czwartek, 28 kwietnia 2016

11/2016 "Wyścig na orbitę" Michael D'Antonio - recenzja


Gdy Związek Sowiecki w 1957 roku wystrzelił na orbitę pierwszego sztucznego satelitę, Sputnika I, Amerykanie wpadli w popłoch. Sowieci dysponowali bronią jądrową, zimna wojna trwała w najlepsze, a teraz ZSRR zdobył przewagę w wyścigu w kosmos. Przez cały 1958 rok Amerykanie wariowali na punkcie kosmosu. Bagniste wybrzeże Florydy zaczęło się gwałtownie rozwijać, niczym w czasach gorączki złota, korzystając z kosmicznej koniunktury. A program rakietowy realizowany przez zespół wojsk lądowych odniósł sukces, wystrzeliwując w kosmos pierwsze zwierzę z rzędu naczelnych - małpkę, której ze względu na spokojne usposobienie, nadano przydomek Niezawodny. 
Opis książki ze strony wydawnictwa 
Bardzo lubię tematykę kosmiczną. "Wyścig na orbitę" świetnie wpasował się w mój gust. Autor zadał sobie wiele trudu by dotrzeć do dokumentów i świadków wydarzeń z tamtego niesamowitego okresu i przedstawić czytelnikom taką spójną i bardzo ciekawie napisaną relację. Dużym plusem książki jest subtelny humor.

Nie będę opisywać po kolei wszystkich wydarzeń, bo musiałabym streścić całą książkę. Wspomnę jednak o tym, co podobało mi się najbardziej. Były to: rywalizacja pomiędzy wojskami lądowymi i lotnictwem o to, kto skonstruuje większą i bardziej niezawodną rakietę (i tym samym dostanie więcej kasy z budżetu i możliwość prowadzenia dalszych działań w kosmosie); gwałtowny rozwój ośrodka naukowego na Cape Canaveral, a przede wszystkim szalony eksperyment z bombą atomową. Pochodzący z Grecji ekscentryczny naukowiec Christofilos wpadł na świetny pomysł - zdetonujmy kilka atomówek w kosmosie i zobaczmy co się stanie. Jakimś cudem rząd zgodził się na to i naukowcy przeprowadzili serię trzech eksplozji nuklearnych, co prawda nie w kosmosie, lecz w górnych warstwach atmosfery. Oficjalnym powodem była chęć sprawdzenia, czy promieniowanie może utworzyć "tarczę", przez którą nie przelecą wrogie rakiety z pociskami nuklearnymi. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca i jedynym, co mogli obserwować naukowcy, był rozkład promieniowania w atmosferze (które utrzymywało się jeszcze przez pięć lat). To był chyba jedyny moment w historii (zimna wojna i kosmiczna gorączka), w którym można było przeprowadzić taki niebezpieczny (i, moim zdaniem, niedorzeczny) eksperyment.

"Wyścig na orbitę" ma także pewną poważną wadę: jest stanowczo za krótki! Chętnie czytałabym dalej, o pierwszych ludziach w kosmosie, pierwszych ludziach na Księżycu, budowie stacji orbitalnych... Lata 60. to wielki rozwój badań kosmosu, zahamowany dopiero przez wojnę w Wietnamie. Brak funduszy spowodował, że nauka trochę straciła impet. Ale i potem działy się ciekawe rzeczy, jak np. załogowe misje wahadłowców. Obecnie można odnieść wrażenie, że w tej dziedzinie nie dzieje się nic widowiskowego, nikt nie chce zbudować większego statku, polecieć dalej, odkryć więcej. Szkoda, wielka szkoda. Jednak nadzieję na przyszłość dają chińskie plany załogowych lotów na Księżyc i amerykańskie plany załogowych lotów na Marsa (myślę, że duża w tym zasługa książki i filmu "Marsjanin"(moja recenzja książki tutaj), które rozpaliły wyobraźnię ludzi na całym świecie). Myślę, że już za kilka, kilkanaście lat znów będziemy świadkami przełomowych wydarzeń i przekraczania kolejnych granic.

A, i prawie zapomniałam. Daję "Wyścigowi na orbitę" 4/5. I podobała się ona nawet mojemu kotu, Anakinowi - tak bardzo, że zrobił sobie z niej łóżko :)


2 komentarze:

  1. Nie jest to temat, który mnie interesuje, także mimo wszystko spasuję...

    OdpowiedzUsuń