niedziela, 21 czerwca 2020

14/2020 Czas zabijania, John Grisham



Clanton, małym miasteczkiem w stanie Missisipi, wstrząsa wiadomość o wielokrotnym zgwałceniu i brutalnym pobiciu dziesięcioletniej Tonyi Hailey. Kilka dni później w gmachu sądu rozlegają się strzały - to ojciec dziewczynki postanawia sam wymierzyć sprawiedliwość i zabija prowadzonych na salę sądową sprawców, raniąc przy tym funkcjonariusza z biura szeryfa.

Jake Brigance - młody adwokat borykający się z problemami małomiasteczkowego prawnika - do którego Carl Lee Hailey zwraca się z prośbą o obronę, wie, że będzie miał trudny orzech do zgryzienia. Jego nowy klient jest bowiem czarnoskóry, a zabici mężczyźni byli biali, i chociaż czasy niewolnictwa są już zamierzchłą przeszłością, to na amerykańskim Południu jego echo wciąż nie ucichło. Jake wie również, że nie może liczyć na wysokie honorarium. Mimo to podejmuje się obrony zdesperowanego ojca. Bo sam ma córkę. Nie wie tylko, że reprezentując Carla Lee przed sądem, może narazić na niebezpieczeństwo swoją rodzinę, ponieważ Ku-Klux-Klan, zawiadomiony przez krewnych zabitych mężczyzn, dostrzega w toczącym się w Clanton procesie szansę na ponowne zaistnienie.
Opis z okładki książki.
Aż trudno uwierzyć, że Czas zabijania jest pierwszą książką Johna Grishama. Pierwszą napisaną bo wydawcę znalazła dopiero jego kolejna powieść, Firma, która odniosła tak wielki sukces, że po niej wydaliby mu wszystko, nawet sennik i książkę kucharską. Lubię Firmę, ale jednak to Czas zabijania jest moją ulubioną książką Grishama i nie mam pojęcia, dlaczego były problemy z jej wydaniem. 

Trudno uwierzyć również w to, że w tym przypadku film z 1996 roku jest lepszy od książka, przynajmniej według mnie. A może trochę inaczej: książka lepiej przedstawia szczegóły wydarzeń, ale więcej emocji, zwłaszcza w końcówce, dostarcza film. Podobnie jak w Expanse, pierwowzór i ekranizacja dobrze się uzupełniają. Jednak gdyby ktoś kazał mi wybierać, to minimalnie wygrałby film.

Głównym problemem poruszanym w Czasie zabijania jest paskudny amerykański rasizm. Problem ten jest niestety ciągle aktualny, skomplikowany i trudny do rozwiązania. Nie jestem ekspertką, mogę więc tylko stwierdzić, że bardzo się cieszę, że tam nie mieszkam i współczuję wszystkim, którym amerykański sen zamienia się w koszmar. Bardzo podoba mi się, że autor nie uogólnia tu i nie sprowadza wszystkich czarnoskórych do poziomu bezsilnych ofiar. Są wśród nich cwaniacy chcący wzbogacić się na tragedii jednego ze "swoich", nie wahający się oszukiwać biedniejszych i wykorzystywać ich dobre serce. Ta sytuacja potwierdza mój pogląd, że w każdej dużej organizacji charytatywnej znajdą się szuje, którym oprócz pomocy innym będzie zależeć też na szybkim wzbogaceniu się, dlatego też jeśli coś wspieram, to są to małe lokalne inicjatywy.

Wiadomo, jeśli przyjrzy się tej książce dokładniej, to znajdą się wady. Sam autor pisze w przedmowie, że zdaje sobie sprawę z niedoróbek, ale nie zmieniłby ani jednego słowa. Siła Czasu zabijania leży w emocjach, które wywołuje w czytelniku, a są one naprawdę silne. Pod tym względem książka zasługuje na 5/5 i taką ocenę jej wystawiam.

1 komentarz:

  1. Miałem swego czasu okres na Grishama, oj miałem. Co ciekawe - nieźle udał mu się nawet "Malowany dom", czyli powieść w zasadzie obyczajowa.

    OdpowiedzUsuń