niedziela, 24 lutego 2019

4/2019 Wrota Abaddona, James S. A. Corey (Expanse tom III)

Od pokoleń Układ Słoneczny - Mars, Księżyc, pas asteroidów - był pograniczem ludzkości. Aż do teraz. Obcy artefakt wykonujący swój program pod pokrywą chmur Wenus wyłonił się stamtąd, tworząc olbrzymią strukturę poza orbitą Urana wrota prowadzące w bezgwiezdny mrok. 
Jim Holden i załoga Rosynanta są elementem wielkiej flotylli statków naukowych i okrętów wojennych wysłanych do zbadania artefaktu. Jednak w ukryciu rozgrywa się skomplikowana intryga, której celem jest zniszczenie Holdena. Podczas gdy emisariusze ludzkości starają się odkryć, czy wrota stanowią okazję, czy zagrożenie, okazuje się, że największe niebezpieczeństwo przywieźli ze sobą. 
Opis z okładki książki.
I po trzeciej części Expanse, jak ten czas szybko leci... Tym razem Holden ze swoją załogą został wplątany w galaktyczną intrygę wbrew swojej woli, ale skoro już znalazł się na miejscu, to oczywiście wszystko zaczęło kręcić się wokół niego. Okazało się, że bez Holdena i pewnej pani pastor ludzkość zostałaby zgładzona. Na szczęście zamiast tego przed ludzkim gatunkiem otworzyły się (dosłownie) nowe możliwości. Gdzieś tam czai się również wielkie niebezpieczeństwo, ale to już temat na kolejne tomy.

Niestety mam kilka zastrzeżeń do Wrót Abaddona. Absolutnie nie jest tak, że książka jest pod jakimś względem zła, o nie. Po prostu serial zrobił kilka rzeczy lepiej i ciężko mi się z tym pogodzić. Chodzi mi przede wszystkim o sytuację na Behemocie, statku Pasiarzy. W książce niby wszystko jest ok, historia ma sens i kończy się bardzo podobnie, ale postać kapitan Ashforda jest, moim zdaniem, schrzaniona. Autorzy kreują go na niekompetentnego idiotę, który uległ podszeptom religijnego radykała. Serialowy Ashford to charyzmatyczny i inteligentny przywódca przedstawiony tak, że rozumiemy jego postępowanie nawet gdy się z nim nie zgadzamy. I nikt nim nie manipuluje. Brakuje mi też marsjańskiej marine Bobby, której w książkach chyba już nie zobaczymy. Za to pastor Anna jest ciekawsza i bardziej sympatyczna. Wiem, że niektórzy widzowie nie lubili jej w serialu i uważali, że jest zbędna. Mi była ona obojętna, ale teraz lubię ją bardziej.

Poza tymi moimi małymi żalami książkę czytało się oczywiście bardzo dobrze. Wielki kosmiczne wrota zbudowane przez pochodzącą od obcej cywilizacji protomolekułę to dobry punkt wyjścia dla fabuły. Co jest po drugiej stronie? Czy to zagrożenie, czy raczej szansa dla ludzkości? Tego nie we nikt. Nic dziwnego więc, że wrota przyciągnęły przedstawicieli wszystkich ośrodków politycznych, czyli Ziemi, Marsa i Pasa. Niestety akcja trochę zwolniła w stosunku do poprzednich tomów. Można nawet powiedzieć, że Wrota Abaddona cierpią na tzw. syndrom drugiego tomu często spotykany w trylogiach. Cóż, akcję trzeba jakoś dowieźć do tych bardziej emocjonujących momentów w całej opowieści. Nie ma więc tu wielkiego rozmachu i epickości, ale na nudę nie można narzekać, Jest to skromniejsza, skupiona na załogach kilku statków historia, która podejmuje takie tematy jak relacje międzyludzkie, władza, fanatyzm religijny, strach czy zemsta. Sporo tego, ale są one rozegrane z wyczuciem i dobrze komponują się z całą ogólną fabułą Expanse.

Pomimo drobnych uwag i tak daję Wrotom Abaddona 5/5. Nie są gorsze od dwóch poprzednich tomów, ale po prostu inne. Mnie ta inność pasuje i będę czytać Expanse dalej, niezależnie od tego, czy będzie miał klimat bardziej epicki, czy bardziej kameralny.

Recenzje tomu pierwszego Przebudzenie Lewiatanastara i nowa.
Recenzja tomu drugiego Wojna Kalibana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz