Will i Lyra, których losy splotły się nierozerwalnie za sprawą sił drzemiących w innych światach, zostali gwałtownie rozdzieleni. Muszą się teraz odnaleźć, bo czeka ich nie tylko najstraszniejsza ze wszystkich wojen, lecz także podróż do mrocznej krainy, z której nikt nigdy nie wrócił.
Opis z okładki książki.
I to już, cała trylogia Mroczne materie za mną. Nowe wydanie wygląda przepięknie i jest dobrej jakości - twarda oprawa jest zawsze najlepszą opcją. Nawet nowe tłumaczenie drażniło mnie tylko w pierwszym tomie, później się przyzwyczaiłam. Tak jak pamiętałam, Bursztynowa luneta okazała się być tą częścią, która podobała mi się najmniej. Nie było jednak aż tak źle - zapewne dlatego, że wiedziałam już, że będą tam lamosłonie na kółkach i mogłam się na nie odpowiednio przygotować :) Pomijając ten dziwaczny pomysł, jest to udany finał opowieści.
No, może jest jeszcze jedna dziwna rzecz, do której można się przyczepić: w jaki sposób lord Asriel wybudował wielką twierdzę i wyposażył ogromną armię w tak krótkim czasie? Nigdzie w książce nie jest powiedziane, ile czasu tak naprawdę minęło. Na moje oko pomiędzy końcem pierwszego tomu a początkiem trzeciego nie upłynęło więcej niż kilka miesięcy, a to jednak trochę za mało, by przygotować się do największej wojny w historii wszechświatów. Chociaż i tak okazuje się, że ta wojna nie maiła kluczowego znaczenia, bo bardziej liczyły się czyny jednostek.
Nie ma sensu robić spoilerów, więc nie będę pisać o fabule, zamiast tego wspomnę może o problematyce poruszanej w Bursztynowej lunecie. Nie należy zapominać, że jest to pewnego rodzaju baśń, przypowieść, w której fabuła ma drugorzędne znaczenia, bo najważniejsze są przemyślenia wywołane lekturą. Dużo tu tematyki dotyczącej dorastania, wchodzenia w dorosłość i pierwszej miłości, co szczególnie mogą docenić odbiorcy będący w wieku, którego to dotyczy. Jest też coś z zupełnie innej beczki - sporo rozważań o śmierci i przemijaniu. Do mnie najbardziej trafił fragment mówiący o tym, że nie powinniśmy się umniejszać i rezygnować z przyjemności, bo nikomu nie będzie lepiej tylko dlatego, że nam będzie gorzej. No i oczywiście popieram twierdzenie autora, że powinniśmy być wobec siebie życzliwi i dążyć do szczęścia, wiedzy i rozwoju.
Nie żałuję, że wróciłam do Mrocznych materii, chociaż książki z przesłaniem nie są tym, po co sięgam najczęściej. Ta trylogia jednak do mnie trafia i czytało mi się ją bardzo przyjemnie, parę razy nawet się wzruszyłam. W Bursztynowej lunecie jest najwięcej dziwnych pomysłów (dziwnych w tym złym sensie), więc dam jej tylko 4/5.
Recenzja pierwszego tomu Zorza polarna
Recenzja drugiego tomu Delikatny nóż
To naprawdę warta zainteresowania seria, właśnie ze względu na to, że ma coś do powiedzenia nie tylko młodym czytelnikom.
OdpowiedzUsuńZnam film i serial. Z jednej strony chcę trylogię przeczytać - bo klasyka, bo w sumie warto, bo ładne wydanie. Z drugiej jednak strony coś mnie od niej odrzuca. Jakoś ten cały koncept dajmonów, ta cała baśniowość... chyba za bardzo mi się kojarzy z realizmem magicznym.
OdpowiedzUsuńToż to jest przecież fantasy w czystej postaci, z magicznymi artefaktami i wieloma światami, jaki tam realizm magiczny :)
Usuń