piątek, 5 sierpnia 2016

29/2016 "Ojciec Chrzestny" Mario Puzo - recenzja


Don Vito Corleone jest Ojcem Chrzestnym jednej z sześciu nowojorskich rodzin mafijnych. Tyran i szantażysta (słynne powiedzenie "mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia"), a zarazem człowiek honoru, sprawuje rządy żelazną ręką. Jego decyzje mają charakter ostateczny. Wśród swoich wrogów wzbudza respekt i strach, wśród przyjaciół - zasłużony, choć nie całkiem bezinteresowny szacunek. Kiedy odmawia uczestnictwa w nowym, intratnym interesie, handlu narkotykami, wchodzi w ostry, krwawy konflikt z Cosą Nostrą, Honor rodziny może uratować tylko najmłodszy, ukochany syn Vita Michael, bohater wojenny. Czy okaże się godnym następcą Ojca Chrzestnego?
Opis fabuły z portalu lubimyczytac.pl 
Moja biblioteka jest słabo zaopatrzona w nowości z gatunków science-fiction i fantasy i ostatnio było mi ciężko znaleźć coś dla siebie. W końcu postanowiłam przeczytać coś bardziej klasycznego. Wcześniej nie oglądałam filmu na podstawie tej książki, nie czytałam żadnej recenzji. Słyszałam, że jest dobra, ale nie wiedziałam, czego się spodziewać. 

Zaczyna się dobrze, nawet bardzo dobrze. Podobały mi się opisy mafijnych interesów i porachunków, opisy wzajemnych zależności i wymienianych "uprzejmości". Podoba mi się też kreacja Don Vita: to elegancki mafioso, kreujący się na wielkiego filantropa i przyjaciela, a z drugiej strony nie ma żadnych skrupułów przed zleceniem morderstwa, pobicia czy wymuszenia. Muszę również pochwalić styl i język autora, bo "Ojciec Chrzestny" jest napisany dobrze i czytałoby się go całkiem przyjemnie, gdyby autor zakończył go gdzieś w połowie.

Bo od połowy książka ta zmienia się w coś w rodzaju "Mody na sukces". Zamiast o świecie przestępczym czy mafijnych porachunkach czytałam o operacji zwężenia pochwy. Męczyłam się, gdy autor opisywał życie miłosne Michaela. Cierpiałam czytając historie wszystkich trzecioplanowych bohaterów zupełnie oderwane od głównego wątku. Zaczęła mnie porażać głupota postępowania postaci. W końcu znielubiłam praktycznie każdego w tej książce i autentycznie życzyłam im jak najgorzej. Wyjątkiem była żona jakiegoś epizodycznego gangstera, która odeszła od męża po tym, jak pobił własnego siostrzeńca. Założyła, że w przyszłości może to spotkać ją lub ich dzieci. Pojawiła się tylko na jednej lub dwóch stronach i nie poznajemy jej imienia, ale jest to najtrzeźwiej myśląca postać w całej książce.

Zwykle tego nie robię, ale przed napisaniem tej recenzji przeglądałam sobie opinie innych na portalu Lubimy Czytać. W większości przeważały zachwyty typu: rewelacja, arcydzieło, najlepsza książka, każdy mężczyzna powinien ją przeczytać i brać z niej przykład. No ja niestety jakoś tego nie widzę. Gdybym spotkała na swojej drodze mężczyznę, który stosuje się do zasad zawartych w "Ojcu Chrzestnym", to uciekałabym od niego jak najprędzej. Na mój gust ten wychwalany "honor" i "rodzina" niebezpiecznie przypomina to wszystko, co jest najgorsze w kulturze arabskiej. Owszem, akcja powieści dzieje się w późnych latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Wtedy mentalność ludzka i stosunki męsko-damskie wyglądały inaczej, ale nijak ma się to do dnia dzisiejszego. Owszem, z książki można wybrać piękne cytaty o miłości i poświęceniu dla rodziny. Ale to tylko cytaty, całościowy wydźwięk tego dzieła już taki piękny nie jest. A oto kilka przykładów tego, co tak bardzo "podobało" mi się w "Ojcu Chrzestnym":

Małżeństwo według rodziny Corleone:

- Ok, będziesz moją żoną, ale nie będziemy rozmawiać o mojej pracy bo nie.
- Ok.

Relacje międzyludzkie według rodziny Corleone:

- Ej, ale powiedz mi, twój mąż lubi mojego męża, prawda?
- No pewka, to przecież rodzina.
Później:
- Hej, bo twoja siostra pytała, czy lubisz jej męża.
- No oczywiście, że nie lubię.
- No to może jej to powiesz?
- Niech się domyśli XD

Miłość według rodziny Corleone:

- Kocham cię, weźmiemy ślub itp., itd... Ale muszę uciekać, bo nie zabiłem policjanta, nie wierz w to, co piszą w gazetach, jak wrócę to będziemy razem już na zawsze...
W bezpiecznej kryjówce na drugim końcu świata:
- O kurde, jaka laska, 10/10, trafił mnie piorun, muszę ją poślubić, pewnie to jeszcze dziewica. Ups, zginęła w eksplozji samochodu-pułapki, która miała zabić mnie, więcej o niej nie wspomnę.
Po powrocie do kraju:
- No w sumie nie odzywałem się do ciebie przez pół roku, chociaż już mogłem, ale wyjdziesz za mnie, co nie?

Ulubiony członek rodziny według Vita Corleone:

- Jesteś moim ulubionym chrześniakiem, pomogę ci, załatwię rolę w filmie, dam w cholerę kasy. Ale pozwoliłem na fałszowanie twoich płyt, na czym straciłeś grube miliony, bo rozwiodłeś się z pierwszą żoną, a przecież tak się nie godzi!

Pomoc mężom według żon Corleone:

- Mój mąż jest złym człowiekiem, wielkim gangsterem, każe zabijać ludzi  itp., itd... Jak mogę mu pomóc? Wiem! BĘDĘ SIĘ ZA NIEGO MODLIĆ!

I moje ulubione, kłamstwo i zaufanie pomiędzy małżonkami według rodziny Corleone:

- Hej, ale nie kazałeś go zabić, prawda?
- No co ty, przecież ja jestem dobrym człowiekiem, nigdy nie kazałbym nikogo zabić.
Wpada rozhisteryzowana świeża wdowa:
- Ty draniu! Kazałeś go zabić, nigdy ci tego nie wybaczę!!!
- No i co z tego XD
- Okłamałeś mnie, foch i wyjeżdżam do mamusi, z nami koniec!
Później u mamusi:
- Hej, ale wiesz, on musiał kazać go zabić, bo rodzina, honor, takie tam...
- Ok, to mu wybaczam.

I dlatego dam "Ojcu Chrzestnemu" 2/5. Bo zaczął się dobrze, a skończył jak tania brazylijska telenowela. Ta cała opowieść jest jak bajka dla chłopców marzących o byciu samcem alfa. Niesie jednak ważne przesłanie: przemoc i przestępstwa są obrzydliwe i jeśli chcesz być dobrym człowiekiem, to postępuj odwrotnie niż rodzina Corleone.

2 komentarze:

  1. Genialna recenzja, Vesperro! W pełni podzielam twoje uczucia. A stosunek Michaela do Apollonii był OBRZYDLIWY. Autor opisuje pernamentną chuć jako truloff. Ohyda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, ulżyło mi, że jednak ktoś się ze mną zgadza :)

      Usuń