sobota, 23 czerwca 2018

18/2018 Galveston, Nic Pizzolatto

Roy Cady, uzbrojony w metalową pałkę dwumetrowy brodacz, postrach niesolidnych dłużników w Nowym Orleanie, nielubiany, ale skuteczny. Radzi sobie doskonale. Do czasu. Wiadomość o toczącej go śmiertelnej chorobie i pułapka, w którą wpada podczas rutynowej roboty, zmuszają go do zerwania z dotychczasowym życiem. Rozpoczyna się mordercza zabawa w kotka i myszkę, prowadząca przez obskurne zakątki amerykańskiego Południa, podejrzane speluny i zapuszczone motele, w których Cady oczekuje na spotkanie z tym, co nieuchronne. Czy uda mu się ocaleć? Czy ochroni dziewczynę, której życie do czasu spotkania z nim było pasmem rozczarowań? Czy znajdzie w sobie dość sił, by pomimo choroby odkupić dawne grzechy?
Opis z okładki książki. 
Nic Pizzolatto jest mi znany jako twórca świetnego serialu True Detective (no może druga seria nie była tak udana jak absolutnie fantastyczna pierwsza, ale i tak się ją dobrze oglądało). Książka jego autorstwa wyszła już jakiś czas temu. Zebrała na tyle pozytywne recenzje, że postanowiłam ją przeczytać, chociaż ostatnio rzadko zabieram się za literaturę sensacyjno-kryminalną.

Galveston to historia pewnego bandziora Roya, który postanawia rzucić karierę przestępczą i zająć się czymś innym. Nie robi tego z dobroci serca, czy też po nagłym nawróceniu, po prostu jego szef uznał, że już dłużej nie będzie mu potrzebny i można go zlikwidować. Roy ucieka i zabiera ze sobą pewną dziewczynę. I najważniejsze, cała ta akcja rozgrywa się w 1987 roku. I to czuć, ten klimat lat 80. jest wręcz namacalny. Plastyczność i sugestywność opisów to jedna z większych zalet tej książki, nie miałam żadnych problemów z wyobrażaniem sobie akcji.

Jest też druga linia czasowa, 2008 rok i starszy, sponiewierany Roy, który musi stawić czoła problemom z przeszłości. Ogólnie jest to bardzo smutna historia. Niewiele wątków kończy się dobrze; w sumie jest tylko jedno pozytywne wydarzenie - pewna osoba dowiaduje się prawdy o swojej przeszłości. Nie przepadam za takimi smutami, ale Galveston jest tak ładnie napisane, że pesymizm zupełnie mi nie przeszkadzał.


Książka nie jest gruba, ma szerokie marginesy i duże odstępy pomiędzy rozdziałami; czyta się ją błyskawicznie.

Ta powieść nie tylko rozgrywa się w latach 80., ona jest też fabularnie nieco... przestarzała? Nie wiem jak to dokładnie nazwać, może to tylko stylizacja, ale teraz się już tak nie pisze. Książka ma dużo surowości i brutalności charakterystycznej właśnie dla lat osiemdziesiątych. Gdyby powstała wtedy, byłaby murowanym hitem, a jej ekranizacja święciłaby triumfy.

Co do ekranizacji: po książce absolutnie czuć, że jej autor jest też twórcą filmowym. Galveston jest napisany tak akurat pod półtoragodzinny film. Może zaczynał swoje życie jako scenariusz? Tego nie wiem, ale to bardzo prawdopodobne, bo dałoby się go zekranizować w skali 1:1 bez straty żadnej sceny. I to może być wada, bo postaci nie mają odpowiednio dużo czasu na rozwój. Przez to właściwie nie wiem, czy je lubię, bo nie miałam szansy dobrze poznać ich charakterów. Można powiedzieć, że Galveston jest trochę płytki jak na książkę. Historia i klimat są bardzo dobre, ale przez tę zwięzłość i smutek oceniam go na 4/5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz