poniedziałek, 11 lutego 2019

3/2019 Wojna Kalibana, James S. A. Corey (Expanse tom II)


Jak na kogoś, kto wcale nie zamierzał naruszać kruchej równowagi sił w Układzie Słonecznym, Jim Holden zrobił to naprawdę porządnie. 
Choć Ziemia i Mars przestały do siebie strzelać, ich sojusz legł w gruzach. Planety zewnętrzne i Pas nie czują się jeszcze pewne w świeżo zdobytej - być może tymczasowej - autonomii. 
I własnie wtedy na jednym z księżyców Jowisza atakuje pojedynczy superżołnież, mordując oddziały Ziemian i Marsjan, na nowo wzbudzając zarzewie wojny. Wszyscy starają się odkryć, czy to zapowiedź ataku obcych, czy tez niebezpieczeństwo kryje się znacznie bliżej domu.
Opis z okładki książki. 
No i drugi tom Expanse już za mną. Pochłonęłam go bardzo szybko, co oczywiście oznacza, że bardzo mi się podobało.

Zacznę może od szybkiego wyjaśnienia tytułu. W Przebudzeniu Lewiatana sprawa była względnie jasna, Lewiatan od razu kojarzy się z mityczną wielką bestią. To dobrze pasuje do planetoidy Eros opanowanej przez protomolekułę. To dość łatwa do załapania analogia (chyba, że dla kogoś Lewiatan to jedynie sieć sklepów). Z Kalibanem mogą być problemy, ja musiałam go sobie wygooglać. Miałam jakieś mgliste wspomnienia związane z X-menami, i rzeczywiście, był mutant o tym imieniu. Ale oryginalny Kaliban pochodzi z Burzy Szekspira i jest potwornie wyglądającym synem Wiedźmy. To miano dobrze pasuje do książkowej istoty, hybrydy człowieka i protomolekuły stworzoną do bycia superżołnierzem. 

Tym razem także nie mogłam powstrzymać się od porównywania tej książki do jej serialowej adaptacji. W przypadku tomu pierwszego jestem skłonna ogłosić remis, teraz jednak powieść nieco wysuwa się na prowadzenie. Ujęła mnie przede wszystkim lepiej poprowadzonymi postaciami Bobbie i Avasarali. Oglądając serial miałam problem z polubieniem Bobbie. Na początku kreowano ją na zaślepioną propagandą wierną żołnierką Marsa, dopiero później nastąpiła jej przemiana w samodzielnie myślącą, o wiele ciekawszą postać. Książkowa Bobbie od razu jest fajna i nie tak naiwna. Avasarala z kart powieści też bardziej do mnie przemawia, no i ma lepszą chemię z Bobbie. Na plus jest też cała sytuacja polityczna w Układzie Słonecznym, trochę bardziej pozytywna niż w serialu. Oczywiście ekranizacja jest dynamiczna, więcej w niej walk i akcji - i dobrze, bo takie rzeczy lepiej się ogląda. Ma też jedną postać zrobioną fajniej niż książka. Jest to Cotyar, ochroniarz Avasarali. Został przeniesiony z trzeciego na drugi plan, i  - o ile dobrze pamiętam - pojawiał się już od pierwszego sezonu.

Niestety w tym tomie też ciągle pojawia się to nieszczęsne dziwne ct i st, ale udało mi się jako tako do tego przyzwyczaić i od połowy książki przestałam zwracać na nie uwagę. Wciąż jednak uważam to za beznadziejne i nieestetyczne.

Co do samej fabuły książki: mamy ojca szukającego zaginionej córeczki, rywalizację polityczną i militarną pomiędzy Ziemią a Marsem i złe korpo zamieniające dzieci w maszyny do zabijania za pomocą protomolekuły. W to wszystko udaje się wplątać Jimowi Holdenowi i jego załodze. Generalnie wplątywanie się w dziwne sytuacje stało się już hobby Holdena - i dobrze, bo dzięki temu w Expanse ciągle coś się dzieje. Na końcu pojawia się stary znajomy detektyw Miller, który nie jest już całkiem sobą po bliskim spotkaniu z protomolekułą. Cieszy mnie to, bo lubię tę postać. Niby cynicznych detektywów było już w kulturze na pęczki i ten typ postaci może się znudzić, ale Miller nadal jest spoko i chcę o nim czytać.

Już niebawem sięgam po tomy numer trzy i cztery. Podobno w tym roku mają w Polsce wyjść jeszcze dwa (w oryginale jest na razie osiem, ale nie wiem, czy to już koniec cyklu). W Internecie zaczynają pojawiać się newsy z produkcji czwartego sezonu serialu. Zdecydowanie najbliższy rok-dwa będą bardzo Expansowe. I super, w końcu porównania tej serii do Gry o tron w kosmosie nie wzięły się znikąd.  Może nie jest to literatura wybitna, ale dostarcza sporo rozrywki i nie jest głupia. Wojna Kalibana dostaje solidne 5/5 - nie mogłabym ocenić jej inaczej po tym, jak dała mi tyle czytelniczej radości. 

Recenzje tomu pierwszego Przebudzenie Lewiatana: stara i nowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz