sobota, 23 kwietnia 2016

10/2016 "Globalia" Jean-Christophe Rufin - recenzja


Akcja powieści, wyraźnie nawiązującej do słynnego dzieła Orwella Rok 1984, toczy się w bliżej niesprecyzowanych latach drugiej połowy XXI wieku. Globalia to demokracja doskonała, państwo zapewniające równość i bezpieczeństwo wszystkim obywatelom. Skryte pod szklanymi kopułami, odizolowane od świata zewnętrznego (nie-stref) i żyjących tam ludzi, nazywanych terrorystami - w istocie kraj totalitarny. Każdy może tu robić, co mu się podoba - pod warunkiem, że nie wkracza na teren wolności innych. Bohater, Bajkał, dusi się w zamkniętym ekosystemie. Wraz ze swoją ukochaną Kate próbuje wydostać się za szklany mur - oboje zostają schwytani. Zamiast do więzienia, trafia do posiadłości jednego z przywódców…
Opis fabuły z portalu lubimyczytac.pl

Kupiłam tę książkę dawno temu, jeszcze w zeszłym roku. Zaintrygowało mnie porównanie z "Rokiem 1984" na okładce. Jest to jednak porównanie bardzo na wyrost. Słynna książka Orwella miała ten klimat, to "coś", dzięki czemu czytało się ją ze strachem i fascynacją. Za to "Globalia" jest nudna, męcząca i ciągnie się jak flaki z olejem.

Głównych bohaterów jest czworo: wspomniani już w opisie fabuły Bajkał i Kate, dziennikarz Puig, który im pomaga oraz zły prezydent tytułowej Globalii Ron Altman. Prezydent knuje intrygę, której celem jest zrobienie z Bajkała terrorysty i wroga publicznego numer jeden - bo każdy szanujący się ustrój totalitarny musi mieć przeciwnika, z którym będzie walczył. Byłby to fajny wątek, ale rozwija się strasznie powoli. Nabiera tempa dopiero pod koniec, ale wtedy okazuje sie, że cały ten misterny plan to tylko pretekst i tak naprawdę prezydentowi chodziło o co innego. Wątek miłosny też jest jakiś taki mdły. Bajkał i Kate są rozdzieleni i robią wszystko, żeby być razem, ale ich historia nie wywołała u mnie większych emocji.

Najbardziej w "Globalii" nie podoba mi się brak atmosfery zagrożenia. No bo wyobraźcie sobie, że mieszkacie w klimatyzowanym mieście przykrytym wielką szklaną kopułą. Żyjecie długo, bo choroby da się łatwo wyleczyć. Zużyte organy zastąpić nowymi. Zachować młody wygląd dzięki powszechnym operacjom plastycznym. Jeśli chcecie możecie pracować, jeśli nie - należeć do stowarzyszenia, w którym będziecie rozwijać swoje pasje. Z zapałem kibicujecie swoim ulubionym drużynom sportowym, bierzecie udział w kolorowych ulicznych świętach. Państwo dba o ekologię i nie pozwala wykorzystywać materiałów pochodzenia naturalnego. Są też wady: wszechobecne reklamy, planowany czas życia produktów - co napędza konsumpcjonizm, brak tolerancji dla inności - pomimo jej deklarowania, no i jedynie słuszna propaganda sącząca się zewsząd. Pod koniec książki okazuje się, że nie do końca jest tak różowo. Rząd sprzedaje broń wszystkim w niestrefach, żeby mogli się wzajemnie wymordować. Z tą ekologią też ściemniali - rzekomo idealne i czyste paliwo powstaje gdzieś w niestrefach z ropy naftowej, a proces jego produkcji powoduje skażenie środowiska. Jednak na pierwszy rzut oka Globalia nie jest aż taka okropna i myślę, że od biedy mogłabym tam mieszkać.

Na okładce mojego egzemplarza można przeczytać, że książka jest napisana z poczuciem humoru. Chyba jestem trochę ślepa, bo nic takiego nie zauważyłam. Wręcz przeciwnie, wszystkie wątki są prowadzone sztywno i śmiertelnie poważnie. No chyba, że humorystyczne miało być to, że prezydent ekologicznego państwa ma kanapy z prawdziwej skóry, cha, cha, jakie to śmieszne.

Zatrzymajmy już tę karuzelę śmiechu i przejdźmy do podsumowania. W "Globalii" nie podobało mi się zupełnie nic: ani główny wątek, ani postaci, ani styl. Pod koniec książki stwierdziłam, że opresyjny ustrój totalitarny o niebo lepiej opisała Suzanne Collins w swoich "Igrzyskach śmierci". Męczyłam się z "Globalią" niesamowicie i jedyna ocena, jaką mogę jej wystawić to w pełni zasłużone 1/5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz