Król nie żyje, Wielkie Płaszcze rozwiązano, a Falcio val Mond i jego towarzysze Kest i Brasti skończyli jako straż przyboczna szlachcica, który na domiar złego nie chce im płacić. Ale mogło być gorzej – ich chlebodawca mógłby leżeć martwy, podczas gdy oni musieliby bezradnie patrzeć, jak zabójca podrzuca fałszywe dowody wikłające ich w morderstwo. Chwileczkę… Przecież to właśnie się zdarzyło!
W najbardziej zepsutym mieście świata zawiązuje się spisek koronacyjny, a to oznacza, że wszystko, o co walczą Falcio, Kest i Brasti, może lec w gruzach. Jeśli tych trzech zechce przeciąć intrygę, ocalić niewinnych i wskrzesić Wielkie Płaszcze, będą musiały wystarczyć im rapiery w dłoniach i obszarpane skórzane odzienie. Dziś bowiem każdy arystokrata jest tyranem, każdy rycerz – bandytą, a jedyne, czemu można ufać, to ostrze zdrajcy.
Opis z okładki Ostrza zdrajcyPierwsze skojarzenie z tym cyklem to oczywiście Trzej muszkieterowie, i w sumie można powiedzieć, że jest ono częściowo trafne. Jest tu organizacja militarna działająca na rozkaz króla, która popada w nielaską, dużo pojedynków, walk i pościgów, a także (niestety) dość prosty świat, w którym przeważa czerń i biel, a na odcienie szarości zostało niewiele miejsca.
Czytając Wielkie Płaszcze porównywałam je sobie do Archiwum Burzowego Światła Sandersona i to porównanie wypadło dość słabo... Świat u Sandersona jest o wiele bardziej realistyczny, żyje i ma wpływ na zachowanie postaci. Tutaj nie dość, że mamy do czynienia z generycznym światem fantasy opartym na XVII wieku, to jeszcze czuć w nim fałsz, jakby był tylko kartonową dekoracją. Zwłaszcza w pierwszym tomie pojawiły mi się jakieś zgrzyty, nie do końca potrafię je nazwać, ale czuję, że coś poszło nie tak.
Większość postaci to chodzące symbole składające się z kilku cech, ale to akurat jakoś specjalnie mi nie przeszkadza. Najgorsze jest to, że gra ciągle toczy się o wysoką stawkę, ciągle jest tragicznie i patetycznie, odważnie i honorowo. Lubię patos, ale nie w takiej ilości. Brakuje wentylu bezpieczeństwa, luźniejszych wątków, dzięki którym chociaż na chwilę zelżeje napięcie. Niby jeden z głównych bohaterów jest śmieszkiem i często żartuje (głównie o zabijaniu rycerzy), ale ten humor do mnie nie trafia, więc nie spełnia swej roli.
Poza tym książki są całkiem spoko. Czytałam je szybko i że sporym zainteresowaniem (chociaż wiadomo było, że nikt z pierwszego planu nie zginie, nieważne ile razy znajdzie się w niebezpieczeństwie). Świat może nie jest specjalnie oryginalny, ale ma ciekawe elementy: świętych i bogów, którzy czynnie biorą udział w wydarzeniach. Pojawia się też magia, na razie bliżej nie sprecyzowana, oraz wielki koń, czyli fantastyczne stworzenie większe i wytrzymalsze od zwykłych rumaków, dodatkowo obdarzone inteligencją. Sama fabuła jest ok. Trzech członków królewskiej organizacji rozpaczliwie próbuje zachować resztki starych praw, chociaż króla już dawno nie ma, a świat poszedł naprzód, i to bynajmniej nie w dobrym kierunku. Sytuacja jest niewesoła, ale za chwilę może zrobić się jeszcze gorzej, do czego Wielkie Płaszcze postarają się nie dopuścić. Do końca serii zostały jeszcze dwa tomy i jestem szczerze ciekawa jak całość się zakończy.
Ilustracje na okładkach książek wprowadzają czytelnika w błąd. Te powiewające peleryny wyglądają imponująco, ale książkowe płaszcze absolutnie takie nie są. To długie skórzane kurtki dodatkowo wzmocnione kościanymi płytkami z mnóstwem wewnętrznych kieszeni na użyteczne pierdoły. Czemu nie dało się zrobić ilustracji z czymś takim - nie wiem. Przecież też wyglądałyby dobrze. Cóż, oryginalne wydanie ma te same okładki, więc to nie nasze wydawnictwo tak zaszalało. Jednak literówki i błędy ortograficzne to już wyłączna zasługa wydawnictwa Insignis. Zwykle staram się nie zwracać uwagi na drobne potknięcia, bo mogą zdarzyć się każdemu, ale tutaj błędy naprawdę ostro dawały po oczach.
Ostrze zdrajcy i Cień rycerza zasługują w mojej opinii na 4/5. Może nieco na wyrost i na zachętę, ale widzę tendencję zwyżkową. Drugi tom jest lepszy od pierwszego, wreszcie pojawiły się postaci o bardziej skomplikowanej motywacji i niejednoznacznej moralności. Mam dobre przeczucia co do kontynuacji, na tyle dobre, że postanowiłam dokupić przy najbliższej okazji pozostałe dwie części cyklu i się z nimi zapoznać.
Większość postaci to chodzące symbole składające się z kilku cech, ale to akurat jakoś specjalnie mi nie przeszkadza. Najgorsze jest to, że gra ciągle toczy się o wysoką stawkę, ciągle jest tragicznie i patetycznie, odważnie i honorowo. Lubię patos, ale nie w takiej ilości. Brakuje wentylu bezpieczeństwa, luźniejszych wątków, dzięki którym chociaż na chwilę zelżeje napięcie. Niby jeden z głównych bohaterów jest śmieszkiem i często żartuje (głównie o zabijaniu rycerzy), ale ten humor do mnie nie trafia, więc nie spełnia swej roli.
Poza tym książki są całkiem spoko. Czytałam je szybko i że sporym zainteresowaniem (chociaż wiadomo było, że nikt z pierwszego planu nie zginie, nieważne ile razy znajdzie się w niebezpieczeństwie). Świat może nie jest specjalnie oryginalny, ale ma ciekawe elementy: świętych i bogów, którzy czynnie biorą udział w wydarzeniach. Pojawia się też magia, na razie bliżej nie sprecyzowana, oraz wielki koń, czyli fantastyczne stworzenie większe i wytrzymalsze od zwykłych rumaków, dodatkowo obdarzone inteligencją. Sama fabuła jest ok. Trzech członków królewskiej organizacji rozpaczliwie próbuje zachować resztki starych praw, chociaż króla już dawno nie ma, a świat poszedł naprzód, i to bynajmniej nie w dobrym kierunku. Sytuacja jest niewesoła, ale za chwilę może zrobić się jeszcze gorzej, do czego Wielkie Płaszcze postarają się nie dopuścić. Do końca serii zostały jeszcze dwa tomy i jestem szczerze ciekawa jak całość się zakończy.
Ilustracje na okładkach książek wprowadzają czytelnika w błąd. Te powiewające peleryny wyglądają imponująco, ale książkowe płaszcze absolutnie takie nie są. To długie skórzane kurtki dodatkowo wzmocnione kościanymi płytkami z mnóstwem wewnętrznych kieszeni na użyteczne pierdoły. Czemu nie dało się zrobić ilustracji z czymś takim - nie wiem. Przecież też wyglądałyby dobrze. Cóż, oryginalne wydanie ma te same okładki, więc to nie nasze wydawnictwo tak zaszalało. Jednak literówki i błędy ortograficzne to już wyłączna zasługa wydawnictwa Insignis. Zwykle staram się nie zwracać uwagi na drobne potknięcia, bo mogą zdarzyć się każdemu, ale tutaj błędy naprawdę ostro dawały po oczach.
Ostrze zdrajcy i Cień rycerza zasługują w mojej opinii na 4/5. Może nieco na wyrost i na zachętę, ale widzę tendencję zwyżkową. Drugi tom jest lepszy od pierwszego, wreszcie pojawiły się postaci o bardziej skomplikowanej motywacji i niejednoznacznej moralności. Mam dobre przeczucia co do kontynuacji, na tyle dobre, że postanowiłam dokupić przy najbliższej okazji pozostałe dwie części cyklu i się z nimi zapoznać.
Nie znam tej serii, ale brzmi ciekawie.
OdpowiedzUsuńMam od jakiegoś czasu pierwszy tom na czytniku, ale nie mam kiedy się za niego zabrać. Chyba najwyższy czas nadrobić!
OdpowiedzUsuńMożesz spokojnie zacząć, ale nie nastawiaj się na nie wiadomo co. To porządne czytadło, nie arcydzieło.
OdpowiedzUsuń