niedziela, 7 października 2018

27/2018 Słowa Światłości, Brandon Sanderson (Archiwum Burzowego Światła tom II)


Świetliści Rycerze muszą znów powstać.
W końcu wypowiedziano starożytne przysięgi, spreny powracają. Ludzie szukają tego, co zostało utracone. Być może ta misja ich zniszczy.
 
Wiatrowy zagubił się w strzaskanej krainie i balansuje na granicy między zemstą a honorem. Tkaczka Światła, którą powoli pochłania przeszłość, poszukuje kłamstwa, którym musi się stać. Kowal Więzi, zrodzony z krwi i śmierci, teraz próbuje odbudować to, co zostało zniszczone. Badaczka, od której zależą losy dwóch ludów, zostaje zmuszona do dokonania wyboru między powolną śmiercią a straszliwą zdradą wszystkiego, w co wierzy. 
Najwyższy czas, by się przebudzili, nadchodzi bowiem Wieczna Burza.
I przybył Skrytobójca.
Opis z okładki książki. 
Słowa Światłości to drugi tom monumentalnego cyklu fantasy Archiwum Burzowego Światła. Z pierwszej części byłam bardzo zadowolona, czy tak samo było z drugą? I tak, i nie. Owszem, uważam ją za fantastyczną książkę i polecam wszystkim lubiącym fantasy, mam jednak parę zastrzeżeń. Nie są one jakoś specjalnie duże, bardziej to moje czepialstwo.

Przeczytałam tę prawie tysiącstronicową cegłę w trzy dni: pierwszy był rozgrzewką, nie doszłam nawet do setnej strony, drugi zakończyłam w okolicy jednej trzeciej książki, a ostatniego to już poszło, do samego końca. Zaczęłam późno, więc zarwałam trochę nocki, ale jakże było warto. Aż mi się przypomniały czasy licealne, kiedy często mówiłam sobie: jeszcze jeden rozdział, ten był krótki, więc jeszcze jeden, no, może dwa... i tak robiła się druga, trzecia w nocy☺️. Teraz już rzadko mi się to zdarza, właściwie był to drugi raz odkąd prowadzę bloga. Brandon Sanderson mistrzowsko planuje fabuły swoich powieści, potrafi rozmieścić akcenty tak, że mnie sposób się od nich oderwać. Co ciekawe, część wydarzeń można bardzo łatwo przewidzieć, niektóre są wręcz spoilerowane przez autora. Nijak nie przeszkadza to w czytaniu książki, ba, wręcz nie mogłam się doczekać ciągu dalszego, by móc przekonać się, czy ostatecznie wydarzenia będą toczyć się tak, jak to założyłam, czy może autor jednak mnie zaskoczy.. I jeszcze finał, nie zapominajmy o finale, który wręcz ocieka epickością. Bitwa, spektakularna katastrofa magiczno-naturalna oraz wspomagany przez Burzowe Światło pojedynek dwóch latających mistrzów oręża - gdyby chcieć to sfilmować, to trzeba mieć budżet i efekty specjalne na poziomie najnowszych Avengers co najmniej. Nie wiem, czy w kolejnych częściach da się to przebić, na pewno będzie ciężko o coś równie fantastycznego.

Po sukcesie Gry o tron da się zauważyć pewną tendencję w książkach fantasy (ale nie tylko), mianowicie jest to wrzucanie do fabuły śmiałych scen erotycznych bez względu na to, czy są one potrzebne, czy też może jednak nie. Na szczęście Sanderson nie poszedł tą drogą, bo przy magiczno-wojenno-apokaliptycznej tematyce byłyby one naprawdę zbędne. Tylko jeden z głównych bohaterów jest w związku. Są fragmenty sugerujące fizyczną bliskość, bardzo subtelne, nie wulgarne. Są też sprośne żarty, ale takie zabawne, nie żenujące. Generalnie erotyka jest przedstawiona w tej książce tak, jak lubię najbardziej.


Tak niby wyglądają Pancerze i Ostrza Odprysku. Nie kupuję tej wizji, dla mnie zawsze będą one czymś bardziej zaawansowanym technologicznie, nowocześniejszym w wyglądzie. Jak egzoszkielety z superwytrzymałych materiałów zasilane energią Burzowego Światła, bardziej jak pancerze bojowe kosmicznych marines niż takie większe i lepsze wersje zwykłych zbroi i mieczyków. Może oglądam za dużo space oper, ale własnie tak to widzę. 
W Słowach Światłości pojawiło się coś, czego trochę brakowało mi w Drodze Królów: humor. Scena, gdy Kaladin uczy się jazdy konnej, rozmowa o kupie na pierwszej randce czy niektóre pyskówki Shallan były bardzo zabawne. W pewnych momentach autor przesadzał, lecz myślę, że robił to celowo, aby rozwinąć relację między postaciami - tak było z wieloma wymianami zdań pomiędzy Shallan a Kaladinem.

Tak jak w poprzedniej części, tutaj także poznajemy wydarzenia z perspektywy czterech postaci, ale nie są to dokładnie ci sami bohaterowie. Nie ma Szetha (w całej powieści ten zabójca w bieli pojawia się właściwie dwa, trzy razy), na jego miejsce wskoczył młody Adolin Kholin, który był obecny w Drodze królów jako ważna postać drugoplanowa. Teraz dostał własne rozdziały i okazało się, że to bardzo miły młody człowiek. Polubiłam go bardziej niż Kaladina. Adolin wykazał się podjęciem jednej, bardzo ważnej decyzji, której nie był w stanie podjąć jego ojciec (chyba nawet nie pomyślał o takim rozwiązaniu). Podziwiam go za to i myślę, że chłopak daleko zajdzie.

Jego ojciec, Dalinar, przez większość książki próbuje zdobyć większe wpływy bawiąc się w politykę, jednak jako że lepszy z niego wojownik niż dyplomata, to średnio mu to wychodzi. I tak myślę, że całkiem dobrze mu poszło, chociaż jego główny wróg arcyksiążę Sedes (tak, nadal go tak czytam) nie wahał się przed stosowaniem chwytów poniżej pasa. Dalinar stara się jak może zrobić to, co nakazują mu jego wizje - czyli zjednoczyć  wszystkich by ocalić ludzkość. Nie wie jednak, że nie tylko on dostał takie zadanie. Ktoś także próbuje to zrobić, i ten ktoś też jest przekonany o wyjątkowości swojej misji. Sądzę, że pomiędzy tymi postaciami dojdzie do solidnej konfrontacji w którymś z nadchodzących tomów cyklu.

Jest też Kaladin, który przez całą książkę szuka swojego miejsca w obozie wojskowym Dalinara. Teoretycznie ma wszystko, o co walczył - dobrą pozycję dla siebie i swoich ludzi oraz poczucie bezpieczeństwa (względnie, no bo przecież są na wojnie). W poprzednim tomie dałby się za to pokroić, a teraz ciągle mu czegoś brakuje. Nie do końca pasuje mu towarzystwo zwykłych żołnierzy, a jasnookiej szlachcie nie potrafi zaufać i ciągle podejrzewa wysoko urodzonych o nieczyste intencje, nawet jeśli nie ma ku temu żadnych podstaw. Nie dziwię się jego paranoi na tym punkcie, w końcu chłopak dużo przeszedł i nie raz został zdradzony. Kaladin nie byłby sobą, gdyby nie zrobił jakiejś spektakularnej głupoty, na szczęście w tym tomie nie poniósł aż tak strasznych konsekwencji swojego nieprzemyślanego zachowania. Myślę, że autor ma listę rzeczy, które muszą wydarzyć się w każdym tomie Archiwum Burzowego Światła, są na niej co najmniej trzy punkty: widowiskowy pojedynek, epicka bitwa, Kaladin robiący coś totalnie głupiego. Podoba mi się, że w Słowach Światłości Kaladin przestaje być już takim Specjalnym Płatkiem Śniegu. Okazuje się, że więcej postaci może pochwalić się nadnaturalnymi mocami, wyjaśnia się tez trochę czym one są i skąd pochodzą. To ważny element budowy świata, który okazuje się jeszcze bardziej skomplikowany, niż początkowo przypuszczałam.


Ogólnie mam mały problem z ilustracjami w tej książce. Niby rysowała je Shallan, która jest przedstawiana jako przegenialna artystka, ale powiedzmy sobie szczerze, są one zaledwie dobre. Oczywiście chciałabym tak umieć, ale myślę, że kilka miesięcy ćwiczeń i dałabym radę narysować taką bestię jak powyżej. Od Shallan oczekuję czegoś więcej, w moim headcanonie jest geniuszem i tworzy naprawdę magiczne prace.
Została mi do omówienia ostatnia pierwszoplanowa postać, czyli Shallan. Niektórzy w swoich recenzjach tego cyklu twierdzili, że nie przepadają za tą bohaterką, a jej wątek ich nudzi. Ja tak nie mam, dla mnie Shallan jest spoko. Czasem za bardzo cwaniakuje, ale na ogół jest całkiem sympatyczna. Miała tu jednak moment, w którym mnie zirytowała - kiedy postanowiła się pobawić w oszustkę i konspiratorkę. Generalnie ten wątek służył jedynie bliższemu przedstawieniu pewnej tajnej grupy, która i tak pojawia się w innych momentach książki. Myślę, że dałoby się go wyciąć bez szkody dla fabuły. Mam też malutki problem z retrospekcjami wyjaśniającymi przeszłość Shallan. Nie są one ani złe, ani nudne, ani niepotrzebne, wręcz przeciwnie, bardzo dużo wnoszą do postrzegania tej postaci. Są tylko trochę mniej ciekawe niż bieżąca historia i nieco mnie denerwowały jako niewygodne spowolnienie akcji. Za to wszelkie interakcje Shallan i Adolina uważam za jedne z lepszych momentów Słów Światłości.


Przypadkowo znalazłam coś, co wygląda jak zapowiedź gry toczącej się w tym uniwersum. To na razie krótka gierka skupiająca się na jednej postaci, ale potwierdza moje przypuszczenia: ten cykl znakomicie nadaje się na podwaliny porządnej gry w stylu Wiedźmina III.
Poza tymi nieszczęsnymi spowalniaczami w postaci retrospekcji Shallan książka nie ma wad, a i ta niedogodność zniknie w drugim czytaniu, bo będę już wiedzieć, co wydarzy się dalej i przestanę się tak gorączkować. Słowa Światłości uderzają we właściwe struny mojej czytelniczej wrażliwości, mają pięknie wykreowany, ciekawy i oryginalny świat, i wciągającą fabułę o epickim rozmachu. Największym złotem są tu jednak bohaterowie, napisani tak, że nawet jeśli trochę ich nie lubimy (ja tam lubię wszystkich, przynajmniej na razie) albo nie pochwalamy ich zachowania (Kaladin, teraz patrzę na ciebie), to i tak dobrze rozumiemy, dlaczego postępują tak, a nie inaczej. Dodatkowo w drugim tomie pojawiło się więcej humoru - to kolejny plus. Moja ocena nie może być inna niż 5/5, a trzeci tom, czyli Dawca Przysięgi, będzie kolejną książką, za którą się zabiorę.


I na koniec Anakin, który z opóźnieniem, ale jednak łaskawie przybył na sesję zdjęciową i teraz patrzy z wyrzutem, bo jak śmiałam robić fotki jakiejś książce, a nie jemu?
Recenzja tomu pierwszego: Droga Królów.

4 komentarze:

  1. Monumentalność ma wiele zalet w sagach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tą książkę u siebie na półce i od dawna się do niej przymierzam. Mam nadzieję, że w ogóle uda mi się wziąć za tą serię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zakochana w tej serii. Ubolewałam kiedy trzeci tom podzielona na dwie części, bo pragnęłam poznać historie skrytą w trzecim tomie od razu, ale niestety musiałam pogodzić się z losem. Czekam na Twoją opinię o trzecim tomie. Może i ja w końcu wezmę się za napisanie recenzji o tej serii.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie ten podział na dwie części ma sens, bo wreszcie da się czytać komfortowo. Najgorsze, że te części nie wychodzą razem, tylko trzeba było czekać...

      Usuń