niedziela, 29 listopada 2015

27/2015 "Metro 2033" Dmitry Glukhovsky - recenzja


"Metro 2033" to powieść kultowa. Została wydana w 2005 roku, a już jest obdarzona własnym uniwersum, w którego skład wchodzą kontynuacje, książki napisane przez innych pisarzy oraz gry komputerowe. Można jej nie lubić, ale jest to swojego rodzaju fenomen. 

Moim pierwszym kontaktem z tym uniwersum była gra. Grał w nią mój narzeczony, a ja sobie patrzyłam - bardzo lubię to robić. Gra jest luźno oparta na motywach powieści, więc nie miałam zbyt wielu spoilerów. Książkę dostałam jakiś czas temu, odstała swoje na półce, aż w końcu przyszła na nią pora. Na początku oczekiwałam czegoś innego, bardziej w stylu post-apo, bardziej logicznego i osadzonego w rzeczywistości. Ale "Metro 2033" jest inne. To nie zwykła powieść lecz przypowieść, w której fabuła i świat przedstawiony są tylko pretekstem do snucia religijnych i filozoficznych rozważań. Ogólnie fabułę tej grubej (ponad 500 stron) książki da się streścić w kilku zdaniach: po katastrofalnej w skutkach III wojnie światowej niedobitki ludności Moskwy próbują żyć w tunelach i na stacjach metra, które zapewnia jako taką ochronę przed promieniowaniem i mutantami. Społeczność Metra jest odbiciem dawnych ziemskich porządków: ludzie tworzą mikropaństewka oparte na najróżniejszych ideologiach, które wchodzą ze sobą w sojusze lub toczą wojny. Jedna ze stacji leżących na uboczu jest atakowana przez czarnych - mutantów z powierzchni. Uratować może ją tylko młody chłopak Artem, który w tym celu musi podjąć się niebezpiecznej wyprawy na drugi koniec metra. 

Nie spodziewajcie się jednak akcji i spektakularnych walk z mutantami, bo tego jest w książce tyle co kot napłakał. Autor skupia się na budowaniu klimatu - o tak, klimat w "Metrze 2033" wyszedł chyba najlepiej. W książce roi się też od dyskusji na tematy filozoficzno-egzystencjalne. Artem spotyka podczas swojej podróży rozmaitych ludzi i z każdym z nich musi porozmawiać o sensie życia i takich tam. Nie wyciągniemy z tego jakiś rewolucyjnych czy odkrywczych wniosków, bo to wszystko już gdzieś było, ale dość miło się to czyta. Rozumiem, że niektórym taki typ powieści może się nie spodobać, mnie akurat powolnie tempo i dużo "przegadanych" momentów nie odstraszyło.

Niektórzy w swoich recenzjach tej książki podkreślali ważną rolę zakończenia - że najlepsze, zaskakujące, wzruszające itp. Ja aż tak się nie zachwyciłam. Owszem, zakończenie jest fajne i dość niespodziewane, ale większy efekt wow wywołała u mnie chociażby "Gra Endera".

Bardzo nie podobają mi się postaci kobiece, a właściwie ich brak. Kobiety pojawiają się tylko jako postaci epizodyczne i to zawsze w roli matki, żony lub robotnicy. Więcej miejsca zostało poświęcone nieżyjącej już matce głównego bohatera, ale to tylko wyidealizowane wspomnienia. Rozumiem, że ciężkie życie w Metrze sprzyja powrotowi do tradycyjnego podziału ról, nie jestem też z tych przesadnie poprawnych politycznie, którzy wymagają, aby wśród bohaterów obowiązkowo był Murzyn, Azjata, Arab, Żyd i ze dwie kobiety, a przy tym przynajmniej jedna z tych osób była homoseksualna, ale naprawdę, Artem lezie przez całe Metro, spotyka kupę ludzi, a wśród nich nie było żadnej postaci kobiecej? Sztuczne to i bez sensu.

Myślę, że jest to jedna z tych książek, którą trzeba przeczytać, żeby móc sobie wyrobić zdanie na jej temat. Mogą ci ją polecać wszyscy znajomi, a ty usiądziesz, przeczytasz i stwierdzisz, że to kupa. Albo odwrotnie, może wydawać ci się, że to nie jest absolutnie lektura dla ciebie, a po kilku stronach wsiąkniesz w świat metra na dobre. Ja trochę wsiąkłam i generalnie podobała mi się ta powieść z rosyjską nostalgiczną duszą, ale przeczytałam kilka recenzji kolejnej części i jak na razie nie mam zamiaru się za nie brać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz