niedziela, 26 kwietnia 2020

11/2020 Nomen omen, Marta Kisiel (Cykl wrocławski tom II)


Salomea Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie. Gdy okazuje się, że jej stancja przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, prowadzona jest przez siostry w dość podeszłym wieku i papugę, a w telefonie słychać głosy, Salka zaczyna zastanawiać się, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się młodszego brata jedynie komplikuje i tak niełatwą już sytuację – zwłaszcza, gdy pewnego dnia próbuje utopić siostrę w Odrze...
Opis fabuły: lubimyczytac.pl 
Zdążyłam już połapać się, że mimo tylko trzech pozycji ów tak zwany Cykl wrocławski z cyklem nie ma za wiele wspólnego. Trójka to kontynuacja jedynki, natomiast dwójka jest spin-offem powiązanym z jedynką zaledwie dwoma postaciami i miejscem akcji. Ale któż by się przejmował takimi zawiłościami, skoro są to książki przyjemne w odbiorze i po prostu interesujące.

Nomen omen jest podobny do Toni pod pewnymi względami, podobnie też go oceniam. Może tam odrobinkę bardziej podobała mi się fabuła, a tu postaci, ale to niewielkie różnice. Klimat obu książek jest właściwie taki sam. Tam były podróże w czasie, tutaj nieboszczyk, który nie chce pozostać martwy, oba te nadprzyrodzone wątki autorka osadziła w pięknym Wrocławiu i przyprawiła trudną historią tego miasta, zwłaszcza z okresu drugiej wojny światowej. Są też dramy rodzinne, tajemnice sprzed lat, fajne wątki miłosne (czyli takie nie za bardzo dominujące fabułę) i humor. Tutaj propsy dla Marty Kisiel za żart z Hiszpańską Inkwizycją.

Przed chwilą napisałam, że fabuła w tej książce była gorsza niż w Toni, ale w sumie nie jest to do końca prawda. Pod względem konstrukcji i łączenia wątków tutaj było lepiej, nie mam też żadnych zastrzeżeń co do finału. Ale jednak podróże w czasie zawsze wygrają u mnie z upiorami powstającymi z grobów, więc naprawdę bardzo subiektywnie większe wrażenie zrobiła na mnie Toń. No i tam mieliśmy Ramzesa, jak dotąd moją ulubioną postać tego uniwersum. Żałowałam, że nie pojawił się w Nomen omen, nawet gdzieś na trzecim planie albo w jednej scenie, a były ku temu sposobności. Gdyby w pewnym momencie ktoś po niego zadzwonił, to byłoby to całkowicie uzasadnione fabularnie. 

Wydaje się więc, że Marta Kisiel jest solidną pisarką, która nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jej fantastyka to nie jest typ, który lubię najbardziej, ale i tak dobrze się przy niej bawię. Nomen omen zasługuje zdecydowanie na 4/5. Następny w kolejności Płacz już na mnie czeka, a potem kto wie, może zapoznam się też z innymi książkami jej autorstwa. 

Recenzja pierwszego tomu: Toń

niedziela, 19 kwietnia 2020

10/2020 90 najważniejszych książek dla ludzi, którzy nie mają czasu czytać, Henrik Lange

90 książek, a każda dowcipnie streszczona w formie komiksu w 4 zabawnych kadrach. Nie przeczytałeś wszystkich książek, jakie "powinien znać każdy kulturalny człowiek"? Wystarczy pół godziny w autobusie i kanon literatury powszechnej masz w małym palcu :-) 
Opis z okładki książki.
Opis tej książki kłamie. Miało być dowcipnie, a nie było. A ja przecież tylko dlatego ją kupiłam, żeby się pośmiać. No i jeszcze dlatego, że była tania. Niestety teraz nawet żałuję tych pięciu złotych, mogłam je wydać na coś innego, a książkę przejrzeć w sklepie. 

Myślę, że autor miał dobry pomysł, i przy paru streszczeniach nawet wyszło mu coś zabawnego. Najbardziej trafiły do mnie te komiksy, w których nawiązał do ekranizacji omawianych książek, ewentualnie do innych pisarzy. Jednak zdecydowana większość nie ma polotu, jakby wena się skończyła i musiał wymyślić coś na siłę. Czasem wyraźnie widać, że formuła trzech komiksowych okienek się nie sprawdziła, bo żart rozciągnięty na więcej kadrów zadziałałby lepiej. Tak, w opisie jest mowa o czterech kadrach, ale pierwszym jest zawsze tytuł, więc się nie liczy. Gdyby pan Lange publikował swoje komiksiki gdzieś w necie, niekoniecznie regularnie, a tylko wtedy, gdy naprawdę wymyśli coś zabawnego, no i przestał trzymać się zasady trzech kadrów, to wyszłoby to o wiele lepiej. Po paru latach mógłby nawet zabrać najlepsze i wydać je jako książkę.


A to chyba mój ulubiony komiks z tej książki, Rambo.

Nie mam nic do wyboru prezentowanych tu książek, bo większość z nich jest uznanymi klasykami. Znalazło się tu parę pozycji, o których wcześniej nie słyszałam. Zrobiłam szybki research w necie i okazało się, że są to książki znane przede wszystkim w USA i Wielkiej Brytanii, myślę więc, że autor przygotował to małe kompendium głównie dla anglosaskich odbiorców, Nic nie stoi na przeszkodzie, by potraktować zaprezentowane tu książki jak listę pozycji, które warto przeczytać.

Za nietrafiony humor dam temu czemuś 2/5 i nie polecę nikomu, chociaż widziałam na lubimyczytac.pl pozytywne recenzje. Jakim cudem komuś się to spodobało na tyle, by dać siedem, czy nawet dziewięć na dziesięć? Nie wiem, ale na szczęście ludzie mają różne gusta.

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

9/2020 Bursztynowa luneta, Philip Pullman (Mroczne materie tom III)

Will i Lyra, których losy splotły się nierozerwalnie za sprawą sił drzemiących w innych światach, zostali gwałtownie rozdzieleni. Muszą się teraz odnaleźć, bo czeka ich nie tylko najstraszniejsza ze wszystkich wojen, lecz także podróż do mrocznej krainy, z której nikt nigdy nie wrócił.
Opis z okładki książki. 
I to już, cała trylogia Mroczne materie za mną. Nowe wydanie wygląda przepięknie i jest dobrej jakości - twarda oprawa jest zawsze najlepszą opcją. Nawet nowe tłumaczenie drażniło mnie tylko w pierwszym tomie, później się przyzwyczaiłam. Tak jak pamiętałam, Bursztynowa luneta okazała się być tą częścią, która podobała mi się najmniej. Nie było jednak aż tak źle - zapewne dlatego, że wiedziałam już, że będą tam lamosłonie na kółkach i mogłam się na nie odpowiednio przygotować :) Pomijając ten dziwaczny pomysł, jest to udany finał opowieści.  

No, może jest jeszcze jedna dziwna rzecz, do której można się przyczepić: w jaki sposób lord Asriel wybudował wielką twierdzę i wyposażył ogromną armię w tak krótkim czasie? Nigdzie w książce nie jest powiedziane, ile czasu tak naprawdę minęło. Na moje oko pomiędzy końcem pierwszego tomu a początkiem trzeciego nie upłynęło więcej niż kilka miesięcy, a to jednak trochę za mało, by przygotować się do największej wojny w historii wszechświatów. Chociaż i tak okazuje się, że ta wojna nie maiła kluczowego znaczenia, bo bardziej liczyły się czyny jednostek.

Nie ma sensu robić spoilerów, więc nie będę pisać o fabule, zamiast tego wspomnę może o problematyce poruszanej w Bursztynowej lunecie. Nie należy zapominać, że jest to pewnego rodzaju baśń, przypowieść, w której fabuła ma drugorzędne znaczenia, bo najważniejsze są przemyślenia wywołane lekturą. Dużo tu tematyki dotyczącej dorastania, wchodzenia w dorosłość i pierwszej miłości, co szczególnie mogą docenić odbiorcy będący w wieku, którego to dotyczy. Jest też coś z zupełnie innej beczki - sporo rozważań o śmierci i przemijaniu. Do mnie najbardziej trafił fragment mówiący o tym, że nie powinniśmy się umniejszać i rezygnować z przyjemności, bo nikomu nie będzie lepiej tylko dlatego, że nam będzie gorzej. No i oczywiście popieram twierdzenie autora, że powinniśmy być wobec siebie życzliwi i dążyć do szczęścia, wiedzy i rozwoju.

Nie żałuję, że wróciłam do Mrocznych materii, chociaż książki z przesłaniem nie są tym, po co sięgam najczęściej. Ta trylogia jednak do mnie trafia i czytało mi się ją bardzo przyjemnie, parę razy nawet się wzruszyłam. W Bursztynowej lunecie jest najwięcej dziwnych pomysłów (dziwnych w tym złym sensie), więc dam jej tylko 4/5

Recenzja pierwszego tomu Zorza polarna
Recenzja drugiego tomu Delikatny nóż