sobota, 8 maja 2021

4/2021 Tron Tyrana, Sebastien de Castell (Wielkie Płaszcze tom IV)


Jak daleko można się posunąć, by zrealizować marzenie zmarłego króla? Po latach zmagań i poświęceń Pierwszy Kantor Wielkich Płaszczy Falcio val Mond jest bliski wypełnienia swojej ostatniej misji. Jej celem jest osadzenie na tronie Aline - córki króla. Tylko tym sposobem można raz na zawsze przywrócić Tristii praworządność.

Jak to jednak u Wielkich Płaszczy bywa, sprawy bardzo się komplikują. W sąsiednim kraju  nowy przywódca Avares jednoczy barbarzyńskie armie, które od dawna zagrażają granicom Tristii. Co gorsza zyskał nowego sojusznika. Jest nim Trin, która dwukrotnie próbowała zabić Aline, by zagarnąć tron Tristii. Przy wsparciu armii Avaresa, dowodzonych przez żądnego krwi wojownika, Trin wydaje się nie do powstrzymania...

Opis z okładki książki.

Tak więc cykl Wielkie Płaszcze już za mną - chociaż tak właściwie to nie do końca, bo autor zapowiada powrót do tego uniwersum. Może po latach, może z innymi bohaterami, ale to dobrze, że chce wrócić, bo pomysły ma niezłe, a z jego świata da się jeszcze wiele wycisnąć.

A jak tam sam Tron Tyrana? Cóż, po przeczytaniu trzeciego tomu spodziewałam się, że akcja finału pójdzie w zupełnie innym kierunku. Zostałam jednak zaskoczona, co zawsze jest dużym plusem - nie lubię, kiedy książki są zbyt przewidywalne. Myślałam, że dostaniemy więcej bogów i innych mistycznych wątków, ale nie, akcja trzymała się bardziej przyziemnych rejonów. O fabule nie będę się rozpisywać, bo nie ma sensu walić spoilerami, ale mam kilka ogólnych spostrzeżeń, które będą się w jednakowym stopniu tyczyć tej książki, jak i całej serii.

Po pierwsze, nie da się nie zauważyć ogromnych ilości taniej sensacji, którą Wielkie Płaszcze są wręcz wypchane. Ciągle coś się dzieje, bohaterowie wpadają w coraz to nowe tarapaty, z których wychodzą coraz to większym cudem. W tym tomie dochodzą jeszcze dzieci odnajdywane po latach i nagle ujawniający się ojcowie. Aż chciałoby się rzucić tekstem ze znanego mema: To który, k****, jest synem kogo? I jak zazwyczaj nie przepadam za tanią sensacją, tak tu jestem w stanie ją kupić. Pasuje do konwencji płaszcza i szpady, w której utrzymany jest cykl. No i poza tym nie da się gniewać na tę książkę, bo po każdej przesadzonej akcji, kolejnej udanej ucieczce i cudownym ozdrowieniu dostajemy błyskotliwy, zabawny dialog, fajną scenę walki, czy też pozytywnie zaskakujący nas nowy wątek. Nawet patos, który w poprzednich tomach wywoływał u mnie jedynie uśmiech, tym razem w jednym miejscu dał radę mnie wzruszyć. 

Szybciutko wspomnę jeszcze o samym zakończeniu. Po setkach stron nieprawdopodobnych wydarzeń nastąpiło zaskakująco prawdopodobne zakończenie. Absolutnie nie spodziewałam się, że autor pójdzie w tę stronę, i naprawdę, za samo to należą mu się brawa. Podoba mi się to, co zrobił z głównymi bohaterami, i że doprowadził ich właśnie do takiego punktu.

Obiektywnie rzecz biorąc Tron Tyrana jest pozycją udaną, ale całkiem przeciętną, nie wybijającą się jakoś szczególnie ponad standardy gatunku. Jednak nie poradzę nic na to, że styl pisania autora przypadł mi do gustu, chociaż nad budowaniem fabuły to mógłby on jeszcze trochę popracować. Dam więc tej książce (i chyba można powiedzieć, że jednocześnie całej serii) 4/5 i liczę na kolejne, lepsze, mniej sensacyjne książki spod pióra Sebastiena de Castella.

Recenzja tomu I i II

Recenzja tomu III

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz