wtorek, 25 lipca 2017

40/2017 Marchia Cienia, Tad Williams (Marchia Cienia tom I)


Przez wieki zasnuta mgłą Granica Cienia oddzielała ziemie ludzi od utraconych przez nich w wielkiej wojnie północnych terytoriów zamieszkanych przez tajemniczych Quarów. Nikt, kto przekroczył granicę, nie wrócił… Teraz zaś niepokojące pasmo mgły zaczęło zagarniać południowe tereny. 
Tymczasem panująca w Marchii Południowej rodzina królewska przeżywa kryzys: prawowity władca, Olin, przebywa w niewoli, książę regent zostaje zamordowany, a jedynymi pretendentami do tronu i obrońcami królestwa są królewskie bliźnięta, niepełnosprawny Barrick i jego siostra Briony. Narasta chaos i poczucie zagrożenia, tym bardziej, że Quarowie to nie jedyne niebezpieczeństwo. Za inną granicą czai się żądny władzy autarcha, ciemiężca Olina. Zło i zdrada, jak się wydaje, czyhają wszędzie…
Opis fabuły z okładki książki. 
Miałam z tą książką problem - ona po prostu nie chciała się zacząć. Czytam, czytam i nic się nie dzieje. Dwie trzecie Marchii Cienia to rozbudowana ekspozycja i przedstawienie postaci. Nie mam nic przeciwko takim zabiegom, wręcz uwielbiam jak świat jest rozbudowany, no ale błagam, tego nie robi się w takim stylu. Tad Williams pisze bardzo klasyczne high fantasy, więc nie znajdziemy tu scen pełnych przemocy i seksu, a i język powieści nie jest jakiś nowatorski. Mimo wszystko sądzę, że dałoby się napisać całość bardziej dynamicznie. Tak dla porównania: gdyby Władca Pierścieni był utrzymany w tym stylu, to pierwszy tom skończyłby się opuszczeniem przez Froda Bag End i pierwszym spotkaniem Upiorów Pierścienia.

Pierwsza część cyklu Marchia Cienia została wydana w 2004 roku i zdradza niepokojąco wiele wspólnego z wydaną w 1996 roku Grą o tron:

- magiczni Biali Wędrowcy żyjący za Murem stanowiący zagrożenie dla ludzi vs. magiczny lud różnych dziwadeł żyjący za Granicą Cienia stanowiący zagrożenie dla ludzi,

- wydarzenia w Westeros opisywane z perspektywy różnych postaci vs. wydarzenia w Marchii Południowej opisywane z perspektywy różnych postaci,

- dziewczyna z dziwnym imieniem (Daenerys) na innym kontynencie zmuszona do małżeństwa wbrew jej woli, która odegra dużą rolę w przyszłej fabule vs. dziewczyna z dziwnym imieniem (Qinnitan) na innym kontynencie zabrana do haremu władcy wbrew jej woli, która odegra ważną rolę w przyszłej fabule,

- południowy mistrz walki Areo jako strażnik na dworze Martellów vs. południowy mistrz walki Shaso jako dowódca na dworze Eddonów.

I na pewno znalazłoby się jeszcze mnóstwo różnych drobnych podobieństw, ale akurat to nie przeszkadzało mi za bardzo w trakcie czytania, w końcu wszyscy twórcy w mniejszym czy większym stopniu korzystają z już istniejących pomysłów i motywów. Styl obu tych książek jest zresztą na tyle odmienny, że nie da się tego uznać za plagiat.

Marchia Cienia ma za to o wiele więcej magii niż Pieśń Lodu i Ognia. Smoków co prawda nie było (jedynie jakiś stwór na kształt wiwerny), ale za to znalazło się miejsce na lud Funderlingów, czyli wcale-nie-krasnoludów: są to niskie ludziki, które mieszkają pod ziemią i zajmują się górnictwem, kamieniarką i obróbką kamieni szlachetnych. Są też Dachowcy, czyli jeszcze mniejsze ludziki mieszkające na dachach i używające szczurów w charakterze wierzchowców. Wszyscy wrogowie zza Granicy Cienia to mniej lub bardziej humanoidalne długowieczne istoty, na pewno część z nich można określić mianem elfów. Czarodziei jak dotąd nie stwierdzono (za to jest jeden całkiem ciekawy uczony medyk), ale kto wie, może pojawią się w kolejnych tomach.

Najciekawszymi postaciami są chyba Briony i Barrick, piętnastoletnie bliźnięta. Nieoczekiwanie to oni zostają regentami królestwa stojącego na krawędzi wojny. Na początku Briony wydawała się być rozsądna, ale szybko się to zmieniło. Na propozycję małżeństwa niosącego ze sobą całkiem spore korzyści strategiczne reaguje wręcz alergicznie, chociaż od dziecka widziała, że jako księżniczka nie wyjdzie za mąż z miłości. (Swoją drogą czy córki króla nie powinno się nazywać królewną? W książce była księżniczką, ale jakoś nie do końca mi to pasowało.) Potem zachowuje się jeszcze dziwniej: po przejęciu władzy zaczyna ubierać się w męskie stroje, bo wydaje jej się, że tylko tak arystokraci będą ją szanować. Mam wrażenie, że autor chciał z niej zrobić silną postać kobiecą, ale nie za bardzo wiedział jak się do tego zabrać. Umieścił w książce kilka naprawdę słabych i nieco żenujących fragmentów z założenia feministycznych, ale niestety feminizm nie polega na tym, że piętnastolatka narzeka na to, że wychowywano ją inaczej niż brata i przebiera się za mężczyznę - przynajmniej ja tak uważam. Ok, ceremonialne suknie były niewygodne i sztywne, ale o wiele lepiej wyglądałoby, gdyby Briony kazała uszyć sobie nową kieckę odzwierciedlającą jej charakter. Nie zaszkodziłoby jej też skupienie się na własnych atutach i ich rozwijanie zamiast marudzenia o tym, jaki to świat jest niesprawiedliwy dla kobiet.

Za to Barrick w trakcie trwania fabuły zmienił się na plus. Na początku miałam go za żałosnego emo chłopca użalającego się nad sobą z powodu niepełnosprawności (ma niesprawną rękę), który ma gdzieś fakt, że urodził się w rodzinie królewskiej, niczego mu nie zabraknie, może nie będzie rycerzem, ale może wykształcić się w dowolnej interesującej go dziedzinie i zostać doradcą starszego brata. Albo pić, biesiadować i uganiać się za dziewkami, gdyby miał na to ochotę. Ale potem autor nadaje tej postaci trochę głębi, na jaw wychodzą dręczące chłopaka wizje i powoli rozwijająca się choroba psychiczna. Barrick lepiej niż siostra rozumie też rolę regenta i decyduje się jechać na wojnę jako symbol władzy i pocieszenie dla ludu - chociaż przez niepełnosprawność praktycznie nie może walczyć i bardzo naraża swoje życie. Takiego Barricka kupuję i chcę dalej śledzić jego losy.

Ze względu na ten bardzo rozwlekły początek książkę czytało mi się dość źle i w pewnym momencie stwierdziłam nawet, że mam gdzieś dalszy ciąg i nie kończę tej serii. Jednak udana końcówka na tyle podwyższyła poziom całości, że ostatecznie Marchię Cienia oceniam na 3/5 i nawet przyniosłam już z biblioteki następny tom.

4 komentarze:

  1. U Tada to typowe, że ma tak długie wstępy. Pamiętam jak czytałem jego "Pamięć, smutek i cierń" i "Inny świat" to tam wprowadzenie, czy lepiej to ujść jakby prolog trwał 200 stron! A nic się nie działo. Ale potem, jak już odpaliło, to było świetnie. I widać też ewidentnie chętne nawiązywanie autora do innych dzieł, Tolkiena, Lewisa, Martina. Marchię miałem przeczytać już dawno, ale ciężko mi było skompletować pojedynczo a na jednorazowy zakup wszystkich zawsze szkoda było kasy. Na pewno jednak się za to zabiorę jak mnie natchnie. A może nawet i w tym roku, bo ma się pojawić jego nowa książka z cyklu "Pamięć, smutek i cierń".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam jego Pamięć, smutek i cierń i jakoś wtedy długie wprowadzenie nie przeszkadzało mi w ogóle (co innego główny bohater, był trochę irytujący). Pamiętam, że tamten cykl mocno mnie wciągnął i przeczytałam go całkiem szybko.

      Usuń
    2. Aha, to w Marchii w takim razie potrzebne jeszcze większe pokłady żelaznej cierpliwości. :P

      Usuń
  2. Haha, faktycznie podobne to w pewnych założeniach do Gry o Tron :) Za Tada Williamsa na pewno w końcu się wezmę, ale raczej mam to w dalszych planach, niż bliższych. Będę pamiętać, że autor ma skłonności do rozwlekania i trzeba przeczekać nudny początek.

    OdpowiedzUsuń