wtorek, 23 października 2018

28/2018 Dawca Przysięgi, Brandon Sanderson (Archiwum Burzowego Światła tom III, cz. 1 i 2)

W Dawcy Przysięgi, trzecim tomie bestsellerowego Archiwum Burzowego Światła, ludzkość musi stawić czoła nowemu Spustoszeniu i powrotowi Pustkowców - wroga, którego liczebność jest równie wielka, jak pragnienie zemsty.
Fragment opisu z okładki książki.
Dziś daję taką skróconą wersję opisu, bo pełny byłby długi i aż kipiący od spoilerów. Niestety przy pisaniu o trzecim tomie cyklu nie da się uniknąć spoilerowania (w sumie dałoby się, ale chcę koniecznie wspomnieć o pewnych rzeczach), więc uczciwie ostrzegam wszystkich wrażliwych: przeczytajcie najpierw książki, bo są super, później ewentualnie tu wróćcie.

Dawca Przysięgi jest nieco inny niż dwa pierwsze tomy. Wiodącą postacią jest Dalinar Kholin, to właśnie jego przeszłość wyjaśnia się w retrospekcjach. Sanderson świetnie go wymyślił: człowieka po przejściach, wojownika niemalże opętanego żądzą krwi, która w końcu doprowadziła go do osobistej tragedii (chociaż przyznaję, już od pierwszego tomu domyślałam się, że w jakiś sposób przyczynił się do śmierci żony). Powoli stacza się na dno i szuka ukojenia w alkoholu, aż w końcu decyduje się na drastyczny krok - wymazanie pamięci przez prastare bóstwo. To pozwoliło Dalinarowi wziąć się w garść i zostać podziwianym przez wielu człowiekiem honoru. Jednak w końcu wspomnienia wracają, a Dalinar znów zaczyna się załamywać. Czy poradzi sobie z tym ciężarem przed decydującym starciem z siłami odwiecznego wroga? Tak, na szczęście jest to ten typ literatury, w którym obserwujemy wzloty bohaterów, nie ich upadki. Chociaż jeszcze następne tomy mogą mnie zaskoczyć i zaoferować rozwiązania fabularne rodem z Gry o tron. Wolę jednak taki wariant optymistyczny, a pesymizm akceptuję w małych dawkach, bo wszystko nie może być różowe, tęczowe, pełne jednorożców i brokatu :) Moment triumfu Dalinara nawet mnie wzruszył, był tak świetnie opisany. Chociaż do końca wojny jeszcze daleko, to to małe zwycięstwo strasznie mnie usatysfakcjonowało.

Poza Dalinarem narrację w tym tomie przejmuje mnóstwo postaci. Są rozdziały bohaterów pierwszoplanowych: Shallan, Kaladina, Adolina czy Szetha (swoją drogą jego powrót w takim stylu nieźle mnie zaskoczył), ale trafiają się też, i to dość często, rozdziały postaci z drugiego i trzeciego planu, co jeszcze bardziej rozszerza świat powieści. Całkiem dużo miejsca dostał sam król Elhokar, który wreszcie stał się ciekawą postacią, niestety autor zdecydował się go zamordować. Szkoda, zaczynałam go naprawdę lubić. Swoje momenty mają też członkowie drużyny mostowej Kaladina, a także postaci z drugiej strony konfliktu - to jest szczególnie przydatne, bo daje nam cenne informacje. Pojawia się też Jasnah, która prawie zginęła w drugim tomie, ale okazało się, że nóż w sercu to za mało, by ją ukatrupić. Fajnie, że jest, bo to kobieta sprytna, inteligentna, a na dodatek obdarzona potężnymi mocami. Wspomnę jeszcze tylko o Kaladinie - otóż w tym tomie udało mu się nie zrobić niczego spektakularnie głupiego! Zauważył w końcu, że jasnoocy to też ludzie i da się z nimi utrzymywać normalne stosunki. I jeszcze coś, co spodobało mi się najbardziej - tym razem to jego trzeba było ratować. Gdyby trzeci raz Kaladin wpadł na pole bitwy i pozamiatał, byłoby już zbyt przewidywanie i oklepanie.



W poprzednim tomie mapa była co prawda kolorowa, ale malutka, ściśnięta na jednej stronie. Nijak nie mogłam się tam doczytać nazw miast. Tutaj mapa jest wypasiona, dwustronna i, co najważniejsze, bardzo czytelna. Tarkin, dziękuję ci za pomoc w robieniu zdjęcia, dobry kot :) 
Co do samej fabuły - pierwsze rozdziały książki to był dla mnie szok. Gdzie te krwiożercze, dyszące żądzą zemsty potwory, które miały wyrzynać w pień całe ludzkie miasta? Gdzie ta apokaliptyczna walka ludzkości o przetrwanie? Nic z tych rzeczy, na początku wróg zbiera zapasy i gdzieś się wycofuje. Niespieszno mu do otwartej wojny, ba, większość przebudzonych Parshendich najchętniej osiedliłaby się gdzieś w spokojnym miejscu z dala od ludzi i po prostu wiodła spokojne życie. Ich prastarzy przywódcy mają jednak inne plany i walki w końcu się pojawiają (oczywiście odpowiednio epickie, jak na ten cykl przystało), ale muszą posługiwać się propagandą i przymusem bezpośrednim, by utrzymać u wszystkich odpowiednio bojowe nastawienie.

Muszę się przyznać, że odgadłam największy jak dotąd twist fabularny Archiwum Burzowego Światła. Za chwilę o nim napiszę, ostrzegam więc przed ogromnym spoilerem. Najpierw pewne urządzenia znalezione w niedawno odkrytej wieży - samowystarczalnym mieście skojarzyły mi się z technologiami rodem z science fiction. Wielkie tafle mlecznego, matowego szkła porozwieszane na ścianach pomieszczenia? Przecież mogły to być zwykłe wyświetlacze, może od monitoringu. może od urządzeń kontrolnych. Coś, co wygląda jak baza i głowica kolumny, ale bez kolumny właściwej pomiędzy nimi? Od razu skojarzyło mi się z teleporterem - zwłaszcza, że technologia umożliwiająca teleportowanie już się w tym cyklu pojawiła. Drugi zgrzyt - ludzie i niektóre zwierzęta nie pasują do surowego, burzowego klimatu Rosharu. Większość roślin ma jakieś kamienne skorupy, do których może się schować. Konie muszą dosłownie polować na trawę, która dotknięta szubko ucieka. Któraś z postaci dziwi się, jak kurczaki znoszą arcyburze, mają przecież tylko trochę pancerza na głowie, nie schowają się tam całe. Zresztą kurczakami nazywane są wszystkie rodzaje ptaków. Tylko kilka gatunków zwierząt jest znajoma: konie, kurczaki, świnie i norki, reszta ma dziwne nazwy i jest opancerzona. Ludzie różnią się budową wewnętrzną i zewnętrzną od drugiej rasy rozumnej Rosharu, czyli Parshendich. Wniosek może być tylko jeden - ludzie są tu gatunkiem inwazyjnym, przybyłym może jakimś statkiem kolonizacyjnym z paroma rodzajami zwierząt na pokładzie. Moje przypuszczenia się potwierdziły, a nawet okazało się, że pierwsze Spustoszenie było atakiem ludzi na Parshendich, którym nie wystarczyła podarowana im kraina o najłagodniejszych warunkach atmosferycznych i chcieli rozprzestrzenić się po całym kontynencie. Ten twist wprowadza nowy, ciekawy punkt widzenia: ludzie zaatakowali pierwsi, zabrali miejscowym cały świat, a ich samych  zniewolili, więc teraz racja może być przy Parshendich, którzy chcą tylko odzyskać swoje ziemie i przegonić niechcianych gości.  A może nie należy już brać pod uwagę wydarzeń z odległej o tysiąclecia przeszłości i skupić się na tym, co wydarzyło się ostatnio? W końcu to Parshendi zamordowali króla Galivara i wcale się z tym nie kryją, a teraz otwarcie napadają na ludzkie miasta. Ciężka sytuacja, kilka postaci już zaczyna mieć wątpliwości, a fabuła robi się coraz ciekawsza.  



Może książki te były drukowane na szybko, bo zdarzały się miejsca, w których korekta czegoś nie wyłapała: chwilowy brak spacji pomiędzy wyrazami, przedłużająca się kursywa, chociaż wyróżniany nią cytat już się zakończył. Poza tym znalazłam jeszcze błędy zrobione w drukarni: jakieś dziwne czarne kreseczki na papierze (zdjęcie u góry), a także krzywo wydrukowana cała druga część - tekst na wszystkich stronach po lewej stronie jest nieco przechylony względem górnej krawędzi kartki (zdjęcie niżej). Nie przeszkadza to w czytaniu, ale niesmak jest. Te książki są dość drogie, za taką cenę chciałabym dostać produkt bez żadnych wad.
Jak dotąd ten cykl jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Na kolejny tom będę musiała zapewne trochę poczekać - w końcu napisanie tak długiej książki nie jest łatwe. Pochwalam decyzję wydawnictwa o podziale Dawcy Przysięgi na dwie części. Gdyby tego nie zrobili, to dostalibyśmy cegłę o prawie tysiąc dwustu stronach. Jak czytać takiego kolosa? Nie wyobrażam sobie, by mogło to być wygodne. Jedynym minusem podzielonego wydania jest odstęp czasowy pomiędzy jedną a drugą książką. Nie mogłabym czekać kilku miesięcy na kontynuację, więc jeśli czwarty tom też zostanie tak wydany, to kupię i przeczytam go dopiero po ukazaniu się całości.

W poprzednich recenzjach Archiwum Burzowego Światła pisałam, że najmocniejszymi punktami cyklu są bohaterowie i świat przedstawiony. Teraz dodałabym jeszcze jeden: prowadzenie fabuły w taki sposób, że na miejsce jednej wyjaśnionej tajemnicy pojawia się natychmiast kilka kolejnych. Nawet jeśli część z nich jest mniej lub bardziej przewidywalna (to zależy od czytelnika, ile fantastyki czytał wcześniej i ile rozwiązań fabularnych jest w stanie zauważyć), to i tak frajda z czytania jest niesamowita. Podobają mi się też nawiązania do różnych systemów filozoficznych i religii. Idee platońskie są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka przez wszystkich, którzy o nich słyszeli, motyw boga, który umarł, też pojawia się dość często w kulturze. Więcej zauważą na pewno tacy czytelnicy, którzy nie usypiali po przeczytaniu dwóch stron Historii filozofii profesora Tatarkiewicza (serio, nie spotkałam się jeszcze z lepszym lekarstwem na bezsenność).

To w założeniu miała być krótka recenzja, ale cóż, wyszło jak wyszło. Książka była długa, więc i ja się trochę rozpisałam. Dawca Przysięgi jest tak samo udany, jak poprzednie książki z tego cyku, oceniam go na równie wysokie 5/5. Na razie nie znalazłam informacji na temat daty wydania czwartego tomu, więc nawet nie mam na co czekać. Pozostaje mi tylko oglądanie fan artów i jaranie się zapowiadaną przez autora ekranizacją.

Recenzja tomu pierwszego: Droga Królów
Recenzja tomu drugiego: Słowa Światłości


Wszystkie wydane dotąd tomy Archiwum Burzowego Światła. Dosłownie kawał fajnej literatury. Jak nic ostatecznie ten cykl zajmie mi całą półkę.

1 komentarz: