czwartek, 27 stycznia 2022

2/2022 Północna granica, Feliks W. Kres (Księga Całości tom I)



Na północnych rubieżach Szereru trwa wojna. Tuż za granicą zaczynają się przeklęte ziemie, którymi włada przeklęty bóg- Aler. Stworzone przezeń dziwne, rozumne stwory wdzierają się w coraz większej sile na terytorium Imperium. Rawat, oficer jazdy Legionu Dartańskiego musi powstrzymać zastępy bestii, mając do dyspozycji jedynie niewielki oddział i kota - zwiadowcę...
Opis z okładki książki
Mam cztery tomy Księgi Całości, lecz postanowiłam recenzować je osobno. Dlaczego? Słyszałam o tym cyklu dwie rzeczy: że jest to militarne fantasy i że poszczególne części są ze sobą luźno związane. I to właśnie ze względu na tę drugą rzecz stwierdziłam, że zajmę się każdym tomem z osobna. Jeśli rzeczywiście nie mają ze sobą za wiele wspólnego, to łatwiej będzie mi ocenić je oddzielnie.

Tak więc pierwszy tom, Północna granica. Książka przede wszystkim zaskakująco krótka. Przyzwyczaiłam się do tych monumentalnych, prawie tysiącstronicowych powieści, a tu ledwo 375 stron (w moim wydaniu). No dopiero się rozkręciło, a tu koniec... Nie mogę powiedzieć, że jestem rozczarowana, bo przez cały czas wiele się działo, ale jednak miałam wrażenie, że to tylko bardzo dobry wstęp do dłuższej historii.

Fabuła kręci się wokół oddziału żołnierzy broniących terytorium Imperium przed obcymi pochodzącymi z innego świata - przy czym w tym uniwersum światy są czymś w rodzaju wysp, a każdy z nich posiada własnych, bardzo lokalnych bogów - Wstęgi, Pasma, nazewnictwo jest różne w zależności od świata. Obcy bogowie i poddane im istoty zaanektowały kawałek Imperium i nie dość, że tam siedzą, to pozwalają sobie na zbrojne wycieczki, więc trzeba ich powstrzymać. To całkiem proste zawiązanie fabuły, z którego autor wycisnął coś bardzo ciekawego, wysnuł intrygę, która dotyka podstaw funkcjonowania świata. Ja chcę dowiedzieć się o tym więcej i dlatego żałuję, że pierwszy tom skończył się tak szybko. 

Bo inne elementy, strona militarna i postaci są dobre, ale widywałam już lepsze (czy też może powinnam napisać bardziej trafiające w mój gust). Sceny batalistyczne i ogólne wojsko opisane są z pasją i znawstwem, lecz jednak na poziomie emocjonalnym bardziej działają na mnie Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Zapewne dlatego, że to dłuższa seria, a bohaterowie są trochę wyidealizowani. No i postaci: okej, ogólnie utrzymani w odcieniach szarości, czasem mają rację, czasem strasznie się mylą, czasem szlachetni i pełni poświęcenia, czasem robią bądź myślą coś obrzydliwego. Nie jest to jeszcze dark fantasy - i dobrze, bo za tym podgatunkiem nie przepadam, wolę nieco bardziej pozytywne historie.

No i jeszcze skala. Na razie niewielka, tu mały patrol wysłany na zwiad, tu jakiś oddziałek, obrona wsi, żołnierze z jednej strażnicy... Pięciuset ludzi to już nie lada wojsko :) Rozumiem ten zabieg, prawdopodobnie zabawa rozkręci się na dobre w następnych częściach. W pierwszym tomie tyle w zupełności wystarczy, dalej liczę na większy rozmach, chociażby gdzieś "poza kadrem" w rozmowach o ogólnej sytuacji geopolitycznej.

Ale to, czego odrobinę się czepiam, to nie są żadne wady. Północna granica to kawałek dobrego fantasy. Nie dziwi mnie, że cykl Kresa jest kultowy dla wielu czytelników i inspiruje wielu pisarzy. Sama połknęłam haczyk, zwłaszcza ze względu na światotwórstwo, i będę czytać dalej. Jeśli kolejne tomy będą przynajmniej tak samo dobre, a skala wydarzeń się zwiększy, to kto wie, może zostanę psychofanką? Na razie stawiam bardzo solidne, mocne 4/5.

wtorek, 11 stycznia 2022

1/2022 Król kruków, Maggie Stiefvater (tomy I-IV)


Jedna dziewczyna i trzech chłopaków.

Blue pochodzi z rodziny wróżek, jest medium do kontaktów ze światem zmarłych.

Gansey, Adam i Ronan, trzej przyjaciele w elitarnej szkoły dla chłopców, obsesyjnie poszukują tajemniczych linii mocy legendarnego Króla Kruków - Glendowera.

Z ich powodu pozornie ciche i spokojne miasteczko staje się scenerią niezwykłych wydarzeń.

Gdy razem z Blue trafią do magicznego lasu, gdzie czas płata figle, nic już nie będzie takie samo...

Przerażające tajemnice, mroczne rytuały, stare przepowiednie, wizje, duchy, ofiary, a to dopiero początek tej historii...

Opis pierwszego tomu z lubimyczytac.pl 

Urban fantasy plus młodzieżówka? To częste połączenie, lecz ja, antyfanka romansideł, rzadko sięgam po tego typu książki - głównie dlatego, by nie narazić się na spotkanie z kolejnym nastoletnim trójkątem miłosnym. Biorąc się z Króla kruków trochę ryzykowałam, ale tym razem ryzyko się opłaciło.

Bo romansu tu tyle, co kot napłakał, a jeśli już się gdzieś pojawia, to jest świetnie umotywowany fabularnie i w niczym nie przeszkadza delektować się tym, co w tej książce jest najważniejsze: a są to magia, przyjaźń i sny, wszystko wymieszane w przedziwnych proporcjach dających opowieść pełną melancholijnego mistycyzmu. I to właśnie klimat jest tym, co urzekło mnie najbardziej. W trakcie czytania można wręcz przenieść się do magicznych lasów i niebezpiecznych jaskiń, czy do domu zamieszkanego przez rodzinę jasnowidzek. Opisy dają radę i mocno działają na wyobraźnię.

Jeśli chodzi o postaci, to nie polubiłam się z nimi tak od razu. Można ich z grubsza podzielić na dwie kategorie: kobiety-jasnowidzki oraz chłopcy-uczniowie prywatnego liceum. Na początku jasnowidzek było mało, a chłopcy wydawali mi się przesadnie straumatyzowani - no każdy jeden miał Wielką Traumę i jakoś mi to nie leżało... Ale gdzieś w połowie pierwszego tomu dostałam więcej informacji i klocki wskoczyły na swoje miejsca. Tylko nadal uważam, że powinno być trochę więcej jasnowidzek, bo są fascynujące.

Świetnie sprawdziła się tu magia związana ze snami, zwłaszcza że sama swego czasu siedziałam w temacie świadomych snów i próbowałam (z lepszym lub gorszym skutkiem) przywoływać w nich miejsca, osoby i przedmioty. Ale świadome sny to podstępne bestie i prędzej się rozpadną niż dadzą nam to, czego chcemy... Wyjmowanie przedmiotów ze snów i możliwości, jakie to daje, są niesamowite. Chyba zostanie to moją drugą ulubioną supermocą, zaraz po uzdrawianiu. 

O fabule powiem niewiele, bo nie ma po co robić spoilerów. Wystarczy wspomnieć, iż skupia się na mniej lub bardziej magicznie uzdolnionej grupie przyjaciół poszukujących legendarnego króla i obronie magicznego lasu, w którym ów król ma się znajdować. No i dodatkowo mamy piękny rozwój praktycznie wszystkich postaci - no super sprawa. Mogę się czepić kilku drobnych rzeczy: np. niektóre umiejętności czy informacje pojawiają się nagle w dalszych tomach, choć przynajmniej niektórzy bohaterowie mogli o tym wiedzieć wcześniej. To taki trochę casus Harry'ego Pottera, gdzie nagle okazywały się rzeczy, które akurat były potrzebne fabularnie. Półświatek handlarzy magicznymi artefaktami też mógłby zostać nieco szczegółowiej opisany, ale to tylko moje czepialstwo. 

W zakończeniu recenzji mogę śmiało napisać, że polecam ten cykl. Jest to przykład literatury niezbyt ciężkiej, wciągającej, klimatycznej i - przede wszystkim - niegłupiej. Dla mnie to bardzo mocne 4/5 i takie pozytywne zaskoczenie, których życzyłabym sobie jak najwięcej.

niedziela, 9 stycznia 2022

Podsumowanie 2021 roku

Podsumowanie jest opóźnione, bo i nie ma za bardzo czego podsumowywać... Słabo z czytaniem u mnie było, głównie powtarzałam Archiwum Burzowego Światła Brandona Sandersona i zapoznawałam się z przyległościami do serii, więc nawet nie mam za bardzo z czego wybierać hitów i kitów. 

Chciałam przeczytać 22 książki, ale wyszło ledwie 16... Więc plan na 2022 to 17, i jeśli tego nie osiągnę, no to już naprawdę nie wiem... Na usprawiedliwienie wrzucę tu linka do swojego wattpada pełnego rzeczy, które tworzę zamiast czytać. Wstawiam też biedniutki wykres, maleją mi te słupki z roku na rok, oj maleją. Liczę na odwrócenie tej tendencji.

No i co jeszcze mogłabym tu napisać? Najchętniej czytany wpis ostatnich 12 miesięcy to stara recenzja Mrocznej Wieży Stephena Kinga - to dobrze, bo jest to świetny cykl i będzie mi miło, jeśli kogoś do niego zachęcę. Kończę i życzę powodzonka, zarówno w sprawach związanych z literaturą, jak i innych.

niedziela, 5 grudnia 2021

8/2021 Odprysk Świtu, Brandon Sanderson


Po odkryciu statku-widma, którego załoga najprawdopodobniej zginęła, próbując dotrzeć do otoczonej sztormami wyspy Akinah, Navani Kholin musi wysłać ekspedycję, by upewnić się, że wyspa nie wpadła w ręce wroga. Podlatujący zbyt blisko Świetliści Rycerze nagle tracą całe Burzowe Światło, więc podróż musi się odbyć drogą morską. 
Właścicielka statku Rysn Ftori utraciła władzę w nogach, ale zyskała towarzystwo Chiri-Chiri, żywiącego się Burzowym Światłem skrzydlatego skowrończyka – istoty należącej do gatunku uważanego za wymarły. Teraz podopieczna Rysn choruje, a jedyną nadzieją na jej wyzdrowienie jest udanie się do starożytnego domu skowrończyków – Akinah. Z pomocą Lopena, niegdyś jednorękiego Wiatrowego, Rysn musi przyjąć misję powierzoną jej przez Navani i wpłynąć w niebezpieczny sztorm, z którego nikt nie uszedł z życiem. Jeśli załodze nie uda się odkryć tajemnic ukrytego miasta na wyspie, zanim spadnie na nich gniew jego starożytnych strażników, los Rosharu i całego cosmere zawiśnie na włosku.

Opis z okładki książki

Odprysk Świtu to druga minipowieść z uniwersum Archiwum Burzowego Światła, druga i, według mnie, ciekawsza i bardziej wciągająca. Przeczytałam ją w ciągu jednego dnia - samo to o czymś świadczy.

Bohaterką książki jest Rysn, znana z głównego cyklu niepełnosprawna handlarka, obecnie właścicielka statku. Kobieta podejmuje się niebezpiecznej misji zbadania odległej wyspy, która rzekomo skrywa skarby i tajemnice mogące pomóc w toczącej się wojnie. Nie wyrusza jedynie dla zysku; odwiedzenie tego miejsca to jedyny sposób, by pomóc towarzyszącemu jej wpół legendarnemu stworzeniu, które ostatnio wydaje się być jakieś chore... I to tyle jeśli chodzi o fabułę, nie będę zdradzać za dużo. 

Chętnie podzielę się za to moją opinią na temat Odprysku Świtu. Książka trafiła w mój gust lepiej niż Tancerka Krawędzi - może dlatego, że Zwinka mimo wszystko trochę mnie irytuje? O Rysn, jej towarzyszach i załodze czytało mi się przyjemniej. Ogólnie całkiem lubię wątki morskie opisujące życie na statku, i tu trochę było tego dobrego. Dostajemy tu rozwinięcie kilku drugoplanowych postaci i dobrą przygodową fabułę, zaskakująco zwartą jak na Sandersona. Scena batalistyczna w finale też jest opisana dość oszczędnie, no wprost ciężko uwierzyć, że ten pisarz tak potrafi.

Nadal twierdzę, że te nowelki nie są lekturą obowiązkową, lecz jedynie dopełnieniem głównego cyklu napisanym z potrzeby serca autora, ale ta naprawdę mi się spodobała. Jestem takim typem czytelnika, który zapozna się ze wszystkimi dodatkami, o ile tylko lubi dane uniwersum wystarczająco mocno, i to jest właśnie taki przypadek. Więc pisz pan co chcesz, panie Sanderson, ja będę czytać. Wolałabym jednak, żeby były to raczej Odpryski Świtu niż Tancerki Krawędzi, ale to tylko moje osobiste preferencje. No i na koniec ocena - 5/5 bez żadnego wahania.

Recenzja I tomu: Droga Królów

Recenzja II tomu: Słowa Światłości

Recenzja III tomu: Dawca Przysięgi

Recenzja IV tomu: Rytm Wojny

Recenzja podsumowująca tomy I-III

Recenzja minipowieści Tancerka Krawędzi

czwartek, 11 listopada 2021

7/2021 Tancerka Krawędzi, Brandon Sanderson


Przed trzema laty Zwinka poprosiła boginię, by ta powstrzymała jej dorastanie – i wierzyła, że to życzenie zostało spełnione. W Tancerce Krawędzi młodziutka Świetlista odkrywa, że czas nie czeka na nikogo. A choć młody cesarz Aziru zapewnił jej ochronę przed katem, któremu nadała przydomek „Ciemność“, Zwinkę przytłacza duszna atmosfera dworu. Kiedy więc dowiaduje się, że nieubłagany Ciemność udał do Yeddawu i tam krzywdzi ludzi podobnych do niej, których moce dopiero się przebudziły, podąża za nim. Uciemiężeni w Yeddawie nie mają obrońcy, a Zwinka wie, że musi wziąć na siebie na siebie tę wspaniałą odpowiedzialność.

Opis z okładki książki 

Powracam po dłuższej przerwie, ale wciąż pozostaję przy Brandonie Sandersonie. Tym razem wzięłam na warsztat Tancerkę Krawędzi, czyli minipowieść skupioną na Zwince, jednej z bohaterek Archiwum Burzowego Światła. Zwinka może nie jest moją ulubioną postacią, ale całkiem ją lubię, więc chętnie przeczytałam o niej coś więcej.

Na samym początku miałam uczucie déjà vu - otóż Sanderson zaczyna powtórzeniem historii o włamaniu do pałacu cesarskiego w Azirze, którą już wcześniej czytaliśmy, i tam właśnie poznaliśmy Zwinkę. Potem akcja przenosi się do innej, ciekawej lokacji, gdzie Zwinka ma do wypełnienia misję. Początkowo nie do końca sobie ją uświadamia, a potem wręcz wypiera nie chcąc wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Ostatecznie wiadomo, wszystko kończy się dobrze, i od samego początku wiedzieliśmy, że tak będzie, no bo przecież znamy dalsze losy Zwinki z głównej serii - piszę tak, bo nie widzę powodów, by Tancerkę Krawędzi miał czytać ktoś, kto nie zna Archiwum Burzowego Światła. Ta książka zupełnie nie nadaje się na wprowadzenie do uniwersum, nie poradzi sobie też jako samodzielna powieść.

Nie mam nic przeciwko temu, by pisarki i pisarze tworzyli takie przystawki do głównego cyklu, w końcu je kupuję i czytam, więc... Jednocześnie twierdzę również, że Archiwum Burzowego Światła niczego by nie straciło, gdyby Sanderson tej Tancerki Krawędzi nie napisał. Jest - to dobrze, można ją przeczytać, można nie, nic się nie dzieje, to nie żaden must have. Ot, dwie dodatkowe godzinki na Rosharze, rzecz miła, lecz nie niezbędna. Dam 4/5, bo jednak nie było w tej książce niczego nadzwyczajnego. Jeśli ktoś jest fanem Zwinki i jej niekończącego się poszukiwania pożywienia, powinien być bardziej zadowolony.


Świetnie, że książka ma tę wbudowaną zakładkę, uwielbiam to rozwiązanie. Swoją zakładkę zwykle gdzieś rzucę, przykryję innymi rzeczami i potem szukam jej co najmniej dziesięć minut, ta się tak łatwo nie zgubi. Ma też jedną wadę: kot myślał, że to zabawka i próbował ją zjeść :/

Recenzja I tomu: Droga Królów

Recenzja II tomu: Słowa Światłości

Recenzja III tomu: Dawca Przysięgi

Recenzja IV tomu: Rytm Wojny

Recenzja podsumowująca tomy I-III

niedziela, 12 września 2021

6/2021 Rytm Wojny, Brandon Sanderson (Archiwum Burzowego Światła tom IV, cz. 1 i 2)

Po utworzeniu koalicji ludzkich monarchów stawiających opór wrogiej inwazji, Dalinar Kholin i jego Świetliści Rycerze przez rok prowadzili przeciągającą się, brutalną wojnę. Żadna ze stron nie zyskała przewagi, a nad każdym strategicznym posunięciem wisi cień zdrady przebiegłego Taravangiana.

Teraz, gdy nowe wynalazki uczonych Navani Kholin zaczynają zmieniać oblicze wojny, wróg przygotowuje odważną i niebezpieczną operację. Następujący później wyścig zbrojeń może rzucić wyzwanie samemu sednu ideałów Świetlistych, a być może wyjawić również tajemnice starożytnej wieży, która niegdyś była sercem ich potęgi.

Opis z okładki pierwszej części 

Czwarty tom z zaplanowanych dziesięciu cierpi na coś, co w trylogiach nazywam "syndromem środkowego tomu", czyli zwolnienie akcji i skupienie się na ekspozycji. Nie postrzegam tego jako wady, ale niestety, przez to czytałam Rytm Wojny wolniej, jakbym nie mogła odnaleźć odpowiedniego rytmu. Dopiero gdzieś za połową drugiej części wszystko wróciło na właściwe tory i końcówkę pochłonęłam w jeden wieczór. Finał, jak zwykle, zachwycił rozmachem i sporą dawką emocji.

Mimo drobnych zastrzeżeń wiem, że to była ważna część serii. Dostarcza odpowiedzi na wiele pytań, a przy okazji stawia następne, byśmy my, czytelnicy, nie mieli za łatwo i mogli wypełnić czas pozostały do wydania piątego tomu rozkminiając kolejne hipotezy. Cieszę się też, że skala wydarzeń wciąż rośnie - to lubię w wielkich, epickich seriach. Doceniam również przybliżenie historii dwóch bohaterek, które wcześniej pozostawały na drugim planie. Trochę szkoda, że było tak mało Adolina, bo ten bohater zyskuje coraz więcej mojego uznania jako jedyny "normalny" w morzu postaci potrzebujących dobrego psychologa. No i cóż zrobić, po prostu lubię Adolina, nic na to nie poradzę.

Nie będę się rozpisywać, bo czwarty tom cyklu to taki etap opowieści, o którym niemal nie da się rozmawiać bez spoilerów. Wiem, że pojawiło się tu sporo odniesień do innych książek Sandersona, których akcja dzieje się w tym samym uniwersum (a których jeszcze nie czytałam), więc może Archiwum Burzowego Światła jest dla autora takim zwieńczeniem twórczości jak Mroczna Wieża dla Stephena Kinga? A może nie, i Sanderson planuje napisać coś jeszcze bardziej spektakularnego? Co by to nie było, niech sobie pisze dalej, ja to chętnie przeczytam, bo jego styl mi całkiem pasuje.

A i jeszcze dla formalności ocena, 5/5, jakże mogłoby być inaczej. Bo lubię tę historię i żadne spowolnienie akcji mi tego nie zepsuje.

Recenzja I tomu: Droga Królów

Recenzja II tomu: Słowa Światłości

Recenzja II tomu: Dawca Przysięgi

Recenzja podsumowująca tomy I-III

środa, 28 lipca 2021

5/2021 Archiwum Burzowego Światła, Brandon Sanderson (tomy I-III)

Tęsknię za dniami przed Ostatnim Spustoszeniem. Epoką, zanim Heroldowie nas porzucili, a Świetliści Rycerze zwrócili się przeciwko nam. Czasem, gdy na świecie wciąż była magia, a w sercach ludzi był honor.

 Fragment z okładki Drogi Królów

Kiedy tylko ukazał się Rytm Wojny, czyli IV tom serii Archiwum Burzowego Światła, wiedziałam że przed jego przeczytaniem muszę przypomnieć sobie pierwsze trzy. To pokaźne, około tysiącstronicowe książki, więc trochę mi to zajęło, ale nie żałuję. To była świetna okazja, by wrócić do ulubionych bohaterów, ale też i mocniej wgryźć się w świat wykreowany przez Brandona Sandersona.

Bo ja lubię czytać książki wiele razy, szczególnie jeśli są to dłuższe serie skonstruowane tak, by za każdym razem dostrzegać w nich coś więcej. Kiedy wyjdzie kolejny tom, pewnie przeczytam to wszystko jeszcze raz :) Nie skupiałam się już tak bardzo na akcji i kibicowaniu bohaterom, bo wiedziałam do czego to wszystko zmierza. Mogłam zająć się skomplikowaną historią Rosharu, która i tak w wielu miejscach jest dla mnie niejasna - chociaż to nie dziwi biorąc pod uwagę, że to były tylko trzy tomy z zaplanowanych dziesięciu, i autor nie może odkryć wszystkich kart na samym początku.

Po ponownym przeczytaniu nie zmieniłam zdania o tej serii, nadal uważam ją za świetną i godną polecenia rzecz, zwłaszcza dla tych, którzy mają dość dark fantasy i dla odmiany chcieliby poczytać o ludziach, którzy przynajmniej starają się postępować dobrze. To, że każdy z bohaterów jest w jakiś sposób złamany i straumatyzowany, to insza inszość. Ja jednak mam wrażenie, że nad całością unosi się nieco optymistyczny duch spren szepczący nam: Okej, sytuacja jest ciężka, ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Albo jakby ujął to Kaladin: Honor zginął, ale zobaczę co da się zrobić. Mam straszną nadzieję, że Sandersonowi uda się dopisać Archiwum i znacząco nie obniżyć poziomu. Na razie jest bardzo dobrze i ocena to tylko formalność: 5/5 i  ani kawałka mniej.

Recenzja I tomu: Droga Królów

Recenzja II tomu: Słowa Światłości

Recenzja II tomu: Dawca Przysięgi