sobota, 25 czerwca 2016

24/2016 "Dziecięce koszmary" Lisa Gardner - recenzja


Jak silne mogą być więzy krwi i jak często zbrodnie popełniają ci, których najbardziej kochamy...
W pewien upalny sierpniowy dzień w robotniczej dzielnicy Bostonu dochodzi do brutalnej zbrodni. Ginie czterech członków rodziny, a jedyny podejrzany, ojciec i mąż, trafia w stanie śpiączki na oddział intensywnej terapii. Wszystko wskazuje na to, że próbował popełnić samobójstwo. Czy aby na pewno? Wezwana na miejsce zbrodni sierżant D. D. Warren wie jedno: ta sprawa to coś więcej, niż wskazują pierwsze znalezione dowody. 
Opis fabuły z okładki książki
Tę oraz inne książki Lisy Gardner dostałam od siostry jakoś tak dwa lata temu. Ładnie wyglądają na półce i stały sobie na niej spokojnie, aż w końcu sięgnęłam po pierwszy tom. Niestety nie mogę nazwać mojego pierwszego kontaktu z tą autorką za mega udany.


Moje sześć tomów kryminałów Lisy Gardner. Na półce wyglądają świetnie.

Główna bohaterka D. D. Warren jest bostońską policjantką z wydziału zabójstw. Zajmuje się śledztwem w dwóch podobnych sprawach - ktoś wymordował dwie rodziny, na pierwszy rzut oka niezwiązane ze sobą. Jedna nie była zbyt zamożna, ale uczciwa, integrująca się z miejscową społecznością i czynnie uczestnicząca w życiu swojej parafii. Druga to handlująca narkotykami patologia. Poza tym narracja jest jeszcze prowadzona z punktu widzenia dwóch innych kobiet: Victorii, która jest matką ośmiolatka z problemami psychicznymi oraz Danielle, pielęgniarki na dziecięcym oddziale psychiatrycznym, która sama w młodości doświadczyła traumatycznych przeżyć. Nie mam zastrzeżeń do fabuły, bo jest ciekawa i porusza interesujący, lecz mało znany temat, jakim są dziecięce choroby psychiczne. No, może w pewnym momencie autorka mocno sugeruje kto jest mordercą, przez co od razu wiadomo, że musi być to ktoś inny. Ale książka nie nudzi i potrafi trzymać w napięciu.

Największą wadą "Dziecięcych koszmarów" są ich bohaterowie, a zwłaszcza policjantka D. D. W trakcie lektury czułam się, jakbym oglądała kolorowy amerykański serial w stylu "Kości" czy któregoś CSI. Wszyscy śledczy wyglądają świetnie, są mili, absolutnie płascy i bezbarwni. Nijak nie pamiętam ich imion, bo zlali mi się w jedną masę bytującą gdzieś w tle. Pani D. D. (autorka namiętnie używa tych inicjałów, więc naprawdę nie pamiętam jak policjantka ma na imię, i czy to imię w ogóle gdzieś padło) jest dobrym detektywem i miło czytało mi się o śledztwie przez nią prowadzonym. Ale bardzo wkurzały mnie sceny z jej życia prywatnego, które sprowadzało się do prób zaciągnięcia któregoś z kolegów do łóżka. Tak to właśnie odebrałam: D. D. rozpaczliwie próbuje zaspokoić swoje potrzeby, umawia się na randki (najpierw z jednym gościem, później z drugim) i marzy tylko o tym, żeby spotkanie zakończyło się w sypialni. Niestety przez wymagające śledztwo nie znajduje na to czasu. Ja naprawdę nie odbieram bohaterce prawa do posiadania i zaspokojenia potrzeb seksualnych, ale autorka opisuje to w sposób, który bardzo mi się nie podobał. Dojrzała kobieta podniecająca się reklamą żelu intymnego? Niby normalne, ale opisane wyjątkowo żałośnie. Próbująca uwieść dopiero co poznanego gościa? Może to staroświeckie, ale nie lubię takich szybkich związków nie opartych na konkretnych podstawach i uczuciach. 

To dobra książka dla wielbicieli kryminału, ale względu na te wszystkie irytujące mnie elementy oceniam "Dziecięce koszmary" tylko na 2/5. Przeczytam pewnie kiedyś kolejne tomy, ale mam nadzieję, że będą mi się bardziej podobały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz