złą sławą mityczne stworzenia. Kvothe oczywiście postanawia dowiedzieć się o mordercach jak nawięcej a potem się zemścić. Przez jakiś czas mieszka na ulicy, potem zostaje studentem uniwersytetu - co jest niezwykłe zważywszy jego młody wiek. Chłopak jest wszechstronnie utalentowany, więc nauka idzie mu gładko. Ze szczególnym zapałem studiuje magię. Rozwija też swój talent muzyczny. Zdobywa oddanych przyjaciół i zawziętych wrogów. Wszystko jest ok, czyta się dobrze, historia wciąga, czytelnik chce bliżej poznać świat. Zatem co mogło pójść nie tak?

Według mnie Patrick Rothfuss poległ na wątku miłosnym. Wikła swojego bohatera (w wieku wczesno nastolatkowym, +/- 14 lat, nie pamiętam dokładnie) w romans z trochę starszą kobietą, obdarzoną pięknym głosem i talentem muzycznym. Dziwnym trafem wybranka Kvothego jest też luksusową prostytutką, która boi się zaangazować w prawdziwy związek. Poza tym woli swojego bardzo tajemniczego mecenasa, który tłucze ją dla zabawy i obiecuje wielką karierę artystyczną od naszego "idealnego" bohatera. Kvothe oczywiście przedstawiony został jako ten, który mógłby mieć każdą kobietę, ale pożąda jedynej, która niezbyt go chce. Ale to jeszcze nic. Podczas jednej ze swoich przygód Kvothe zupełnym przypadkiem spotyka magiczną istotę znaną z tego, że porywa mężczyzn i uprawia z nimi seks aż umrą z wycieńczenia - coś w stylu sukkuba, tylko inaczej nazwane. Stworzenie to zabiera Kvothego do swojego magicznego świata w wiadomym celu. Oczywiście naszemu bohaterowi udaje sie przełamać urok, zostaje jednak w magicznym świecie i uczy się od swojej porywaczki sztuki miłości nieznanej zwykłym śmiertelnikom. Och, wspominałam już, że w momencie porwania nasz mały Kvothe był prawiczkiem? Widocznie żadna ze zwykłych śmiertelniczek nie była wystarczająco dobra by stać się jego pierwszą dziewczyną...

A teraz bardziej serio: Kvothe jest od początku przedstawiany jako cudowne dziecko, mały geniusz. Nie dziwi więc, że potrafi: śpiewać, grać na instrumentach, grać na scenie, wykonywać sztuczki akrobatyczne; zna się na medycynie, magii, rzemiośle; na uniwersytecie uczył się równiez historii i jeszcze paru rzeczy. Zna dobre maniery i umie zachować się na szlacheckich dworach. Owiera zamki wytrychem, Poznał i opanował bardzo skuteczną sztukę walki tajemniczego ludu. Dobrze, w to potrafię uwierzyć, takiego Kvothego kupuję. Ale mistrz seksu? I to jeszcze wyszkolony przez jakieś magiczne stworzenie? Z tym autor popłynął za daleko, a Kvothe stracił moją sympatię.

Żeby nie kończyć tym pesymistycznym akcentem wspomnę jeszcze o jednej sprawie, która mi się w książkach podobała: prowadzenie narracji. Kvothego poznajemy jako dorosłego już mężczyznę, który ukrywa się gdzieś w małej wiosce na uboczu. Pod przybranym imieniem prowadzi karczmę. Jego postać jest owiana legendą, a wsród ludu krążą prawdziwe i fałszywe historie o jego bohaterskich wyczynach. Jego spokój rujnuje przybycie skryby, który pragnie spisać prawdziwą historię jego życia. Zdemaskowany Kvothe godzi się. W ten sposób akcja dzieje się w dwóch płaszczyznach czasowych jednocześnie i ten zabieg naprawdę mi się spodobał. Przeczytałam pierwsze dwa tomy "Kronik królobójcy". Niestety autor skutecznie zniechęcił mnie do dalszej lektury.

niedziela, 27 września 2015

8/2015 "Oko świata" Robert Jordan - recenzja


Tak więc mamy "Oko świata", pierońsko długie fantasy, w którym trzeba uratować świat, ale najpierw trzeba przez ten świat przejść. Wędrują tam przez niemalże całe 900 stron. Spokojnie możnaby połowę tej wędrówki wyciąć, a i tak reszta byłaby nudnawa. Nasi ratownicy świata to młodzi wybrańcy - chłopcy z zabitej dechami wsi, czarodziejka i jej wojownik - bodyguard. Wędrują, uciekaja przed siłami zła, zostają rozdzieleni, wędrują, spotykaja się, wędruja, goszczą na zamku, dla odmiany wędrują... Zakończenie, czyli finalna walka dobro vs. zło, przedstawione jest w przyjemny sposób, ba, mogłoby być trochę dłuższe. Ale może autorowi się już nie chciało pisać nic więcej po tych wszystkich wyczerpujących wędrówkach.

W powieści znajdziemy klasyczne motywy fantasy i mnóstwo nawiązań do "Władcy pierścieni". Niestety wszystko to jest tak bardzo oklepane, że książka ciągnie się i dłuży niemiłosiernie. Powstało chyba 14 tomów tego cyklu, ale nie zamierzam się za niego brać. Chyba, że ktoś mi skróci każdą część o połowę :)

7/2015 "Jeźdźcy smoków z Pern" (cykl) Anne McCaffrey - recenzja




"Jeźdżcy smoków z Pern" to cykl kilkunastu powieści i opowiadań fantasy. Przeczytałam pierwsze trzy, tzw. oryginalną trylogię. Smoki - ok, bardzo lubię smoki, więc tematyka ksiązki spoko. Ale autorką jest kobietą, a tu już pojawia się problem. Często jest tak, że książki autorstwa kobiet nie podobają mi się. Tak było chociażby ze słynnymi i polecanymi przez wszystkich w necie "Mgłami Avalonu" Marion Zimmer Bradley - przeczytałam kilkanaście stron i rzuciłam tę lekture w pierony. Na szczęście okazało się, że "Jeźdźców smoków" da się czytać, jest to książka przyjemna i całkiem oryginalna. Dostajemy starożytną organizację jeźdżców smoków, która na planecie Pern walczy z wrogiem z kosmosu powracającym co kilkaset lat. Poznajemy świat i zwyczaje jego mieszkańców. Pojawiają się wątki rodem z sf - według mnie mocny punkt.

Ale żeby nie było tak kolorowo - smocza trylogia ma też wady. Szwankuje przede wszystkim kreacja bohaterów. Postaci bywają płaskie, a ich zachowanie niedostatecznie umotywowane. Charakter bohatera potrafi zmienić się z tomu na tom bez wyraźnej przyczyny, aby tylko pasowało to do koncepcji autorki. Słabe wątki miłosne. Nie lubię romansideł, ale tu aż prosiło się o umiejętne rozwinięcie pewnych tematów. 

Wszystkie te wady występują głównie w pierwszym i drugim tomie. Trzeci na ich tle pozytywnie się wyróżnia, może dzięki temu, że mamy innego głównego bohatera, który wreszcie jest "jakiś". Nawet wątki miłosne są lepiej napisane.

Jeśli ktoś lubi smoki, to spokojnie może czytać "Jeźdźców smoków z Pern". Nie chciało mi się zaczynać kolejnych tomów, ale może jeszcze do nich kiedyś wrócę. Chociażby dlatego, że zaciekawił mnie wątek sf - okazuje się, że na Pern ludzie przybyli z Ziemi... 

poniedziałek, 21 września 2015

6/2015 "Neuromancer" William Gibson - recenzja



Pisali, że wybitne. Że prekursor cyberpunku. Że nagrodzone, że trzeba przeczytać, super i w ogóle. A ja po przeczytaniu kilkunastu stron rzuciłam to na ponad tydzień. W końcu wróciłam do książki i ją zakończyłam. I powiem tak: połowa książki nudna. Nijak nie mogłam się wciągnąć w fabułę. Pisana dziwnym stylem, nieraz nagromadzenie epitetów w jednym zdaniu jak w szkolnym wypracowaniu (chociaż ten dziwny styl to może wina tłumaczenia). Po przekroczeniu połowy robi się lepiej, dostajemy wreszcie akcję, na której można się skupić. 

Ale ogólnie "Neuromancer" do mnie nie trafia. Być może w momencie premiery był nowatorski i przełomowy, ale mam wrażenie, że się brzydko zestarzał. 

Czytałam różne recenzje "Neuromancera" w necie. Wychodzi na to, że ta książka jest zero - jedynkowa. Albo uważa sie ją za arcydzieło, albo nie. Ja jej nie lubię i nie jest mi z tego powodu przykro.

5/2015 "Miasto i miasto" China Miéville - recenzja


Bardzo klimatyczny kryminał osadzony w nietypowej scenerii. Rzecz dzieje się w dwóch przenikających się miastach, istniejących w tym samym miejscu gdzieś w Europie południowo - wschodniej. Bezpośrednie przechodzenie z jednego do drugiego jest zabronione. Oryginalne tło i śledztwo w sprawie zabójstwa prowadzone przez doświadczonego policjanta sprawiają, że książkę czyta się dobrze. 

Nigdy wczesniej nie czytałam takiego połączenia kryminału i sf, dlatego też ciężko było mi ocenić tę książkę. "Miasto i miasto" zostało obsypane licznymi nagrodami, ale nie uważam, żeby było dziełem wybitnym, raczej takie 7/10, ale taka mocna siódemka. Z pewnością jest to jednak coś innego i wartego uwagi. Przeczytajcie, a sami przekonacie się o jego wyjątkowości.

4/2015 "Skrytobójca" (trylogia) Robin Hobb - recenzja


Takie typowe fantasy, nawet smoki się znalazły. Podobał mi się sposób opisania więzi pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem. Bardzo fajna i oryginalna magia. Na minus - irytujący główny bohater. Taka sierota, niby wyszkolony na skrytobójcę, ale jakby nie przyjaciele albo jego wilk to by zginął z pińcet razy. Gówniarz, a uważa, że wszystko wie najlepiej. Poza tym książka ok. Po przeczytaniu pierwszego tomu sięgnęłam po resztę, a to już coś, prawda? I nie żałuję, bo czytało się dobrze. Jak ktoś lubi fantasy to polecam.



3/2015 "Obcy w obcym kraju" Robert A. Heinlein - recenzja


Na początku było ok - na Ziemię przybywa z Marsa potomek pierwszych kolonistów wychowany przez rdzennych Marsjan. Oczywiście rzucają się na niego naukowcy, dziennikarze i politycy, ale udaje mu się z tego wykręcić z pomocą kilku przyjaciół. Potem obserwujemy jak człowiek z Marsa uczy się być po prostu człowiekiem, jednocześnie przekazując swoim ludzkim towarzyszom marsjańskie obyczaje.

A potem książka zmienia się w jakiś hipisowsko - anarchistyczny manifest przesączony rozważaniami na temat religii, moralności, szczęścia i seksu. I tu niestety jest bardzo czuć, że została wydana w 1968 r. i chyba z założenia miała być takim manifestem, a nie typowym sf. Od tamtej pory jednak świat poszedł naprzód i do mnie osobiście nie trafia przekonanie, że największym szczęściem, jakie mogłoby mnie spotkać, jest mieszkanie z innymi we wspólnym gnieździe, chodzenie nago i bycie wspólną żoną dla wszystkich.

Książka brzydko się zestarzała i niezbyt ją polecam.

2/2015 "Człowiek z Wysokiego Zamku" Philip K. Dick - recenzja


Alternatywna historia to coś, co lubię. W tym świecie to Niemcy i Japonia wygrały drugą wojnę światową. Napisana bardzo dobrze, z wiarygodnymi i zróżnicowanymi bohaterami. Wiarygodna jest także alternatywna linia czasowa. Nie jest to łatwa książka, nie da jej się czytać i robić milion innych rzeczy. Trzeba skupienia i wyciszenia, żeby zagłębić się w przedstawianą historię.  Niestety jest dość krótka, a chciałoby się czytać dalej.

Po internecie chodzą słuchy, że "Człowiek z wysokiego zamku" ma zostać zekranizowany, o ile dobrze pamiętam w formie serialu. Chętnie obejrzę.

1/2015 "Autostopem przez galaktykę" Douglas Adams - recenzja


Lekka, zabawna, miejscami wręcz absurdalna kosmiczna opowiastka, którą czyta się z uśmiechem przyklejonym do ust. Filmu na podstawie tej książki jeszcze nie oglądałam. No i, oczywiście, jest 42 :)

Niestety pierwszy tom nie był dobry na tyle, bym od razu sięgnęła po drugi. Może jeszcze wrócę do tej lektury - jest to niewykluczone. Póki co lista książek, które mam przeczytac jest długa i dochodzą do niej kolejne tytuły...

Powitanie

Hej wszystkim!

Założyłam tego bloga by mieć w sieci miejsce, gdzie mogłabym zamieszczać recenzje książek, które przeczytałam. Zaczęłam pisać je od początku tego roku i publikowałam je na portalu strm.pl (taki wykop, tylko o wiele fajniejszy). Początkowe recki będą kopią stamtąd, potem będę pisać na bieżąco.

//edit: portal strm.pl przestał działać (przynajmniej tymczasowo), więc muszę od zera napisać więcej recek, niż początkowo zamierzałam. W związku z tym posty będą pojawiać się nieco rzadziej. Na szczęście mam listę przeczytanych książek. 

Generalnie ten blog jest dla mnie, taki mój internetowy pamiętniczek, ale byłoby miło, gdyby w komentarzach pojawiła się  jakaś dyskusja. Czytaliście tę książkę i macie odmienne zdanie? A może podobne do mojego? A może chcecie mi coś polecić? Piszcie śmiało.