czwartek, 24 października 2019

25/2019 Ostatnia misja Asgarda, Robert J. Szmidt (Pola dawno zapomnianych bitew tom V)

Asgard cudem unika zniszczenia podczas ataku na Ziemię. Podczas lotu w nadprzestrzeni narusza horyzont zdarzeń potężnej czarnej dziury i przenosi się w czasie o ponad sto pięćdziesiąt lat. Załoga admirała Rutty pojawia się w normalnej przestrzeni długo po zakończeniu exodusu ludzkości, po którym w Galaktyce pozostały jedynie niezliczone pola przegranych i dawno zapomnianych bitew. 
Na pokładach okrętów należących do eskadry ostatniego rdzeniowca jest jednak wystarczająco wielu ludzi, by nasza cywilizacja mogła się odrodzić. Aby było to możliwe, Asgard musi wykonać ostatnią misję: wyruszyć szlakiem zagłady i odkryć wszystkie tajemnice Obcych, zarówno ma'lahn, jak i tych, którzy przybyli, by ich pomścić.
Opis z okładki książki 
Uwaga, uwaga! W Ostatniej misji Asgarda Robert J. Szmidt użył słowa gargantuiczny aż sześć razy! To niewątpliwie najważniejsza informacja o tej książce, którą wszyscy powinni znać :) A tak na serio, to wcale nie wypominam autorowi nadużywania tego sformułowania, bo za każdym razem jest użyte z sensem i pasuje do kontekstu. Po prostu jest tak charakterystyczne, że bardzo rzuca się w oczy i łatwo je zapamiętać, dlatego trochę się z niego nabijam.

Teraz na poważnie - jest nieco lepiej, niż w poprzednim tomie, chociaż i tak mam wrażenie, że można byłoby opowiedzieć tę historię inaczej, lepiej. Całość ma świetne fragmenty, takie, w których nie zmieniłabym ani słowa, ale są też momenty dziwne, w których wiele rzeczy mi nie pasowało. Nie napiszę, że były wyjęte z tylnej części ciała, bo poziom nie jest aż tak niski. To ogólnie nie jest zła space opera. Po prostu mam świadomość, że po pewnych zmianach byłaby lepsza, a to zawsze mnie boli.

Być może przyjęłam ten finał serii (teraz to już oficjalnie finał, ma nie być kontynuacji, ewentualnie jakieś spin-offy w tym samym uniwersum) tak dobrze, bo po zakończeniu Zwycięstwa albo śmierci nie miałam już dużych oczekiwań. A tu taka niespodzianka: okazuje się, że to dobry punkt wyjścia do niemal detektywistycznej historii. Bohaterowie mają tylko ogromne pole szczątków i muszą sami dojść do tego, co konkretnie się wydarzyło. Czym jest ta dziwna wiadomość, która zdaje się być przeznaczona specjalnie dla nich? czy wciąż grozi im niebezpieczeństwo ze strony obcych? A może bunt we własnych szeregach jest większym zagrożeniem? Wielki admirał Rutta ma w tej części masę problemów i musi sobie z nimi jakoś poradzić. Bardzo podszedł mi ten sposób prowadzenia fabuły, pełen zagadek i piętrzących się przeszkód, które trzeba pokonać, by móc działać dalej. Trochę przypomniało mi to Henryana Święckiego kierującego ewakuacją z Delty Ulietty w Ucieczce z raju i dla własnie takich momentów warto czytać cały cykl.

Ogólnie więc książkę czyta się dobrze, szybko i z niesłabnącym zainteresowaniem. Ale jest jeszcze zakończenie, i to niestety utrzymane w stylu tego z poprzedniej części. Nie jest aż tak źle, jak wtedy, bo autor na szczęście umieszcza w całej książce wskazówki prowadzące do własnie takiego finału. Osobiście chciałabym, aby książka skończyła się wtedy, gdy Rutta relaksuje się w swojej nowej gubernatorskiej rezydencji, no ale rozumiem, że to wybitnie nie pasuje do tak zwanej (przeze mnie) polskiej szkoły pisania zakończeń. Według niej happy end jest niemożliwy, główny bohater musi zginąć albo cierpieć, nic nie może mu się udać, a kobieta jego życia musi odejść z innym. Jakże ja mam już tego dość... Ma szczęście w tym przypadku nie jest aż tak źle, ale i tak cała seria Pola dawno zapomnianych bitew będzie tą, która miała świetne momenty, ale ostatecznie jednak zmarnowała swój potencjał. To mogła być tak epicka space opera (i miejscami nią jest), ale pewien niesmak jednak pozostaje. 

Wszystkie pięć tomów serii. Wychodzi na to, że najlepszym żartem, jaki może powiedzieć pisarz, jest: A, napiszę sobie jakąś trylogię...
Robert Szmidt nigdy nie skupiał się na wyglądzie swoich bohaterów, zdziwiłam się więc, gdy zaraz na początku książki trafiłam na ciągnący się przez całą stronę opis czwórki oficerów z drugiego planu. Ale jaki to był opis! Wyobraźcie sobie, że odpalacie generator postaci w Simsach, ustawiacie opcję najbardziej groteskowy wygląd ever (nie ma takiej, ale u pana Szmidta na pewno by istniała), wciskacie losuj cztery razy i gotowe, są wasze postaci, można je wrzucać do książki. Jedna gruba, druga chuda, trzecia ma wielki nos, czwarta wyłupiaste oczy, czy co tam się wam udało cudacznego wylosować. Srogo parsknęłam śmiechem przy tym fragmencie, ale z zażenowania, nie dlatego, że to było świetne. Naprawdę, jeśli mam czytać takie opisy, to wolę, żeby nie było ich wcale. I jeszcze jeden koleś jest blondynem z rudymi włosami... A ja zielonowłosą brunetką, serio, tak było, taka się urodziłam :)

Ostatnia misja Asgarda jest solidną książką. jednak w ramach tego gatunku można znaleźć rzeczy o wiele lepsze (cześć Głębia!) - w sumie to podsumowanie można odnieść do całego cyklu. Myślę, że są osoby, które nie będą tak bardzo psioczyć na zakończenie, i one być może dadzą wyższą ocenę, ale ja poprzestanę na 4/5. Cieszy mnie, że w Polsce powstają takie utwory i chciałabym więcej fantastyki na przynajmniej takim poziomie. Mam też nadzieję, że młodzi autorzy i autorki odejdą od schematu pesymistycznego zakończenia ciągnącego się w polskiej literaturze od epoki romantyzmu, i będę mogła cieszyć się wspaniałymi historiami, które bardziej podnoszą na duchu.   

Recenzje wcześniejszych tomów cyklu:

3 komentarze:

  1. Muszę więcej Szmidta przeczytać. Znam jak na razie tylko "Polowanie", które było bardzo przyjemne. Ale jakoś jak na razie nie miałam okazji. Za dużo książek do czytania, no za dużo. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. >koleś jest blondynem z rudymi włosami...<

    Taaa, a wiesz co powstanie jak się blondynkę przefarbuje na rudo?
    Sztuczna inteligencja :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, ten żart to wehikuł czasu, przeniósł mnie 25 lat do tyłu, wtedy bawił mnie taki humor rodem z tych gazetek z dowcipami, które trzeba było rozcinać nożem...

      Usuń