Powieść postapokaliptyczna. Spalony i martwy świat. Przez pustkowia Ameryki Północnej wędrują ojciec i syn. Idą na południe, gdyż nie mogliby przetrwać kolejnej ciężkiej zimy na północy. Każdy dzień to walka o przetrwanie. Bohaterowie szukają resztek jedzenia w zrujnowanych miastach. Muszą unikać band złowieszczych ludożerców. Ojca i syna łączy niezwykła więź pozwalająca im przetrwać w tym niegościnnym świecie.
Można się tą książką zachwycać. Może ona poruszyć czytelnika i wycisnąć łzy z jego oczu. Rozumiem, że w "Drodze" jest magia, ale na mnie ona nie zadziałała. Dlaczego? Ciągle się zastanawiałam coż to za kataklizm zniszczył świat. Nie wygląda to na wojnę atomową. Być może asteroida, kometa albo wybuch superwulkanu?... Wiem, że to nieistotne dla fabuły, ale niestety, takie pytania ciągle gdzies mi się pojawiały. Gdzie są karaluchy? Gdzie są szczury? Do Ziemi dociera trochę światła, więc gdzie są jakieś mchy i porosty? Dlaczego ludzie zorganizowali się tylko w "złe" ugrupowania ludożerców? A gdzie jakieś osady porządnych ludzi, którzy próbują wytwarzać energię i hodować w szklarniach roślinki? Eh... Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Te "techniczne" nieścisłości zepsuły mi lekturę "Drogi". Nie jestem aż tak uczuciowa, żeby porwała mnie tylko dramatyczna historia głównych bohaterów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz