poniedziałek, 13 stycznia 2020

1/2020 Komu bije dzwon, Ernest Hemingway

Najsłynniejsze - i najbardziej ambitne artystycznie dzieło Ernesta Hemingwaya. Ukończona latem roku 1940 powieść wykorzystywała obserwacje i doświadczenia pisarza wyniesione z dwukrotnego, w sumie kilkunastomiesięcznego pobytu w ogarniętej wojną domową Hiszpanii. Autor określił w niej wspaniałe portrety psychologiczne. Ludzki wymiar toczącej się walki, ludzkie słabości i załamania, a także nieupozowane, powszednie bohaterstwo walczących w obronie republikańskiej wolności partyzantów sprawiają, że powieść Hemingwaya wytrzymała próbę czasu.
Opis z lubimyczytac.pl 
Okazało się, że kiedy czytałam tę książkę pierwszy raz (dawno, naprawdę dawno temu), to poprzestałam na pierwszym tomie tego mojego dziwacznego, podzielonego na pół wydania. Nie wiem dlaczego - już wtedy mi się podobała. Na tyle, że już od dłuższego czasu obiecywałam sobie, że do niej wrócę. Teraz nadeszła odpowiednia pora - i oczywiście było warto.

Akcja powieści rozgrywa się w trakcie hiszpańskiej wojny domowej. Jej wynik nie jest żadnym spoilerem, w końcu od tamtych wydarzeń minęło już prawie sto lat, ale może nie będę o nim wspominać, tak dla podkręcenia dramatyzmu. Są więc dwie strony konfliktu, które dla uproszczenia nazwę faszystami i komunistami. Główny bohater, Robert Jordan, to młody Amerykanin zafascynowany Hiszpanią i jej kulturą, całym sercem popierający frakcję komunistyczną - na tyle, by wziąć urlop na uczelni i jechać na miejsce walczyć o sprawę. Zostaje wysłany na tyły wroga, by, przy pomocy lokalnych partyzantów, wysadzić strategicznie ważny most. Towarzyszymy mu przez trzy dni poprzedzające tę akcję, a także w jej trakcie. Wydawać by się mogło, że trzy dni fabuły to niedużo, książka będzie krótka i szybka do przeczytania. A tu nic z tych rzeczy.

Główną siłą Komu bije dzwon jest to, co tak bardzo przeszkadzało mi w większości książek Cormacka McCarthy'ego, które czytałam, czyli liczne dygresje i retrospekcje. Nie są to jednak metaforyczne przypowieści snute przez każdą napotkaną osobę, lecz istotne elementy pozwalające lepiej zrozumieć postaci i sytuację społeczno-polityczną. Jest to zrobione tak dobrze, że ja, osoba ze ślepotą twarzy i słabą pamięcią do nazwisk, nie myliłam ze sobą bohaterów (nawet tych dwóch o imionach na A), a po przeczytaniu książki czułam się tak, jakbym spędziła z nimi te trzy dni w hiszpańskich górach. Tak dobrze wykreowane postaci to prawdziwa rzadkość.

Nie podejmuję się oceny, czy Ernest Hemingway dokonał prawidłowej analizy hiszpańskiego społeczeństwa lat 30. XX wieku, bo nie jestem w tej dziedzinie żadną ekspertką, historia tego kraju nigdy nie leżała w kręgu moich zainteresowań. Autor miał jednak do tego kompetencje, chociażby dlatego, że w trakcie opisywanych wydarzeń był na miejscu i pracował jako korespondent wojenny. Niezależnie od tego, jak bardzo prawidłowy jest zawarty w książce obraz Hiszpanów, to na pewno jest on barwny, kontrowersyjny i bardzo interesujący dla czytelnika. Autor głównymi bohaterami uczynił sympatyków komunistów. Przez to książka jest nieco jednostronna, ale nie da się powiedzieć, że kogoś gloryfikuje. Przeciwnie, jasno przekazuje, że obie strony mają naprawdę dużo na sumieniu, są wśród nich zbrodniarze i sadyści. A importowani z ZSRR dowódcy wojskowi nie wydają się zbytnio kompetentni. Mam też wrażenie, że wielu spośród walczących chciałoby końca tego wszystkiego, powrotu do domów i spokojnego życia.

Jedyna rzecz, do której mogłabym się przyczepić, to nieco zbyt rozwleczony, jak na mój gust, wątek miłosny. Na początku jest z nim wszystko ok, jednak pod koniec książki zajmuje za dużo miejsca, a przemyślenia Roberta Jordana o jego ukochanej odwlekają nadejście finału, na który już się czeka. Być może samo zakończenie też może kogoś zawieść, bo jest dość specyficzne, ale akurat ja uważam je za jak najbardziej udane.

Komu bije dzwon to ten rodzaj klasyki, który w ogóle się nie zestarzał i dziś można go spokojnie czytać i polecać. Oczywiście wiem, że znajdą się tacy, co będą tam widzieć prokomunistyczną propagandę, ale to naprawdę naciągana interpretacja. To przede wszystkim książka o ludziach rzuconych w wir ekstremalnych wydarzeń. Nie jestem fanką powieści obyczajowych, wojennych też tak sobie, ale ona ma w sobie to coś, co sprawiło, że i tak do mnie dotarła. Za to daję solidne 5/5, bo wiem, jak ciężko jest mnie aż tak zainteresować czymś, co nie jest fantastyką.

2 komentarze:

  1. Wiem, że to komentarz z treścią wpisu związany jedynie pobocznie, ale dopiero Twój wpis pozwolił mi odkryć, że Robert Jordan to tylko pseudonim autora Koła Czasu. Ciekawe, czy właśnie od Hemingwaya go zapożyczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O patrz, ja się dopiero teraz dowiedziałam :) Chociaż miałam skojarzenia w trakcie czytania Komu bije dzwon. Co do Koła Czasu, to muszę do niego wrócić, bo pierwszy tom nie zrobił na mnie super wrażenia i nie czytałam dalej. Ale najpierw powtórka Diuny i drugie podejście do Malazańskiej księgi poległych.

      Usuń