Dziś nie zamieszczam opisu fabuły od wydawnictwa, bo nie jest on szczególnie ładny i ma za dużo spolierów. Jeśli jednak ktoś chciałby się z nim zapoznać, to zapraszam tutaj. Jednak ze względu na to, że Klęska ważki jest drugim tomem cyklu, w mojej recenzji mogą pojawić się mniejsze lub większe spoilery.
Po przeczytaniu drugiej części jestem już pewna: Cienie pojętnych zawładnęły moją wyobraźnią. Nawet znana i ceniona Droga królów Sandersona nie trafiła aż tak bardzo w mój gust czytelniczy. Ostatnią książką, której się to udało, były Opowieści z meekhańskiego pogranicza.
Co decyduje o tym, że książka aż tak do mnie przemawia? Przede wszystkim musi wywoływać emocje, efekt wow i chęć natychmiastowego przeczytania kolejnej strony. Lubię lekko patetyczne sceny militarne, których tutaj nie brakowało. No i bohaterowie, świetnie napisani. Pierwszy tom miał za zadanie ich przedstawić, a teraz zaczęła się już prawdziwa jazda. Każdy ma swój charakter, a jeśli pojawiają się stereotypy, to jestem pewna, że jest to celowy zabieg i w kolejnych tomach zostaną one twórczo wykorzystane. No i najważniejsze, czyli klimat. Klimat to taki termin, który dla każdego będzie oznaczać co innego i ciężko go zdefiniować, ale jeśli książka go ma, to czujemy go od pierwszej strony. Ja wyczuwam w Cieniach pojętnych olbrzymie ilości mojego ulubionego klimatu.
Cieszę się, że akcja cyklu zaczyna nabierać coraz większego rozmachu. Wojna na Nizinach jest już faktem, inwazja Imperium Os oficjalnie się rozpoczęła. Mieszkańcy Nizin się bronią, to oczywiste. Wojna przyciąga również uwagę sąsiadów, którzy chcieliby na niej jakoś skorzystać. Świat powieści rozszerza się i mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec, w następnych tomach poznamy nowe ziemie i nowe rasy. Jeśli chodzi o fabułę, to kręci się ona wokół dwóch oblężeń miast i jednej większej bitwy. We wszystkich tych wydarzeniach biorą udział główni bohaterowie znani z pierwszego tomu oraz kilka nowych postaci drugoplanowych. Odległości w świecie przedstawionym nie są (na razie) duże, da się je przebyć w kilka, kilkanaście dni, bohaterowie - no, większość z nich - wciąż podróżują, co owocuje zmianą ekip i mieszaniem się składów. Ten zabieg spowodował zwiększenie dynamiki akcji i dość szybki przepływ informacji. Na szczęście nie jest tak, jak w Grze o tron, gdzie postaci idą, idą, i idą latami, a spotkać się nie mogą - chociaż wszyscy byśmy chcieli, żeby wreszcie się to stało.
Przy poprzednim tomie trochę narzekałam na braki w opisach walki i większych potyczek, teraz sytuacja bardzo się poprawiła. Co prawda przy pojedynkach bywa jeszcze nieco niezdarnie i czasem gubiłam się w tym kto kogo kopnął, jak wyciągnął rękę, gdzie uderzył mieczem, itp., ale przy długich bitwach postęp jest ogromny. Wreszcie czuje się emocje, jest też trochę patosu. Znalazłam też jedno przemówienie, które nasunęło mi na myśl postać Johna Sheridana z serialu Babylon 5 - ależ on uwielbiał przemawiać! A jeśli porównuję coś do Babylonu, to świadczy o tym naprawdę dobrze, bo uważam ten serial za arcydzieło. Jest jeszcze jeden motyw, który mi się z nim skojarzył, a mianowicie jedna z postaci walcząca po stronie Imperium Os jest przekonana, że wojna jest w porządku, bo napędza rozwój technologiczny, co powoduje także rozwój społeczeństw. Silniejsi wygrają ten wyścig i jeszcze bardziej urosną w siłę, a słabsi, cóż, odpadną. Takie sami podejście miała rasa Cieni, potężnych kosmitów z uniwersum Babylonu.
