czwartek, 29 czerwca 2017

37/2017 Karmazynowa korona, Cinda Williams Chima (Siedem Królestw tom IV)


Tysiąc lat temu dwoje młodych kochanków zostało zdradzonych - dla Algera Waterlowa oznaczało to śmierć, dla Hanalei, królowej Fells, życie bez miłości. Teraz ponownie królestwo Fells zdaje się drżeć w posadach. Młoda królowa Raisa ana'Marianna ma poważne problemy z utrzymaniem pokoju nawet w murach własnego zamku. Napięcia między czarownikami a klanami sięgnęły zenitu. W sytuacji, gdy sąsiednie królestwa próbują wykorzystać wewnętrzne waśnie w Fells do własnych celów, Raisa liczy na zjednoczenie swojego ludu przeciwko wspólnemu wrogowi. Jednakże równie groźnym przeciwnikiem może być ten, którego królowa darzy uczuciem.  
Poruszanie się wśród meandrów polityki nigdy jeszcze nie było tak niebezpieczne, a dawny herszt ulicznego gangu Han Alister wydaje się wzbudzać wrogość zarówno klanów, jak i czarowników. Jego jedynym sojusznikiem jest Raisa. Han nie potrafi oprzeć się uczuciom wobec niej, choć wie, że to igranie z ogniem. Niebawem Han odkrywa tajemnicę, uważaną za dawno zapomnianą - informację o takiej mocy, że może zjednoczyć ludność Fells. Czy zabierze ten sekret do grobu, nie zdążywszy go wykorzystać? Wstrząsająca prawda przysłonięta powtarzanymi przez tysiąc lat kłamstwami w końcu wychodzi na jaw w tym błyskotliwym zakończeniu serii o Siedmiu Królestwach. 
Opis fabuły z lubimyczytac.pl
Karmazynowa korona to już ostatnia część cyklu fantasy Siedem Królestw. Całość trzyma równy, średni poziom, ale zakończenie wyróżnia się na plus. Więcej tu akcji, intryg, polityki i poczucia zagrożenia - chociaż to ten typ książki, w którym wiesz, że głównym bohaterom nic złego nie może się stać. 

Lubię fantasy i jakoś temu gatunkowi jestem w stanie wybaczyć więcej. Dlatego pal licho nieporadność Raisy jako królowej i pobieżne traktowanie wątków politycznych. Jest magia, zaklęcia i potężne artefakty i to w sporej ilości, gdyż Han Allister zostaje Wielkim Magiem, a później szuka legendarnego skarbca Królów Obdarzonych Mocą. To moje ulubione momenty cyklu. Do tego dodać trzeba najazd południowych władców, którzy wyczuli słabość młodej królowej i wychodzi całkiem porządne przygodowe fantasy z wątkiem romantycznym poprowadzonym o niebo lepiej niż w najgorszym pod tym względem drugim tomie.

Bohaterowie nie zaskoczyli mnie niczym nowym. Autorka od początku prowadziła ich konsekwentnie i nawet jeśli zdecydowała się w kilku przypadkach na nagłe zmiany, to tak naprawdę można się było wszystkiego domyślić pamiętając o poprzednich postawach i zachowaniach tych postaci. Ciągle twierdzę, że cała ta historia byłaby ciekawsza, gdyby Micah Bayar przeszedł większą metamorfozę i koniec końców był z Raisą, chociażby ze względu na dobro królestwa. Ale to oczywiście Han był tym jedynym od samego początku i trzeba było dodać mu wysoki urząd i królewskie pochodzenie aby stał się godny ręki Raisy (to nie żaden spoiler; to, że ci dwoje będą razem dało się wywnioskować już po przeczytaniu połowy pierwszego tomu).

Cała ta historia jest dość prosta, ale niesie ze sobą jedno ważne przesłanie: żeby wygrać trzeba zjednoczyć się i przezwyciężyć historyczne podziały  oraz wzajemną nieufność czy nawet nienawiść. Morał ten jest całkiem aktualny w dzisiejszej Polsce (chociaż my Polacy lubimy dzielić się na dwa obozy już od XVII wieku, to już jest chyba rodzaj sportu narodowego).

Karmazynową koronę przeczytałam szybko i był to miło spędzony czas, ale jedna sprawa mi zgrzytała, i to już od poprzedniego tomu: te tysiąc lat, które minęły od pokonania Króla Demona. Tysiąc jest tu chyba  liczbą wziętą tylko dlatego, że ładnie brzmi: to było tysiąc lat temu. Tyle, że to jest szmat czasu. W uniwersum Siedmiu Królestw nie wszyscy potrafią czytać i pisać. Kiedyś musiało być z tym znacznie gorzej, więc skąd te dokładne przekazy? Historia jest zafałszowana, jednak jest to wersja wymyślona przez zwycięzców przed dziesięcioma wiekami, która przetrwała bez zmian do dnia dzisiejszego. Jakoś wydaje mi się to bardzo mało prawdopodobne. Wiem, że w większości światów fantasy postęp jest znikomy i wszystko sobie trwa w stagnacji, ale nie sądzę, że nikt nie chciał nagiąć tej historii dla własnych celów, albo nie podawał się za zaginione dziecko Hanalei... Pisałam już, że cały cykl jest prosty, ale tu aż się prosi o większy realizm, żeby było to trzysta czy czterysta lat, zwłaszcza, że sprawa wciąż budzi duże emocje.

Ostatni tom cyklu dostaje ode mnie 4/5, bo sprawdził się jako dobra rozrywka ze sporą ilością magii, Jednak całość nie wychodzi poza tróję i raczej nie będę polecać Siedmiu Królestw - chociaż jeśli ktoś lubi proste, poprawnie napisane magiczne historyjki z nutą romansu, to nie widzę przeszkód. Dla mnie takie książki są znakomitym odstresowywaczem.

Recenzje pozostałych tomów cyklu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz