piątek, 30 listopada 2018

Nowe książki: listopad 2018


W tym miesiącu było kosmicznie: kupiłam sobie książkę o kosmosie, jaki mamy, i o kosmosie, jakiego oczekujemy :) Książka Hawkinga to klasyka astrofizycznej literatury popularnonaukowej, więc chętnie ją kupiłam. Album o uniwersum gry Halo wzięłam przy okazji, przypadkiem, bo spodobały mi się ilustracje i wydanie. Samej gry nie znam, próbowałam oglądać serial na jej podstawie, ale usnęłam na odcinku pilotowym. Myślę jednak, że taki piękny album może zachęcić mnie do bliższego poznania tego świata.  Ilustracje robił ktoś bardzo utalentowany, co dobrze widać choćby na zdjęciu poniżej.


Kupiłam też nową kolorowankę z bardziej realistycznymi obrazkami. Mam już trochę dość swojej starej kolorowanki antystresowej, w której większość ilustracji to abstrakcja i mam problem jak właściwie je pokolorować. Ta jest zdecydowanie prostsza i przyjemniejsza, a zimowy klimat akurat jest na czasie.

 

A teraz dwie książki, które nie są nowe, ale dopiero teraz przywiozłam je z domu rodzinnego, bo chcę je przeczytać jeszcze raz. W sumie przejrzałam na strychu karton ze swoimi rzeczami (to się własnie dzieje z dobytkiem, który zostawicie po przeprowadzce) i jest tam jeszcze wiele książek, które chciałabym jeszcze sobie przywieźć, no ale nie wszystko na raz.

Utopia nad Wisłą to popularnonaukowe opracowanie dziejów PRL-u. No, może bardziej naukowopopularne, ale książkę czyta się dobrze, jest przystępnie napisana i ładnie porządkuje wiedzę o tej epoce. Oprócz faktów ma też mnóstwo kultowych zdjęć, fragmenty poezji, artykułów prasowych, przemówień, reprodukcje obrazów - czyli wszystko to, co czyni historyczna książkę jeszcze ciekawszą.


 

Przywiozłam też klasyczną powieść Komu bije dzwon w paskudnym dwutomowym wydaniu z 1973 roku. Czytałam ją już, ale tak dawno temu, że nie za wiele pamiętam, oprócz tego, że bardzo mi się podobała, a jej akcja toczy się w trakcie hiszpańskiej wojny domowej. Chętnie ją sobie odświeżę.


I na sam koniec zdjęcie wszystkich nowości z listopada:

poniedziałek, 26 listopada 2018

30/2018 Nowicjuszka, Trudi Canavan (Trylogia Czarnego Maga tom II)


Imardin to miasto ponurych intryg i niebezpiecznej polityki, gdzie władzę sprawują ci, którzy obdarzeni są magią. W ten ustalony porządek wtargnęła uboga dziewczyna o niezwykłym talencie magicznym. Odkąd wstąpiła do Gildii Magów, jej życie zmieniło się nieodwracalnie - na lepsze czy gorsze? Sonea wiedziała, że nauka w Gildii Magów nie będzie łatwa, ale nie przewidziała niechęci, jakiej dozna...
Opis fabuły z lubimyczytac.pl 
Nie pamiętam kiedy ostatnio aż tak się wynudziłam czytając książkę. 3/4 Nowicjuszki spokojnie można byłoby skompresować do kilku rozdziałów, a i tak nic by nas nie ominęło. Fabułę można streścić w dosłownie kilku zdaniach: Dannyl podróżuje śladami Akkarina, który wiele lat temu szukał wiedzy w dziwnych miejscach, rozmyśla nad własną seksualnością i w końcu odkrywa, że jednak jest gejem. Sonea uczy się, próbuje unikać prześladujących ją uczniów i Akkarina, który napawa ją przerażeniem. I to w sumie tyle, inne postaci dostały bardzo mało czasu antenowego.

Szkoda, że autorka nie przedstawiła niektórych wydarzeń z punktu widzenia Akkarina, bo jest on zdecydowanie najciekawszą postacią. Niestety Wielki Mistrz prawie nie rozmawia z innymi, on tylko rozkazuje, a później dziwi się, że ludzie się go boją i uważają za mordercę. Zapewne w następnej części okaże się, że Akkarin jest tym dobrym, który używa zakazanej magii krwi tylko dlatego, że wrogowie (dotąd tylko zasugerowani) się nią posługują i bez niej nie miałby szans na wygraną.

Szkoda też, że szkolne życie Sonei poznajemy niemal wyłącznie pod kątem walki z prześladującą ją grupą uczniów. Zabrakło mi opisów samej magii, na które bardzo liczyłam. W sumie dowiedziałam się tylko jak magowie stawiają tarcze i atakują przeciwnika. Mało, strasznie mało. Za to opisów Sonei przemykającej się po tajnych korytarzach Gildii tak, aby nie spotkać Regina i jego kumpli chcących spuścić jej konkretny wpierdziel jest na pęczki. 

Coś zaczyna się dziać dopiero w samej końcówce, którą czytało mi się dobrze, bo przecież ogólnie ta książka nie jest tragiczna ani źle napisana. Wątek pojedynku uratował jednak Nowicjuszkę przed niską oceną, bo czego jak czego, ale nudy w fantastyce wyjątkowo nie cierpię. Dam 3/5, ale to taka słaba trója na szynach. Fabularnie jest to przeciętna opowieść, o której nie mam nawet zbyt wiele do powiedzenia. Myślę, że gdzieś w necie krąży mnóstwo fanfików do Gildii Magów, które są bardziej porywające, a może po prostu zwyczajnie lepsze od oryginału. Mimo braku zalet będę czytać dalej - bo magia, a magię lubię zawsze.

czwartek, 15 listopada 2018

29/2018 Igrzyska śmierci, Suzanne Collins (trylogia)

Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez 12 dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania sobie upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Głodowych Igrzyskach, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję.
Fragment opisu z okładki książki. 
Zapewne znakomita większość z was zna już tę trylogię, czy to w wersji książkowej, czy w postaci hollywoodzkiej ekranizacji. Ja z Igrzyskami śmierci zapoznałam się dość dawno, bo tuż przed tym, jak zapowiedziano pierwszy film - lubiłam je zanim stały się modne :) Cokolwiek by o nich nie sądzić, nie da się zaprzeczyć, iż jest to światowy bestseller, który zapoczątkował pewien trend w literaturze i do dziś jest jego niedoścignionym wzorem. Według mnie to całkiem duże osiągnięcie.

Nie będę opisywać fabuły, bo to trochę mija się z celem przy tak znanym utworze. Jeśli ktoś naprawdę nie wie, o co chodzi w Igrzyskach śmierci, to zapraszam do zapoznania się chociażby z opisami poszczególnych tomów od wydawnictwa (oczywiście najlepiej byłoby po prostu przeczytać książki). Ja skupię się na pewnych odczuciach i przemyśleniach, które naszły mnie po powtórnej lekturze.

Przede wszystkim rzuciła mi się w oczy duża rozbieżność w wydźwięku książek i filmów. Wiadomo, że ekranizacja to odrębne dzieło i niczego nie da się przełożyć na język filmu w skali 1:1, ale tutaj różnica w klimacie historii jest znaczna. Film wydał mi się mniej ponury, mniej dołujący niż książka, która na końcu jest wręcz depresyjna. W książce Katniss naprawdę przeżywa traumę i bardzo długo się po niej podnosi, na ekranie aż tak tego nie widać. Generalnie filmy całkiem mi się podobały, jednakże uważam, że podzielenie trzeciej części na pół było błędem. Przez to została zaburzona konstrukcja fabularna, wszystkie mocniejsze akcenty znalazły się w drugiej części a pierwsza jest nieco nudnawa. Ale cóż, kasa się zgadza, wytwórnia filmowa była zadowolona. 

Wspominałam już, że Igrzyska śmierci stały się wzorem dla wszystkich kolejnych młodzieżowych dystopii. Żadna z wydawanych później niemalże taśmowo pozycji z tego gatunku im nie dorównała. Najbliżej była chyba Niezgodna, ale to już nie był ten sam poziom popularności. Do sukcesu Igrzysk przyczyniła się oryginalna tematyka i poważniejsze motywy pojawiające się w fabule. Bo książek o nastolatce uwikłanej w trójkąt miłosny jest na pęczki, ale takich, w których oprócz tego porusza się jeszcze w przystępny sposób zagadnienia związane z biedą, wojną, polityką, mediami i propagandą raczej się nie spotyka. Dzięki temu Igrzyska nabrały głębi i mam nadzieję, że skłoniły do refleksji przynajmniej część czytelników. Bo przecież autorka nie wzięła opisywanych mechanizmów znikąd: takie rzeczy dzieją się w naszej rzeczywistości.

Nie sposób przeoczyć wszystkich nawiązań do starożytnego Rzymu powrzucanych do całej trylogii. Państwo, w którym rozgrywa się akcja, to Panem, co jest parafrazą powiedzenia panem et circenses, czyli chleba i igrzysk - był to okrzyk wznoszony przez rzymskie pospólstwo domagające się od władz jedzenia i rozrywki. Igrzysk jest tu aż nadto, ale chleba niektórym bohaterom często brakuje. Stolica nazywa się Kapitol, co jest również jasnym odniesieniem, a większość jej mieszkańców nosi łacińskie imiona. Czyżby autorka chciała tym przypomnieć jak skończyło Cesarstwo Rzymskie, i że każde imperium czeka upadek? Myślę, że o to właśnie o to jej chodziło.

Teraz widzę jedną sporą wadę Igrzysk śmierci, a jest nią prowadzenie narracji wyłącznie z punktu widzenia Katniss. Pamiętam, że jest ona nastolatką, potrafię więc przymknąć oko na jej niektóre zachowania i przemyślenia typowe dla jej wieku, ale szkoda, że narrator czasem się od niej nie odkleja i nie przedstawia nam innych postaci. Chętnie przeczytałabym kilka rozdziałów prezydenta Snowa, Gale'a czy Prim.

Oceniam Igrzyska śmierci na 4/5. Są dobrą trylogią, wartą polecenia, lecz niewiele brakuje, by były jeszcze lepsze. Trochę więcej wątków, szersze spojrzenie na świat przedstawiony... Szkoda, że autorka zdecydowała się na prostszą formę z narracją pierwszoosobową. Jednak i tak czyta się je dobrze, młodszego czytelnika mogą wciągnąć i zmusić do refleksji, a ja pewnie przeczytam je kiedyś trzeci raz.