Rozwój technologii militarnych jest świetnie opisany w Klęsce ważki i kojarzy mi się z naszą ludzką historią, a dokładniej z drugą połową XIX wieku aż po okres I wojny światowej. To były czasy szalonych pomysłów, ulepszania i rozwijania wszystkiego, nowości, innowacji i użytecznych prowizorek. Taki sam klimat ma książka, znajdą się tam tak fajne elementy jak np. rywalizacja genialnych wynalazców, gorączkowe przerabianie cywilnych urządzeń na potrzeby wojska, wprowadzanie do produkcji nowych rodzajów broni, sabotaż i szpiegostwo przemysłowe. Technologia tego uniwersum to misz-masz pary, elektryczności i dziwnych mechanizmów na sprężone powietrze. Mamy niby-samoloty, prawie-czołgi, tak jakby-karabiny i najprawdziwsze pociągi z parowymi lokomotywami. Gratuluję autorowi wyobraźni, bo wszystkie te dziwaczne machiny robią świetne wrażenie - zwłaszcza w połączeniu z oddziałami tradycyjnie wyposażonymi w miecze i tarcze. Trochę jakby ktoś grał w Civilizaton i miał jednostki na różnych poziomach, ale tu wszystko dobrze do siebie pasuje. Jeszcze większe gratulacje należą się Adrianowi Tchaikovskiemu za to, że nie zapomniał o takich drobiazgach jak logistyka, zaopatrzenie, zapasy surowców i warsztaty produkujące na potrzeby wojenne. To wszystko dowodzi, że ten świat jest naprawdę przemyślany i zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach.
Ciekawą sprawą w uniwersum Cieni pojętnych jest magia. Większość w nią nie wierzy, uważa, że odeszła ze świata po rewolucji przemysłowej, że może jeszcze posługują się nią ci dziwni ciemcy, ewentualnie inne nieucywilizowane niepojętne ludy, które nie potrafią nawet obsłużyć kuszy, o żadnym bardziej skomplikowanym urządzeniu nie wspominając. Jeśli autor próbuje nam wmówić, że magia jest nieważna, to oczywiste jest, że odegra ona dużą rolę. I zaczynają się pojawiać tropy, które właśnie na to wskazują. Przede wszystkim, jest to potężny artefakt, który chcą zdobyć obie strony konfliktu, oraz postać z rasy moskitów, którą to rasę wszyscy uznawali za wymarłą. Mam swoje podejrzenia co do dalszego rozwoju magicznej sytuacji - czuję, że będzie się działo.
To drugi tom z dziesięciu, więc ciężko napisać coś o fabule. Książka raczej nie mogłaby być samodzielną całością, jest po prostu elementem czegoś większego. Tytułowa ważka to nowo wprowadzona postać drugoplanowa. Jej wątek może i będzie ważny w kontekście całości, ale w tym tomie nie poświęcono mu specjalnie dużo miejsca. Bardzo ciesze się, że przede mną jeszcze osiem części tej historii, nagły spadek jakości nie wydaje mi się prawdopodobny. Oprócz tych nieszczęsnych pojedynków, które mogłyby być opisane trochę lepiej, nie widzę w Klęsce ważki żadnych wad. To znaczy pewnie jakieś są, ale całość podoba mi się tak bardzo, że nie potrafię ich dostrzec. Moja ocena? Oczywiście 5/5, i polecam ten cykl każdemu, kto lubi fantasy, a jeszcze go nie czytał.
Recenzja tomu pierwszego Imperium Czerni i Złota
Recenzja tomu pierwszego Imperium Czerni i Złota
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz