czwartek, 19 grudnia 2019

31/2019 Sezon burz, Andrzej Sapkowski

Miecze wiedźmina. 
Miecz pierwszy jest stalowy. Stal syderatowa, ruda pochodząca z meteorytu. Kuta w Mahakamie, w krasnoludzkich hamerniach. Długość całkowita czterdzieści i pół cala, sama głownia długa na dwadzieścia siedem i ćwierć. Wspaniałe wyważenie, waga głowni precyzyjnie równa wadze rękojeści, waga całej broni poniżej czterdziestu uncji. Wykonanie rękojeści i jelca proste, ale eleganckie. 
Miecz drugi, podobnej długości i wagi, srebrny. Na jelcu i całej klindze znaki runiczne i glify. 
Cena wywoławcza tysiąc koron za komplet. 
Opis z okładki książki.
To moje drugie spotkanie z tą książką, i od razu uczciwie zaznaczam, że tym razem było o wiele lepiej. Nie wiem dlaczego, ale za pierwszym razem Sezon burz jakoś mi nie podszedł. Teraz stwierdzam, że nawet nie pamiętam, co wtedy mi się nie podobało. Przecież to całkiem porządne wiedźmińskie czytadło nie odstające klimatem od reszty cyklu.

Pomimo lepszych wrażeń i tak uważam, że Sezonu burz mogłoby nie być, bo niczego nie wnosi do opowieści o Geralcie. Ot, wiedźmin przeżywa kilka dodatkowych przygód, poznajemy go odrobinę lepiej. Traktuję tę książkę tak samo jak Wiatr przez dziurkę od klucza Stephena Kinga, która jest uzupełnieniem serii Mroczna Wieża. Obie te pozycje dodają coś do środka opowieści, ale w żaden znaczący sposób nie wpływają na odbiór całości.

Te białe krawędzie to nie odbicia światła, ale przetarcia dobrze widoczne na czarnym tle.

A i rogi trochę ucierpiały, chociaż książka przeważnie leży na półce. Ale tak to jest, kiedy miękka okładka nie ma skrzydełek...
Mam wiele uwag na temat fizycznej wersji tej książki. Grafika na okładce jest bardzo ładna, ale jakość wydania jest straszna. Mój egzemplarz był czytany cztery razy przez ludzi, którzy raczej szanują książki i starają się ich nie uszkodzić. Mimo tego czarny kolor na krawędziach się wyciera, a miękka okładka nie ma nawet skrzydełek i jej rogi już się rozwarstwiają. Sam papier jest marnej jakości, żółty i niezbyt gruby. No i jeszcze największy absurd, czyli ostatnia strona. W żadnej innej książce nie widziałam czegoś takiego. Tekst kończy się na dosłownie ostatniej stronie, tej przyklejonej do tylnej okładki. Normalne książki mają w tamtym miejscu pustą stronę, ewentualnie reklamy innych pozycji wydawnictwa. W tym przypadku SuperNowa sobie mocno przyoszczędziła na właściwie wszystkim, a, o ile dobrze pamiętam, bo na moim egzemplarzu nie ma ceny, Sezon burz po premierze kosztował coś koło pięćdziesięciu złotych. Taniej można kupić chociażby książki z wydawnictwa Powergraph, które wydaje wszystko w twardej oprawie i na pięknym, białym papierze.

Ostatnia strona. Może już pozostawię to bez komentarza.
Od zawsze Sezon burz był dla mnie dodatkiem, od teraz będzie miłym dodatkiem. Wiem, że niektórzy fani Wiedźmina udają, że ta ósma część nie istnieje, ale ja zawsze byłam daleka od tak radykalnych stwierdzeń. Daję tej książce 4/5 i na pewno nie będę jej pomijać przy następnej wiedźmińskiej powtórce.

2 komentarze:

  1. Kasa, kasa. Swego czasu Fabryka Słów niemiłosiernie pompowała objętość swoich książek szerokimi interliniami i marginesami. Potem, na szczęście, im przeszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dziś przeglądałam nową książkę Mroza w Biedronce (napisał science fiction, ale nie ufam mu na tyle, żeby kupić w ciemno) i tam tekst jest na środku strony, naokoło wielkie marginesy, litery duże... Nie zwróciłam uwagi na wydawnictwo, ale też pompują nieźle.

      Usuń