niedziela, 23 czerwca 2019

12/2019 Każde martwe marzenie, Robert M. Wegner (Opowieści z meekhańskiego pogranicza tom V)


Deana d'Kllean, niegdyś Pieśniarka Pamięci i mistrzyni miecza, a dziś rządząca pustynnym księstwem wybranka Boga Ognia, stoi na progu wojny. Powstanie niewolników, które wybuchło u południowych granic państwa, zatacza coraz szersze kręgi. Genno Laskolnyk wraz ze swoim czaardanem wolnych jeźdźców wpada w sam środek wojny. Czego szuka wśród niewolników, którzy zrzucili jarzmo krwawych panów? Tymczasem tysiące mil na północ Czerwone Szóstki trafiają na tajemnicę, która pochłonęła już niejedną ofiarę. Czy odwaga górali ocali im życie? 
Meekhan spływa krwią i wydaje się, że nic nie powstrzyma płomienia, który ogarnia Imperium.
Opis z okładki książki.
Najgorsze w tej książce jest to, że teraz musimy czekać na następną ze dwa albo i trzy lata... Poza tym jest absolutnie fantastyczna - chociaż nie potrafię ocenić jej obiektywnie, bo kocham tę serię całym swoim serduszkiem.

Każde martwe marzenie jest zamknięciem pewnego etapu całej opowieści, ustawieniem pionków na szachownicy i oczekiwaniem na punkt kulminacyjny. Dostajemy odpowiedzi na wiele pytań, ale żeby nie było zbyt prosto, na ich miejsce od razu pojawiają się nowe fascynujące tajemnice. Lubię taki sposób konstruowania historii, który daje podstawy do rozważań i snucia teorii. Spodobał mi się też pewien trik pisarski zastosowany przez Roberta M. Wegnera. Od premiery poprzednich tomów minęło trochę czasu, więc trzeba jakoś czytelnikowi przypomnieć zawarte w nich wydarzenia. Zwykle wiąże się to z kilkoma rozdziałami wypełnionymi ekspozycją i z dialogami, w których bohaterowie rozmawiają o rzeczach, które już przecież doskonale znają. Tutaj autor wprowadził nową postać - cesarza Meekhanu, który odbiera meldunki szpiegów i wydaje rozkazy. Oczywiście rozdziały cesarza to również czysta ekspozycja, ale na wszystkich meekhańskich bogów, jakaż to jest świetna postać! Kregan-ber-Arlens z miejsca awansował na jednego z moich ulubieńców i musi, po prostu musi się jeszcze pojawić w następnych tomach.

A co z resztą postaci? Pojawiają się prawie wszyscy, oprócz Yatecha i Małej Kany - zapewne odegrają oni dużą rolę w kolejnej książce. Altsin trenuje bycie bogiem, udaje mu się nawet odpowiedzieć na modlitwę swojego wyznawcy (to była cudowna scena, moja ulubiona). Czerwone Szóstki próbowały wykonać cesarski rozkaz, ale krzynkę im się to nie udało. Generał Laskolnyk ze swoimi ludźmi włóczy się po dalekim Południu i bierze udział w bitwach staczanych w tropikalnej scenerii. Deana ma mały dylemat: osobiście nienawidzi niewolnictwa i najchętniej od razu by go zabroniła, ale jako władczyni Konoweryn nie może tego zrobić. A zbuntowani niewolnicy rosną w siłę... (Taka mała dygresja: mam nadzieję, że to całe Konoweryn i ościenne księstwa trafi szlag tak wielki, że nawet ten ich Agar nie będzie miał czego zbierać.) Mała Kayla od Wozaków wędruje po obcym świecie i poznaje bliżej niezwykłą rasę czterorękich istot. To, co się z nią dzieje, zdaje się potwierdzać pewną teorię SPOILER Kayla = Wielka Matka, ale kto wie, może to tylko mylenie tropów?  

Wrócę jeszcze do dwójki bohaterów, która w tym tomie szczególnie zwróciła moją uwagę. Pierwszy to Altsin, który jest najlepiej napisaną postacią cyklu. Ma najwięcej charakteru i każda jego decyzja jest dobrze uzasadniona. Widać, że jest ulubioną postacią autora, który nie ukrywa, że to właśnie od Altsina rozpoczął tworzenie tego uniwersum. Chciałabym, żeby każdy pierwszoplanowy bohater był tak dopracowany, ale wtedy każda książka cyklu musiałaby mieć coś około dwóch tysięcy stron. 

Druga bohaterka to Deana. W poprzedniej książce bardzo jej kibicowałam, a tutaj w trakcie akcji zaczęłam jej życzyć jak najgorzej. Zrobić taki zwrot w czasie trwania jednej powieści; zwrot, który jest uzasadniony charakterologicznie i fabularnie, to jest niezły wyczyn pisarski. Cały czas rozumiem Deanę, teraz po prostu już jej nie lubię. Trochę zaskoczył mnie taki obrót spraw w Konoweryn, ale to pozytywne zaskoczenie, książki przecież nie mogą być zbyt przewidywalne.

Ogólnie w pewien sposób potwierdziła się moja teoria o innych światach - teraz te światy zwalą się Meekhanowi na głowę, i te wszystkie konflikty, w które już zaangażowaliśmy się emocjonalnie, okażą się nic niewartymi ludzkimi błahostkami. Za to szykuje się srogi rozpierdziel na masową skalę, czyli coś, o czym zawsze fajnie poczytać.

No ale ja tu już wybiegam w przyszłość do następnych części, a przecież trzeba będzie jeszcze na nie poczekać... Chociaż i tak pewnie wyjdą wcześniej niż Wichry zimy :) Pisałam już na początku, że Każde martwe marzenie jest fantastyczne i je uwielbiam, więc jedyną możliwą oceną tej książki jest 5/5. Oczywiście polecam całą serię praktycznie wszystkim - niech Meekhan stanie się pozycją kultową, która będzie czytana i lubiana przez dziesięciolecia.

Moje recenzje poprzednich części: stara i nowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz