Ktoś musi zginąć, żeby o tej książce zrobiło się głośno…
W świecie w którym wszystko jest na sprzedaż, skrajne i drastyczne posunięcia marketingowe nie dziwią już nikogo. Ale czy ktokolwiek zdecydowałby się na zabójstwo, aby wypromować nową książkę?
Wiktoria Moreau to królowa kryminału, która w przeddzień wyczekiwanej przez miliony czytelników premiery najnowszej książki, zostaje posądzona o zniesławienie. Zamiast cieszyć się ze spotkań z wielbicielami, uczestniczy w procesie sądowym i policyjnym śledztwie w sprawie serii morderstw popełnianych według fabuły powieści jednego z jej największych konkurentów.
Opis z okładki książki.
Zrobiłam wyjątek i przeczytałam książkę spoza listy i generalnie spoza kręgu moich zainteresowań. Koleżanka polecała, więc od niej pożyczyłam. Niestety 450 stron nie było dobrą lekturą. Nie można też nazwać jej złą książką, bo nie było aż tak tragicznie. Sam pomysł na fabułę: pisarka od kryminałów wplątana w sprawę morderstw, do tego koncern farmaceutyczny, rzekomy plagiat i ghostwriter w tle - wszystko brzmi spoko. Ale wykonanie nie było już tak wspaniałe.
Książka jest mieszaniną kryminału i romansu i oba te wątki są w niej równie ważne. Główna bohaterka, trzydziestopięcioletnia Wiktoria Moreau, zakochuje się w aktorze mającym grać jedną z głównych ról w ekranizacji jej powieści. Takie to standardowe, ale nie wiedzieć czemu autorka robi wielkie halo z dzielącej ich różnicy wieku - on jest 10 lat młodszy. Dziwne to, bo zamiast pokazać, że różnica wieku to żadna przeszkoda, to przy lekturze niektórych fragmentów miałam wrażenie, że główna bohaterka myśli tak: Łomatko! Co ludzie powiedzo! Ja taka stara baba i młodego mi się zachciało! Toż to nie wypada! Wypada to sztuczna szczęka jak jest źle przymocowana. Owszem, Wiktoria mogła na początku mieć wątpliwości, ale czy nie lepiej byłoby, gdyby stwierdziła: A, walić to, to moje życie, kocham go i po prostu będziemy razem bez oglądania się na innych. Ale nie, lepiej walić bezsensowną dramę przez pół książki (bezsensowną, bo przecież i tak było wiadomo, że miłość zwycięży). Tak więc w pierwszej połowie męczyłam się z wątkiem miłosnym, który pod koniec stał się nawet całkiem znośny.
Ale żeby nie było mi tak dobrze, to od połowy psuje się wątek kryminalny. Na początku książki Patrycja Gryciuk rozstawiała pionki na swojej szachownicy, a kiedy już skończył, to wszystko stało się oczywiste - lub niemal oczywiste. Niestety, tworzenie skomplikowanych i dobrych intryg średnio jej wychodzi. Podejrzanych jest niewielu, ja właściwie obstawiałam dwóch, a od pewnego momentu jednego, który okazał się mordercą. Jego motywacja była taka sobie - zainspirował się powieścią ulubionego pisarza, pracował w podobnej firmie, miał tą samą chorobę, co w książce - cóż za niezwykłe zbiegi okoliczności. A jest tam przy końcu dialog, który sugeruje, że zabijał, bo w więzieniu dostanie leki i odpowiednią kurację, czego teraz nie obejmuje jego ubezpieczenie. Gdyby autorka poszła tą drogą, byłoby o wiele ciekawiej i oryginalniej.
Ale ok, nawet cały ten morderca nie jest jakoś specjalnie beznadziejny. Ale jednego wątku autorce nie daruję. W pewnym momencie okazuje się, że agent literacki Wiktorii Moreau ukradł jej najnowszą powieść, sprzedał konkurencji, a potem wgrał na jej komputer wersję ze zmienioną nazwą firmy farmaceutycznej - żeby prawdziwa firma farmaceutyczna miała podstawy do złożenia pozwu o zniesławienie. Tak też się stało, a przerażona wizją zapłaty wielkiego odszkodowania Wiktoria zdecydowała o wycofaniu książki dwa dni przed premierą, chociaż nakład już leżał w magazynach i było mnóstwo zamówień w przedsprzedaży. Wiktoria ma tego wszystkiego dowody: kradzież i zamianę pliku potwierdziło policyjne laboratorium. Co robi nasza pisarka? Składa wypowiedzenie i zrywa umowę z wydawnictwem, po czym zamieszkuje ze swoim misiem-pysiem gdzieś na odludziu i pisze baśnie dla dzieci. No serio?! Akcja powieści dzieje się w USA, przecież wszyscy wiedzą, że to kraj pozwów i wielomilionowych odszkodowań. Przy takich dowodach każdy prawnik wywalczyłby dla Wiktorii miliony - raz: od wydawnictwa, dwa: od agenta. Przecież ona straciła kupę kasy. Nie rozumiem, po prostu nie rozumiem jak można było nie wykorzystać czegoś aż tak oczywistego...
450 stron to nie żaden koszmar literacki, ale nie poleciłabym tej książki nikomu. Jest na pewno mnóstwo lepiej napisanych romansów i multum lepszych kryminałów do wyboru. Najbardziej jednak boli, że gdyby autorka usiadła, przeczytała to jeszcze raz, dodała postaciom trochę głębi, a wydarzeniom więcej logiki, to byłoby naprawdę nieźle. Niewiele brakuje, ale przy stanie obecnym 2/5 będzie najbardziej odpowiednią oceną tej książki.
W takim razie odpuszczam :D
OdpowiedzUsuńSzkoda, jak coś co może mieć potencjał, jakoś nie bardzo wychodzi :(
OdpowiedzUsuń