sobota, 31 sierpnia 2019

Nowe książki: sierpień 2019



W tym miesiącu u mnie bardzo komiksowo: mam komiks z Batmanem i biografię Stana Lee, chyba najbardziej znanego twórcy Marvela. DC i Marvel trochę się nie lubią, dlatego też postawiłam je na innych półkach, żeby się nie pogryzły :)

Książkę o Stanie Lee polecała mi koleżanka, zbierała też same dobre opinie w internecie, dlatego też cieszę się, że ją mam. A komiks o Batmanie to moja kolejna próba powrotu do tego medium. Jestem własnie w trakcie czytania moich wcześniejszych nabytków z cyklu Mroczna Wieża i jest nieźle. Zdecydowałam się na tego konkretnego Batmana ze względu na jego oprawę graficzną - ilustracje niezwykle mi się spodobały, zresztą wrzucam tu niżej przykładowe zdjęcia. Podobno fabułę też ma dobrą, to klasyczne starcie Batmana i Jokera. Dla takiej nowicjuszki jak ja to nawet lepiej.

Już sama okładka robi dobre wrażenie, taki poważny, posągowy Batman się na mnie gapi. Słynna jaskinia Batmana też wygląda tak, jak powinna; mrocznie i futurystycznie zarazem, a takim batmobilem mogłabym jeździć po mieście (tam, gdzie nie ma progów zwalniających oczywiście). Kobieta-Kot za to ma całkiem ciekawy kostium, jakby przed chwilą skończyła walkę z Wolverine'm :)



wtorek, 27 sierpnia 2019

19/2019 Wielkie Płaszcze, Sebastien de Castell (tomy I-II)

Król nie żyje, Wielkie Płaszcze rozwiązano, a Falcio val Mond i jego towarzysze Kest i Brasti skończyli jako straż przyboczna szlachcica, który na domiar złego nie chce im płacić. Ale mogło być gorzej – ich chlebodawca mógłby leżeć martwy, podczas gdy oni musieliby bezradnie patrzeć, jak zabójca podrzuca fałszywe dowody wikłające ich w morderstwo. Chwileczkę… Przecież to właśnie się zdarzyło! 
W najbardziej zepsutym mieście świata zawiązuje się spisek koronacyjny, a to oznacza, że wszystko, o co walczą Falcio, Kest i Brasti, może lec w gruzach. Jeśli tych trzech zechce przeciąć intrygę, ocalić niewinnych i wskrzesić Wielkie Płaszcze, będą musiały wystarczyć im rapiery w dłoniach i obszarpane skórzane odzienie. Dziś bowiem każdy arystokrata jest tyranem, każdy rycerz – bandytą, a jedyne, czemu można ufać, to ostrze zdrajcy.
Opis z okładki Ostrza zdrajcy
Pierwsze skojarzenie z tym cyklem to oczywiście Trzej muszkieterowie, i w sumie można powiedzieć, że jest ono częściowo trafne. Jest tu organizacja militarna działająca na rozkaz króla, która popada w nielaską, dużo pojedynków, walk i pościgów, a także (niestety) dość prosty świat, w którym przeważa czerń i biel, a na odcienie szarości zostało niewiele miejsca.

Czytając Wielkie Płaszcze porównywałam je sobie do Archiwum Burzowego Światła Sandersona i to porównanie wypadło dość słabo... Świat u Sandersona jest o wiele bardziej realistyczny, żyje i ma wpływ na zachowanie postaci. Tutaj nie dość, że mamy do czynienia z generycznym światem fantasy opartym na XVII wieku, to jeszcze czuć w nim fałsz, jakby był tylko kartonową dekoracją. Zwłaszcza w pierwszym tomie pojawiły mi się jakieś zgrzyty, nie do końca potrafię je nazwać, ale czuję, że coś poszło nie tak.

Większość postaci to chodzące symbole składające się z kilku cech, ale to akurat jakoś specjalnie mi nie przeszkadza. Najgorsze jest to, że gra ciągle toczy się o wysoką stawkę, ciągle jest tragicznie i patetycznie, odważnie i honorowo. Lubię patos, ale nie w takiej ilości. Brakuje wentylu bezpieczeństwa, luźniejszych wątków, dzięki którym chociaż na chwilę zelżeje napięcie. Niby jeden z głównych bohaterów jest śmieszkiem i często żartuje (głównie o zabijaniu rycerzy), ale ten humor do mnie nie trafia, więc nie spełnia swej roli.

Poza tym książki są całkiem spoko. Czytałam je szybko i że sporym zainteresowaniem (chociaż wiadomo było, że nikt z pierwszego planu nie zginie, nieważne ile razy znajdzie się w niebezpieczeństwie). Świat może  nie jest specjalnie oryginalny, ale ma ciekawe elementy: świętych i bogów, którzy czynnie biorą udział w wydarzeniach. Pojawia się też magia, na razie bliżej nie sprecyzowana, oraz wielki koń, czyli fantastyczne stworzenie większe i wytrzymalsze od zwykłych rumaków, dodatkowo obdarzone inteligencją. Sama fabuła jest ok. Trzech członków królewskiej organizacji rozpaczliwie próbuje zachować resztki starych praw, chociaż króla już dawno nie ma, a świat poszedł naprzód, i to bynajmniej nie w dobrym kierunku. Sytuacja jest niewesoła, ale za chwilę może zrobić się jeszcze gorzej, do czego Wielkie Płaszcze postarają się nie dopuścić. Do końca serii zostały jeszcze dwa tomy i jestem szczerze ciekawa jak całość się zakończy.

Ilustracje na okładkach książek wprowadzają czytelnika w błąd. Te powiewające peleryny wyglądają imponująco, ale książkowe płaszcze absolutnie takie nie są. To długie skórzane kurtki dodatkowo wzmocnione kościanymi płytkami z mnóstwem wewnętrznych kieszeni na użyteczne pierdoły. Czemu nie dało się zrobić ilustracji z czymś takim - nie wiem. Przecież też wyglądałyby dobrze. Cóż, oryginalne wydanie ma te same okładki, więc to nie nasze wydawnictwo tak zaszalało. Jednak literówki i błędy ortograficzne to już wyłączna zasługa wydawnictwa Insignis. Zwykle staram się nie zwracać uwagi na drobne potknięcia, bo mogą zdarzyć się każdemu, ale tutaj błędy naprawdę ostro dawały po oczach.

Ostrze zdrajcy i Cień rycerza zasługują w mojej opinii na 4/5. Może nieco na wyrost i na zachętę, ale widzę tendencję zwyżkową. Drugi tom jest lepszy od pierwszego, wreszcie pojawiły się postaci o bardziej skomplikowanej motywacji i niejednoznacznej moralności. Mam dobre przeczucia co do kontynuacji, na tyle dobre, że postanowiłam dokupić przy najbliższej okazji pozostałe dwie części cyklu  i się z nimi zapoznać.

środa, 21 sierpnia 2019

18/2019 Nikt, Magdalena Kozak (Wampiry w ABW tom III)


Czasami trzeba po prostu być NIKIM, by coś znaczyć. 
Dla Vespera nie ma już miejsca ani pośród nocarzy, ani renegatów. Zasady rządzące światem wampirów runęły w obliczu nowego zagrożenia. Ludzkość otwiera oczy...  
W starciu z ogarniętymi religijnym szałem watykańskimi, nocarze są bezradni. Nie potrafią zabijać ludzi. Jedyny ratunek w renegatach i ich przerażającym instynkcie drapieżców. Ale nie! Ciemna strona Nocy nie rozmawia z Jasną! Krwawe akcje jednostek specjalnych to początek rozpaczliwej walki o przetrwanie.  
Dawni towarzysze broni przeklęli Vespera. Jednak nawet na dnie rozpaczy, pośrodku morza nienawiści i w bagnie pogardy może zakiełkować ziarno nadziei. Koniec może być także początkiem... 
Opis z lubimyczytac.pl
Po roku przerwy powróciłam do tej polskiej serii o wampirach, która dała mi wiele radości. Ten tom miał być pierwotnie zakończeniem trylogii, ale autorka postanowiła dopisać jeszcze czwarty, który też oczywiście przeczytam. Niestety Nikt nie dorównał poziomem poprzednim częściom, ale nie było tragedii. Mam jednak wrażenie, że tak historia lepiej sprawdziłaby się jako dylogia  - zakończenie trzeciej części byłoby wtedy epilogiem.

Mama wrażenie, że autorka miała mocny pomysł właśnie na samo zakończenie, ale tak średnio wiedziała czym wypełnić resztę książki, więc fabuła nie jest płynna, a Vesper użala się nad sobą o wiele za długo - aczkolwiek i tak było to zabawne. Finał książki jest mega przewidywalny, ale pasuje idealnie. Mam wrażenie, że jakikolwiek inny wybór fabularny byłby bez sensu. Główne starcie zbrojne też wywołało kilka uwag krytycznych. Walka na wydmach z użyciem magii nie wyszła aż tak fajnie, Magdalena Kozak zdecydowanie lepiej radziła sobie z opisywaniem zwykłych strzelanin w industrialnych lokacjach.

Ale największą wadą powieści jest to, jak zostały w niej potraktowane postaci kobiece (wszystkie dwie, normalnie oszałamiająca liczba). Obie są tu płaczącymi mamejami uwikłanymi w wątki miłosne, które nie mają żadnego znaczenia dla fabuły i spokojnie można byłoby je wyciąć. I co najgorsze - za jedną z pań decyzję odnośnie wyboru partnera podejmuje główny bohater, bo przecież on wie lepiej, co będzie dla niej najlepsze - jakże ja nienawidzę tego typu rozwiązań fabularnych.

Z tych względów Nikt dostanie ode mnie 3/5, czyli o jeden punkt mniej niż poprzednie części. Było lekko i zabawnie, ale bez mięsistej fabuły, która wypełniłaby te ponad trzysta stron. Nie skreślam jednak serii, bo mało jest ciekawych rzeczy o wampirach, a po polsku to już w ogóle, więc kiedyś na pewno przeczytam tom czwarty.

Recenzja tomu I - Nocarz
Recenzja tomu II - Renegat

niedziela, 11 sierpnia 2019

17/2019 Jeszcze może załopotać, Robert M. Wegner


Pisałam kiedyś, że gdyby Robert Wegner napisał coś o młodym Laskolnyku, to czytałabym to jak szalona. W tym roku Gwiazdka nadeszła wcześniej: dostałam opowiadanie nie tylko o młodym generale Laskolnyku, ale też o młodym cesarzu Kreganie, i o bohaterskiej obronie Meekhanu przed najazdem Ojca Wojny.

To nie będzie obiektywna recenzja, lecz raczej pisk podekscytowanej fanki, którą oczywiście jestem. Co mi się podobało? Wszystko. Charyzmatyczne postaci, piękne lokacje, opisy walk działające na wyobraźnię, elementy dramatyczne, patetyczne i komediowe. Są spiski, upadki, improwizacje i szczęśliwe zbiegi okoliczności. Trochę szkoda, że wiedziałam jak to wszystko się zakończy, więc odpadł element zaskoczenia, ale i tak było super. Zazdroszczę osobom, dla których będzie to pierwszy kontakt z tym uniwersum, na pewno odbiorą to opowiadanie nieco inaczej.

Jeszcze może załopotać pod względem konstrukcji jest nieco podobne do sceny uznawanej przez wielu za najlepszy opis batalistyczny polskiej literatury fantasy, czyli do bitwy pod Brenną z Sagi o wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego. Tutaj również mamy do czynienia z narracją z punktu widzenia różnych osób, od szeregowego żołnierza do samego cesarza, oraz ze zmianą planów czasowych - wspomniany żołnierz spisuje relację z bitwy o Meekhan będąc w podeszłym wieku. Wegner jednak stawia na większą prostotę: narratorów jest mniej, styl jest jednolity, a plany czasowe tylko dwa. To w końcu tylko opowiadanie, nie potrzebuje nie wiadomo jakich fajerwerków. Jedyne, czego mi brakowało, to odrobina narracji z punktu widzenia najeźdźców; są tylko zdehumanizowanym wrogiem, dzikusami, których trzeba zlikwidować, i tyle. A bardzo chętnie przeczytałabym o momencie, w którym Ojciec Wojny Yawenyr orientuje się, że cesarz Kregan nie jest głupim gówniarzem, którego można zlekceważyć i ot, tak podbić jego państwo. 

W trakcie czytania totalnie miałam w głowie wizualizację tej historii, która tak w ogóle świetnie nadawałoby się na film, Dajcie mi tak ze sto milionów dolarów, a go nakręcę :) Robert Wegner nie jest może w ścisłej czołówce polskich pisarzy (według mnie oczywiście), ale i tak jego styl pozwala wyobraźni wejść na najwyższe obroty. Jest bardzo dobry w tym, co robi, więc absolutnie nie zdziwiła mnie Nagroda Zajdla, którą dostał dosłownie chwilę temu ze Każde martwe marzenie, zresztą bynajmniej nie była to pierwsza nagroda w jego karierze. Wszystkie te wyróżnienia uważam za jak najbardziej zasłużone.   

Oczywiście nie mogę ocenić Jeszcze może załopotać niżej niż 5/5, jaka byłaby wtedy ze mnie psychofanka :) Chciałabym dostawać więcej takich niespodziewanych, lecz jakże udanych prezentów, zarówno z meekhańskiego uniwersum, jak i może czegoś nowego, co zauroczy mnie równie mocno. 

Opowiadanie można legalnie i darmowo pobrać ze strony wydawnictwa klikając tutaj.

Moje recenzje tomów I-IV: stara i nowa.
Recenzja tomu piątego Każde martwe marzenie

czwartek, 8 sierpnia 2019

16/2019 Top Gear od środka czyli And on That Bombshell, Richard Porter


Przez 13 lat, 22 sezony i 175 odcinków Richard Porter pracował jako scenarzysta Top Gear; to on współtworzył scenariusz tego najlepszego programu motoryzacyjnego na świecie, od niewyemitowanego nigdy odcinka pilotowego po ostatni topgearowy występ Jeremy’ego Clarksona, Richarda Hammonda i Jamesa Maya w maju 2015 roku. 
W tym czasie – niszcząc samochody, wywołując incydenty dyplomatyczne, podpalając przyczepy kempingowe i mało nie pozbawiając życia jednego z prezenterów – ekipa Top Gear z rosnącym niedowierzaniem obserwowała, jak jej program z niepozornego, niszowego show BBC2 dla maniaków motoryzacji staje się globalnym, znanym w każdym zakątku świata telewizyjnym fenomenem.
Opis ze skrzydełka okładki książki. 
Lubiłam Top Gear i często oglądałam go z mamą. Nie miałam jeszcze wtedy prawa jazdy, a motoryzacja nigdy nie znajdowała się w głównym kręgu moich zainteresowań, nie przeszkadzało mi to jednak znakomicie się przy nim bawić. Barwne osobowości prowadzących i specyficzny brytyjski humor sprawiły, że Top Gear był programem raczej rozrywkowym niż motoryzacyjnym, i oprócz mnie pokochały go miliony widzów na całym świecie.

Autor książki był scenarzystą programu przez ponad 12 lat, więc absolutnie nie można mu zarzucić braku kompetencji do stworzenia tego typu pozycji. Spędził mnóstwo czasu z ekipą przygotowując i kręcąc kolejne odcinki. Top Gear od środka składa się z króciutkich rozdziałów, a każdy z nich porusza odmienne zagadnienie. Na szczęście zostały ułożone mniej-więcej chronologicznie, więc książka nie sprawia wrażenia chaotycznej. Na początku Richard Porter opowiada o sobie i o tym, jak w ogóle dostał się do programu, potem wspomina o starym, klasycznym Top Gear i o jego reaktywacji w nowocześniejszym wydaniu. Dalej mówi o tych wszystkich ciekawostkach, o których właśnie miałam nadzieję dowiedzieć się z jego książki: jak wygląda biuro Top Gear, jak powstawały odcinki, jak to było ze Stigiem, jacy naprawdę są prowadzący program, jacy goście zapraszani na przejażdżkę samochodem za rozsądną cenę byli najsympatyczniejsi. No i przede wszystkim: ile w Top Gear było scenariusza.

Richard Hammond, Jeremy Clarkson i James May - to właśnie dzięki nim Top Gear odniósł taki sukces. W książce jest kilka wklejek z kolorowymi zdjęciami, co oczywiście jest fajnym dodatkiem. Niestety papier, na którym je wydrukowano, nie jest najlepszej jakości. Najczęściej wydawnictwa używają błyszczącego kredowego, tu zdecydowano się na zwykły chropowaty.
Prezenterzy programu często sprawiali wrażenie wyluzowanych kumpli przerzucającymi się żartami i złośliwościami, co nadawało całemu Top Gear luźny ton - a tak przecież nie wyglądają poważne programy sztywno trzymające się scenariusza. Taki efekt zapewniły profesjonalizm Richarda, Jamesa i Jeremy'ego, faktyczne koleżeństwo łączące ich i całą ekipę, oraz dobry scenariusz. Bo raz próbowano nakręcić bardzo spontaniczny odcinek pilotażowy. Efektem tego była płyta z nagraniem przechowywana w sejfie, by nikt nie zobaczył tej żenady. Oczywiście w Top Gear pojawiają się materiały sprawiające wrażenie trochę sztucznych i nakręconych na siłę, Richard Porter absolutnie tego nie neguje. Działo się tak dlatego, że czasem coś wygląda dobrze na papierze, ale po nakręceniu efekt jest kiepski, ewentualnie po prostu wymyślił coś słabego, co wtedy wydawało mu się niemalże genialne.

Myślę jednak, że cała ekipa Top Gear odwaliła kawał dobrej roboty, bo większość odcinków oglądało mi się świetnie. Richard Porter sprawdził się i jako scenarzysta, i jako autor tej książki. Czuć w niej ten specyficzny Top Gearowy humor i lekkość. Mam wrażenie, że została ona specjalnie napisana w taki sposób, żeby spodobała się też osobom, które zwykle nie czytają książek, a dostały ją w prezencie albo trafiły na nią przypadkiem. Rozdziały są krótkie i od razu wciągają jakąś ciekawostką czy zabawnym sformułowaniem. Nie wymaga dużego skupienia, można ją sobie podczytywać przed snem czy w tak zwanym międzyczasie (ja czytałam ją przez kilka dni do śniadania i dlatego teraz mam na okładce mnóstwo tłustych odcisków palców). Litery i interlinie są spore, co ułatwia i przyspiesza czytanie. Mimo niewątpliwej błyskotliwości i inteligencji autora czuję opór przed nazwaniem go pisarzem. Mam wrażenie, że nie jest to prawdziwa książka, a raczej zbiór felietonów albo tekstów pisanych na bloga. Oczywiście nie oznacza to, że są złe, tylko po prostu takie... mało literackie. Albo po prostu to ze mną jest coś nie tak. Z tego względu moja ocena Top Gear od środka to 4/5, ale serdecznie ją polecam.

Bardzo mi szkoda, że program skończył się w atmosferze skandalu (dla niezorientowanych przypomnę: po zakończeniu prac na planie nietrzeźwy Jeremy Clarkson uderzył w twarz producenta). Byłam w szoku, kiedy się o tym dowiedziałam. Owszem, Jeremy odwalał wcześniej różne dziwne rzeczy, jednak to było już przegięcie. Doskonale rozumiem rozgoryczenie ekipy: przez trzynaście lat zżyli się ze sobą lepiej niż niejedna rodzina, nic dziwnego więc, że poczuli się zdradzeni. Decyzja o zakończeniu programu była może i radykalna, lecz w mojej ocenie jedyna słuszna. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, a przecież nikt nie zabierze nam naszych ulubionych odcinków, jak i również tej książki, która będzie ich świetnym uzupełnieniem.

PS muszę to z siebie wyrzucić, bo mam wrażenie, że bez tego ta recenzja nie będzie kompletna: moim ulubionym prowadzącym jest James May, a ulubionym materiałem ten, w którym próbowano zniszczyć Toyotę Hilux, na szczęście bezskutecznie. Od tamtej pory marzę o takim samochodzie, koniecznie czerwonym. Nie wiem po co mi pick-up w mieście, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami...

czwartek, 1 sierpnia 2019

Nowe książki: lipiec 2019


Lipiec był bardzo owocny pod względem zakupów książkowych. Udało mi się trafić na kilka prawdziwych okazji, wobec których nie mogłam przejść obojętnie. Wystarczy powiedzieć, że za całą stertę książek widocznych na zdjęciu powyżej zapłaciłam mniej niż sto złotych.


Co można przywieźć z wakacyjnej wycieczki? Oczywiście książki. Jeśli będziecie kiedyś w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, to oprócz tych wszystkich cudownych miejsc warto również odwiedzić pewien biały namiot z książkami (stoi on przy ulicy, którą idzie się z rynku do przystani statków wycieczkowych nad Wisłą). Wygrzebałam tam trzy książki z wydawnictwa Rebis. Czerwień to pierwszy tom militarnej space opery, którą już od pewnego czasu mieliśmy z mężem na oku. Jeśli się nam spodoba, będziemy szukać kolejnych tomów. Światło cieni to też space opera, tym razem polskiego autora, ale również o niej słyszeliśmy. Trzecia pozycja, Smocze koncerze, jest dla odmiany alternatywną historią rozgrywającą się w XVII wieku z atakiem kosmitów w tle - zapowiada się interesująco.


A to jest dylogia, na którą czaiłam się od dłuższego czasu, ale wysoka cena nie pozwalała mi na kupno. Kiedy zobaczyłam je w koszu z tanimi książkami, autentycznie zaczęłam piszczeć. To fantasy przesiąknięte dalekowschodnim klimatem jakiś czas temu przetoczyło się przez blogosferę zbierając pozytywne recenzje. Myślę, że jest to coś w moim guście i będę zadowolona z lektury. No i te piękne czerwone i czarne brzegi kartek...


No i standardowo jest też coś z Uczty Wyobraźni :) I standardowo nie znam ani autorki, ani nie słyszałam nic o tym konkretnym tytule, ale ufam wydawnictwu. Zwłaszcza, że ostatnio przeczytałam pierwszą  swoją książkę z tej serii, i okazało się, że była to bardzo udana pozycja.


Na samym końcu 2/3 trylogii Pierwsze prawo, którą już czytałam. Niedawno wyszło nowe wydanie w twardej oprawie, ale to też jest niczego sobie. Pierwszego tomu nie mam, ale chciałabym go dokupić, więc jeśli ktoś z was ma go na sprzedaż w tym konkretnym wydaniu, to niech śmiało napisze o tym w komentarzu, dogadamy się.