środa, 11 grudnia 2019

30/2019 Krew świętego, Sebastien de Castell (Wielkie Płaszcze tom III)


Jak zabić świętego? Falcio, Kest i Brasti niedługo się tego dowiedzą, ponieważ ktoś właśnie znalazł na to sposób. I żeby było ciekawiej, na jedną ze swoich pierwszych ofiar wybrał ich przyjaciółkę.
Książęta już od jakiegoś czasu zachodzą w głowę, jak nie dopuścić, by Aline zasiadła na tronie. Tymczasem zaczynają ginąć święci, a cała Tristia aż huczy od plotek, że jej koronacji przeciwni są sami bogowie. W odpowiedzi na narastający chaos duchowni przywracają zbrojne zakony żołnierzy, asasynów, a przede wszystkim Inkwizytorów. Aby powstrzymać zakusy kapłanów dążących do wprowadzenia w Tristii teokracji, Falcio musi znaleźć mordercę, a jedyny wiodący do niego trop to przerażająca żelazna maska, która sprawia, że święci popadają w obłęd i stają się bezbronni. Ale odszukanie zbrodniarza to tylko połowa sukcesu - będzie trzeba jeszcze zmierzyć się z nim w walce. Z jej wygraniem może być jednak pewien problem, bo zapowiada się pojedynek, w którym każdy szermierz - nawet najbardziej wytrawny - jest bez szans.
Opis z okładki książki.
Zdziwiło mnie, że poprzednie części czytałam tak niedawno, a w sumie niewiele z nich zapamiętałam... Czuję, jakby minął rok, a to przecież było w wakacje. To nie brzmi jak dobra rekomendacja dla tego cyklu. Nie ma co udawać: Wielkie Płaszcze są tylko lekką rozrywką, napisaną tak sprawnie, by w trakcie czytania łatwo wczuć się w akcję i przeżywać wydarzenia razem z bohaterami; ale nie na tyle, by zostać w tym świecie na dłużej.

Największy problem mam tu z postaciami i światem przedstawionym. Coś mi tu zgrzyta od samego początku. Widzę, że autor się starał, ale mimo wszystko nie udało mu się na swoje dzieło nałożyć pozorów autentyczności. Wszystko jest zbyt przerysowane, bym mogła uznać przedstawioną tu historię za prawdopodobną. Traktuję ją raczej jak piękną bajkę o bohaterstwie i poświęceniu szlachetnych jednostek próbujących coś osiągnąć w pełnym strachu i zła świecie. Jak już wspominałam, spełnia to swoją rozrywkową rolę (a nawet udało mi się trochę wzruszyć), ale niestety nie jest niczym więcej.

W tym tomie Sebastien de Castell postanowił rozwinąć wątki religijne, a przy okazji wytłumaczyć czytelnikom jak w tym uniwersum działają bogowie i święci. To była dobra decyzja, bo w poprzednich tomach temat był zarysowany dość pobieżnie i chyba wszyscy czytelnicy chcieli więcej. Oczywiście nie obyło się bez wielkiego spisku mającego na celu obalenie świeżo przywróconej władzy królewskiej, a nasi bohaterowie musieli dać z siebie wszystko, by temu zapobiec. Może i brzmi sztampowo, ale czyta się przyjemnie.

Muszę też pochwalić ilustrację na okładce, bo tym razem przedstawiony tam mężczyzna (trzyma dwa rapiery, więc to raczej Falcio, główny bohater i narrator) jest ubrany w coś, co faktycznie przypomina opisywany w książce płaszcz. Być może grafik wreszcie przeczytał tę książkę, albo przynajmniej ktoś wyjaśnił mu, o co chodzi :)

Krew świętego to nie jest najlepsze fantasy dostępne na rynku i podejrzewam, że niedługo zapomnę połowę opisywanych tam wydarzeń, ale przeczytałam ją w dwa dni z dużym zaangażowaniem, a to niewątpliwie już o czymś świadczy. Daję jej 4/5, czyli tyle samo, ile wcześniejszym częściom cyklu. Na pewno doczytam go do końca, bo jestem ciekawa rozwoju wydarzeń, ale wątpię by ta historia weszła do grona moich ulubionych.

Recenzja tomu I i II

2 komentarze:

  1. Przypomniałaś mi, że na czytniku czeka na mnie cześć pierwsza tego cyklu, nie będę się zatem nastawić na fajerwerki fantasy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajerwerki to nie będą, ale jak zaczniesz i nie odstraszy cię smęcenie głównego bohatera, to dostaniesz przyzwoitą rozrywkę.

      Usuń