niedziela, 20 maja 2018

14/2018 Imperium Czerni i Złota, Adrian Tchaikovsky (Cienie pojętnych tom I)


Miasta-państwa Nizin od dziesięcioleci żyły w spokoju, pokładając wiarę w zapewniające im bezpieczeństwo traktaty. Ich ufność wobec sąsiadów i mocy pieniądza była tak wielka, że nie zauważyły, iż na dalekich rubieżach ich terytorium rozwinęło się dążące do podboju wszelkimi metodami Imperium Os. Ofiarą doskonale zorganizowanych oddziałów zaczęły padać kolejne krainy… 
Wydaje się, że jedynie starzejący się Stenwold Maker, doświadczony wojownik, szpieg, wynalazca i mąż stanu, dostrzega prawdziwe zamiary władców drapieżnego Imperium. To na jego barki spada obowiązek obrony świata przed falą czerni i złota, jaka zalała Niziny, niszcząc wszystko, co stanęło jej na drodze. Pomogą mu w tym młodzi agenci, przypadkiem wciągnięci w bieg wydarzeń.
Opis fabuły ze strony wydawnictwa.
Miałam ochotę rozpocząć jakąś nową serię, no i padło na dziesięciotomowe fantasy o robalach - tak mi się przynajmniej początkowo wydawało. Cienie pojętnych owszem, mają dziesięć tomów, są też fantasy z elementami steampunku i innych -punków, ale ich bohaterowie to ludzie, chociaż podzieleni na rasy posiadające pewne owadzie cechy. Może się to wydawać dziwne i skomplikowane, ale ma dobre umotywowanie w historii tego świata, dodaje też książce oryginalności i różnorodności.

Ludzie, elfy, krasnoludy - to wszystko było już w fantasy setki razy. Osowce, żukowce, ważki, ciemce są od nich znacznie ciekawsi. Chociaż każda rasa ma swoje unikalne właściwości, to nie należy zapominać, że są to ludzie z całą masą ludzkich uczuć i problemów. Grupa głównych bohaterów jest trochę stereotypowa: znajdziemy tam ubogiego młodzieńca z nieodpowiednim pochodzeniem, który jest jednak mistrzem w swoim fachu, niedocenianą dziewczynę, która nagle odkrywa w sobie nieznane wcześniej możliwości, czy też ekscentrycznego księcia z dalekich stron, przystojnego i zabójczego w walce. Takie nagromadzenie stereotypów jakoś mnie nie raziło (być może dlatego, że autor oszczędził mi postaci rudowłosego wybrańca), gdyż wszystkie postaci już w pierwszym tomie przechodzą mniejszą lub większą ewolucję. To dopiero początek ich drogi, więc na końcu tej opowieści na pewno będą już innymi ludźmi - o ile dożyją do końca, wojna wisi w powietrzu, a na wojnie czasem się ginie.

Fabuła Imperium Czerni i Złota zaskoczyła mnie na samym początku. Grupa przyjaciół wywodząca się z różnych ras postanowiła pomóc mieszkańcom miasta Myna w obronie przed najazdem wojsk Imperium Os. Mieli dobry plan i ładunki wybuchowe podłożone w strategicznych miejscach, wystarczyło tylko poczekać na właściwy moment i nacisnąć przycisk. Coś jednak poszło nie tak, nic nie wybuchło, więc trzeba szybko uciekać i ostrzec mieszkańców rodzinnych Nizin, które będą kolejnym celem osowców. Ktoś się nie zjawia, ktoś bohatersko ginie, i w końcu tylko dwóm członkom ekipy udaje się uciec z oblężonej Myny: żukowcowi Stenwoldowi Makierowi i modliszkowcowi Tisamonowi, który uważa, że to jego ukochana ich zdradziła i w głowie mu już tylko zemsta. Mogłoby się wydawać, że będziemy obserwować dalsze losy tej dwójki i przygotowania do nadchodzącej wojny, ale autor ma dla czytelników niespodziankę: akcja nagle skacze siedemnaście lat do przodu. Tisamon gdzieś znika. Stenwold Maker jest szanowanym członkiem swojej społeczności, zasiada nawet w czymś w rodzaju rady miejskiej. Niestety jest też uważany za nieszkodliwego wariata: tyle lat gada o wojnie, o ataku osowców, o konieczności przygotowań, a przecież nic się nie dzieje. Osy siedzą u siebie, sprzedajemy im broń, interesy idą świetnie, a że podbite ludy są dla nich jedynie tanią siłą roboczą zmuszaną do niewolniczej pracy? Ojtam ojtam, to ich kraj, niech sobie robią, co chcą, byle w swoich granicach. A że granice przestają im pasować? Przecież można zrobić nowe mapy i je przesunąć, w ogóle to miasto zawsze leżało bardziej na pustyni niż na Nizinach, jak je zabiorą nic się nie stanie... A może jednak Stenwold ma rację i powinniśmy go posłuchać już dawno? Może, ale teraz jest już za późno, więc lepiej sprzedajmy osowcom te ostatnie partie broni, płacą dobrze. Dla mnie była to prawdziwa bomba, ten klimat wiszącej w powietrzu wojny, ten ostatni sprawiedliwy bezskutecznie próbujący zapobiec katastrofie - po prostu uwielbiam taką tematykę. Dodam do tego jeszcze dwa świetne motywy: wydarzenia sprzed siedemnastu lat wciąż mają wpływ na życie bohaterów, a młodzi podopieczni Stenwolda, entuzjastycznie nastawieni wobec jego sprawy, lecz boleśnie niedoświadczeni i nieco naiwni, muszą szybko dorosnąć i zmierzyć się z trudną rzeczywistością. Tak, pod względem fabularnym ta książka świetnie wpasowała się w mój gust,

Minus też się jednak znalazł, tylko jeden, ale za to spory. Jest nim brak zdolności autora do operowania słowem na mistrzowskim poziomie. Nie wiem, może to wina tłumacza, ale opisy świata przedstawionego mogłyby być o wiele lepsze. Brakuje mi tu budującego klimat stylu Anny Kańtoch, te wszystkie maszyny, technologie i dziwne miejsca aż proszą się o piękne opisy. Brakuje mi tego lekkiego patosu i emocji, które towarzyszyły mi przy scenach walk u Roberta M. Wegnera. W Imperium Czerni i Złota walk jest pod dostatkiem i tu również chciałabym się tak wczuć, bać się o bohaterów i cieszyć z ich zwycięstw, lecz niestety czegoś mi do tego brakuje. Dowiedziałam się, że ta książka to debiut Tchaikovskiego, więc mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej.

Mogłabym porównać tę powieść do nieoszlifowanego klejnotu, który sam z siebie jest już piękny, ale będzie jeszcze wspanialszy, kiedy poświęci mu się jeszcze trochę pracy. Bardzo mocno liczę na kolejne tomy i na dalszy ciąg tej historii - jeśli się zawiodę, to ciężko mi będzie pogodzić się z takim rozczarowaniem. Dawno tak się nie napaliłam na żadną historię, bo już niełatwo mnie zadowolić, w końcu sporo już w życiu przeczytałam. Imperium Czerni i Złota ta sztuka się udała, lecz ze względu na niedoszlifowanie językowe oceniam tę książkę na 4/5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz